wtorek, 28 czerwca 2011

Przezroczysta przemoc - w nawiązaniu do Gadowskiego

Witold Gadowski słusznie przypomina precesję symulakrów, poprzedzanie terenu przez mapę, tworzenie pojęć niezwiązanych z desygnatem. Gadowski opisuje symulakry faktów, ale fałszowanie rzeczywistości nie rozpoczęło się wczoraj i zachodzi na wielu głębokich poziomach. Dlatego tak ciekawe i zaskakujące jest grzebanie w genezie różnych słów i transferze znaczeń.

Niektóre z manipulacji na języku są tak skuteczne, że są przejmowane przez tych, w których mają uderzać. Ich subtelność, pozorna oczywistość i rzekoma lepsza trafność sprawiają, że nikt się nie buntuje, bo przecież język to tkanka żywa i jeśli ludzie używają określonego słowa, to trzeba go po prostu wpisać do słownika i koniec. Jako dziecko dziwiłem się oburzeniu rodziców poprawiających mnie gdy mówiłem, że na przerwie biegamy na bojkot. Te stare wapniaki uparły się, żebym nie używał słów których rzekomo nie rozumiem, a przecież to oczywiste że chodziło o boisko.

Dziś nawet pod Namiotem Solidarnych 2010 profesor Nowak mówi o samolocie PREZYDENCKIM, podczas gdy samolot nie przestał być RZĄDOWYM tylko dlatego, że leciał nim Prezydent. Nazywanie w określony sposób przedmiotów niepostrzeżenie ustawia na poziomie podświadomości tak subtelne kwestie jak odpowiedzialność za przygotowanie i przebieg lotu.

Takich manipulacji na języku jest jednak dużo więcej, a najbardziej znaczącym jest zauważone swego czasu w magazynie Obywatel odwrócenie pojęć PRACODAWCA i PRACOBIORCA. Przecież to oczywiste, że pracodawca to ten który daje swoją pracę, biorąc za to pieniądze, zaś pracobiorca kupuje u pracodawcy określoną usługę. W przypadku usług zachowało się oryginalne znaczenie pojęć i nikt nie ma wątpliwości co oznacza termin usługodawca i usługobiorca. A przecież ta zamiana od razu ustawia tego kto DAJE na wyższej pozycji moralnie, etycznie i w konsekwencji prawnie, od tego który BIERZE. Nie mamy wątpliwości, kto w przypadku dawania i brania np. zasiłku jest tym dobrym a kto darmozjadem, nieprawdaż?

Jednak tego rodzaju manipulacjami na języku, ustawiającymi relacje społeczne między różnymi grupami nie zajmują się walczące o równość i sprawiedliwość organizacje lewicowe. Nikt z lewicowych ideologów, nikt z próbujących te ideologie wdrażać polityków nie zająknie się nawet o tym niesprawiedliwym zawłaszczającym gwałcie na języku. Oni wolą skupiać się na wkładaniu kolejnych potocznych określeń do worka słów zakazanych (np. kretyn, matoł, pedał) albo na emancypacji pojęć dotąd uznawanych za wulgarne (np. cipka, kurwa, pornos).

Wrodzone słowiańskie poczucie wolności buntowało mnie przeciwko napomnieniom rodziców o poprawność językową i używanie pojęć adekwatnych do desygnatów. Dużo dużo później zrozumiałem dlaczego to poprawność językowa daje wolność, a ich troska nie była niewoleniem lecz troską o wolność właśnie. Bowiem tylko używając języka zgodnie z narosłą przez wieki tradycją umożliwia dialog zarówno z przeszłością, jak i z innymi w teraźniejszości. Trudno porozumieć się przecież w opisanej przez Janusza Krasińskiego sytuacji, gdy w moskiewskiej restauracji goście proszą o „kawior w puszku”, a kelner słysząc to zastanawia się skąd wziąć „dywan w armacie”.

Ja słuchając rozważań o samolocie prezydenckim albo dywagacji o relacjach między pracodawcą a pracobiorcą także zastanawiam się o co chodzi. Bo chyba jestem za cienki w uszach, by skumać te wszystkie językowe łamańce pojęciowe.

poniedziałek, 27 czerwca 2011

JKR jest genialna!

Joanna Kluzik-Rostkowska atakuje mnie nawet z lodówki. Ta niczym nie wyróżniająca się pani jest już rozpoznawalna niczym Urban zza drzewa (kto pamięta jeszcze te rysunkowe zagadki z lat 80-tych?), Palikot na świńskim ryju, albo wyszczekujący bez ogródek niewygodne prawdy JKM. Mam wrażenie, że jeszcze trochę a te inicjały zostaną ostatecznie zdetronizowane, wszak już dzisiaj w komentarzach przeważa JKR. Włączam telewizor – JKR, nastawiam radio – JKR, portal informacyjny – JKR, popularne blogowisko – JKR. No takiej reklamy to dawno nie miał żaden polityk. Myślałem, że to chwilowa moda, ale nie. Sytuacja jest ciągle rozwojowa, a JKR w otoczeniu coraz więcej.

To jest bardzo symptomatyczne zjawisko. Moim zdaniem JKR nie jest głupia, ani nieodpowiedzialna, ani tym bardziej skompromitowana! Nie można mówić o kompromitacji, gdy nikt nie widzi nic kompromitującego dla żadnego pracownika odpowiedzialnego za przygotowanie wizyty Prezydenta w Katyniu w 2010 roku. Nie można mówić o braku odpowiedzialności w sytuacji, gdy szef zbrodniczej organizacji jest nazywany człowiekiem honoru, a żaden ze stalinowskich oprawców generała Fieldorfa nie poniósł odpowiedzialności za swoje czyny. Nie można mówić o głupocie, gdy każe się całemu narodowi przepraszać za komunistyczną prowokacje kielecką z 1946 roku, zaś żądanie kibiców, żeby redaktor pijący wódkę z Urbanem i Kiszczakiem przeprosił za maltretowanie żołnierzy AK w stalinowskich więzieniach przez swojego brata kwitowane jest puknięciem się w czoło: przecież nie może odpowiadać za czyny swojego brata!

JKR po prostu wyciąga wnioski z otaczającej nas rzeczywistości i idzie do przodu. Nieważne jak będą o nas mówić ważne, żeby nie pomylili nazwiska. JKR wbije się nam do głowy i za dzień za rok za chwilę, zagłosujemy na nią chętnie, bo to przecież znana osoba jest! Podbijamy wszyscy zgodnie ten bębenek różnego rodzaju oburzenia nie zauważając, że oprócz utrwalania nazwiska czy też kolejnego skrótu, znowu tracimy czas, który moglibyśmy wykorzystać na przykład w dostrzeżenie sedna problemu.

A sednem problemu jest brak zdefiniowania sytuacji, brak rozpoznania pól, brak wsparcia dla konstruktywnych pomysłów. Zalewani jesteśmy informacyjnym szumem, a nie od dziś wiadomo że w mętnej wodzie łatwiej ryby łowić. Dlatego trzeba przede wszystkim oczyścić tą wodę. Zreformowanie sądów i jak najszybsze osądzenie tych, którzy nas maltretowali przez ostatnie prawie 70 lat jest pierwszym krokiem dla pozbycia się z publicznego życia negatywnych zjawisk. Zjawisk, które zaprzeczają podstawowym zasadom (bo przecież słowo „wartość” także jest już pustym słowem działającym destrukcyjnie na każdą ludzką aktywność) umożliwiającym jakąkolwiek pracę i jakikolwiek rozwój: rzetelność, uczciwość, odpowiedzialność.

Joanna Kluzik-Rostkowska wcale się nie kompromituje. Ona jest po prostu dzieckiem naszych czasów! Ona wykorzystuje naszą rzeczywistość. Przy okazji niejako demaskując miałkość tego systemu. Demiurdzy mają czego się bać, a Tuskowi, Urbanowi czy Michnikowi może rzednąć mina. Wszak system działa dopóty, dopóki zasady są ukryte. Ukazanie konsekwencji ignorowania wartości może zaprowadzić w niebezpieczne rejony. Pytanie – czy JKR ze swojej demaskatorskiej roli zdaje sobie sprawę – pozostaje otwarte. ;-)

czwartek, 23 czerwca 2011

Tuska mecz o głowę

Druga fala kryzysu nadciąga. Poważni analitycy, podchodzący do spraw gospodarki realnie a nie życzeniowo są w zasadzie zgodni: siła tej drugiej fali będzie nieporównywalnie większa od pierwszej. Wszystkie działania nakierowane na ratowanie gospodarki zamiast likwidować przyczyny kryzysu, tylko doraźnie niwelują jego skutki, w efekcie pogłębiając patologiczne zadłużenie i nieznacznie odsuwając w czasie ostateczny krach całego systemu. Zaskoczeni będą jedynie ostateczni konsumenci, natomiast finansowi architekci już od dłuższego czasu robią przymiarki do wprowadzenia nowej światowej waluty, mającej w konsekwencji globalnych zawirowań zastąpić dolara, euro i być może parę innych walut. Dopiero wtedy nastąpi przemodelowanie całego systemu, bynajmniej nie w sposób zapewniający większe bezpieczeństwo, lecz raczej utrwalając podziały i możliwości kreowania zysków z finansowych przepływów i operacji. Sygnalizowała to prof. Staniszkis już w 2009 roku.

Na lokalnym polskim podwórku jedyną rzetelną i całościową wiedzę na temat stanu finansów państwa ma niewątpliwie obóz rządzący. Różne sygnały wskazują, że stan ten jest zatrważający i że trwają gorączkowe analizy, co z tą sytuacją zrobić. Wariantów jest oczywiście kilka, a każdy z nich wiąże się ze sporym ryzykiem. Jedno co wydaje się być pewne to fakt, że druga fala kryzysu nie przebiegnie w Polsce tak łagodnie jak pierwsza, a wręcz przeciwnie, różne ekonomiczne wskaźniki spadną z hukiem i z niszczycielską mocą wodospadu rozbiją naszą kruchą stabilizację w drobny mak.

Pojawiają się też od czasu do czasu analizy - sugerujące, jakoby PiS robił wszystko, by w nadchodzących wyborach parlamentarnych nieznacznie przegrać. Na fali społecznych protestów, jakie w kontekście nadchodzącej katastrofy niechybnie się pojawią, ma zamiar objąć pełnię władzy na wzór Victora Orbana. Teorie te można z równym powodzeniem przyłożyć do obozu rządzącego. Coraz częściej dają się bowiem słyszeć też głosy, że wielu spośród najwyższych urzędników obecnej władzy wcześniej czy później trafi przed Trybunał Stanu i wcale nie musi to być spowodowane jedynie sprawami związanymi z Katastrofą Smoleńską. Liczba działań rażąco naruszających interes naszego kraju, czyli mówiąc wprost sprzecznych z polską racją stanu, jest tak duża, że nawet pomijając Smoleńsk, jakakolwiek władza traktująca poważnie własne państwo nie może przejść obok nich obojętnie.

***

W takim kontekście działania obliczone na utrzymanie się przy władzy przestają być tylko zaspokajaniem związanych z władzą instynktów, a stają się dosłownie kwestią życia i śmierci. Zachować władzę, albo sparaliżować ewentualnych następców tak, by nie mieli oni możliwości ruchu – oto cel rządzącej formacji. To, na co liczą sympatycy PiS, jest jednak śmiertelnym zagrożeniem dla całego szeroko pojmowanego obozu Tuska. Obóz ten solidarnie musi walczyć nie tylko o utrzymanie władzy w najbliższych wyborach, ale także musi mieć opracowaną strategię utrzymania tej władzy po kryzysowych zawirowaniach. Jakie rysują się możliwe scenariusze?

1. Obóz Tuska utrzymuje się u władzy na jesieni 2011.

Jest to wbrew pozorom najbardziej niebezpieczna dla rządzących opcja. W momencie kryzysu cała wina za ten kryzys spada na dotychczasową władzę. Wobec ostatniej ciszy wokół PSL raczej nie uda się zwalić winy na koalicjanta, jak to bywało w poprzednich parlamentarnych układach. Wymuszone rozruchami wcześniejsze wybory wygra opcja stojąca w całkowitej kontrze do obozu rządowego. W takich okolicznościach PiS przejmuje pełnię władzy i niczym Orban na Węgrzech robi gruntowne porządki.

2. Obóz Tuska nieznacznie przegrywa na jesieni 2011.

Wariant całkowitej porażki obecnie rządzących, na co liczą sympatycy partii nazywanej antysystemową jest raczej nierealny w warunkach medialnego monopolu i braku konsumpcyjnego bodźca do zdemaskowania fałszu neogierkowskiej propagandy sukcesu. Przypadek Smoleńska pokazał bardzo wyraźnie, że bicie w symboliczne niepodległościowe bębny i realna utrata podmiotowości na międzynarodowej scenie nie mają dla ludzi większego znaczenia wobec niezakłóconych możliwości włożenia do garnka wszystkich składników zupy. Realna jest jedynie minimalna wygrana lub minimalna przegrana PiS, co spowoduje kompletny paraliż państwa: żadnych reform przeprowadzić się nie da, a winę ponosić będą „faszystowscy wichrzyciele z antysystemowego ugrupowania oszołomów”.

Paraliż ten będzie świetnym wytłumaczeniem dla „zaskakującej” fali kryzysu, która w Polsce przyjmie niespotykane gdzie indziej rozmiary, oczywiście spowodowane zawirowaniami i destabilizacją, związanymi z niemożnością powołania jakiejkolwiek koalicji. Media zaleją nas pretensjami publicystów utyskujących na ciemnotę obywateli, którzy uniemożliwili swoją wyborczą decyzją dokończenie rozpoczętych przez Platformę Obywatelską reform, co uchroniłoby nas podobnie jak w 2008 roku przed skutkami światowego kryzysu. Wobec parlamentarnego pata zostają rozpisane wcześniejsze wybory i przerażone społeczeństwo podobnie jak w 2007 roku powtórnie mobilizuje się, by wybrać właściwą formację na trudne czasy.

3. Jesienne wybory wygrywa PiS i formuje rząd.

Jak wspomniałem samodzielne rządy PiS są raczej nierealne. Myślę że nawet przy wygranej PiS zostanie zawiązana koalicja wszystkich przeciw PiS. Ale nawet jeśli jednak PiS będzie formował rząd to i tak oznacza to raczej skuteczny paraliż jego działań. Prezydent z WSI, obstrukcja w Sejmie, brak możliwości przeprowadzenia jakichkolwiek głębszych reform będzie działał bardzo na niekorzyść tej partii potwierdzając jej nieporadność i „antysystemowy” charakter. Być może podobnie jak to było w roku 2005 układ posunie się do wepchnięcia PiS w koalicję z SLD, co byłoby dla tej partii wizerunkowo zabójcze i przypieczętowałoby jej porażkę. Efekt ostateczny będzie taki sam jak w przypadku drugim: PiS zostanie obarczone winą za powstały kryzys i establishment ogłosi powrót na właściwe, z góry upatrzone pozycje.

***

Rozpatrywanie powyżej nakreślonych wariantów sytuacji, jako oderwanej od realiów politycznej fantastyki jest grubym błędem. W tak zwanym poważnym politycznym dyskursie dopuszczamy przecież rozważania różnego rodzaju analityków na temat zmian nastroju Jarosława Kaczyńskiego, zaś rzucone przez niego słowa o polityku lewicowym starszo-średniego pokolenia dają asumpt do przewidywania powyborczej koalicji PiS-SLD. Tym bardziej uzasadnione są rozważania o ukrytych przed widownią motywach działań innych najważniejszych osób w państwie.

Warto zwrócić uwagę na zainicjowane już jakiś czas temu działania rządu wobec grup kibiców. Rozumiem, że likwidowanie co jakiś czas namiotu Solidarnych 2010 ma na celu przetestowanie społecznego oporu, przetestowanie granic odporności i siły ewentualnej reakcji na te jawnie łamiące prawo działania. Oczywiste jest przecież to, że na miejsce jednego namiotu pojawi się następny, a jego likwidacja nie zamknie ust ani Ewie Stankiewicz ani pozostałym osobom zabierającym głos pod namiotem. Podobnie testujący granice społecznej odporności, a być może siły ewentualnego wsparcia ze strony zagranicznych mediów charakter miała akcja ABW przeciwko autorowi strony kpiącej z Prezydenta Komorowskiego. Reakcja, a raczej jej brak, sugeruje raczej możliwość eskalacji takich działań, niż ich ograniczenie.

Jednak w tym testowaniu i stwarzaniu medialnych faktów, które mają przesłonić realne problemy, by ludzie dyskutowali o marginesach różnych niszowych zjawisk, zamiast werbalizować prawdziwe przyczyny nadchodzącego wielkimi krokami kryzysu, w tych wielopoziomowych intrygach obóz rządzący zapędził się w kozi róg. Tym rogiem okazały się być mniejsze i większe stadiony, już nie tylko piłkarskie, ale również na przykład żużlowe.

Problem kibiców szalejących w drodze na stadion i w drodze ze stadionu jest stary jak historia samej piłki nożnej. Mrożące krew w żyłach historie o demolowaniu pociągów i autobusów, filmy o hooligańskich ustawkach, statystyki zmasakrowanych samochodów i witryn sklepowych – wszystkie te opowieści sprawiły, że widok ogolonych wyrostków z szalikami na szyi przyprawia każdego normalnego człowieka o szybsze bicie serca i chęć natychmiastowego oddalenia. Widok rozśpiewanego autobusu wiąże się z nieodpartym pragnieniem długiego nawet spaceru do jakiejś innej linii omijającej najbliższy piłkarski stadion. Trudno jest usłyszeć cokolwiek o kibicowskiej solidarności wobec chorych kolegów, biednych dzieci, czy kontuzjowanych piłkarzy. Nic nie słychać o stowarzyszeniach wspierających różne charytatywne inicjatywy. Większość jest zdziwiona dzisiaj inteligencją dowcipu politycznych haseł, jakie ku zdziwieniu tejże większości nie wiedzieć czemu pojawiają się na trybunach. Przecież kibice to bezmyślne karki, które są w stanie jedynie wykrzykiwać nieprzyzwoite przyśpiewki, zaś stadiony powinny być zarezerwowane jedynie dla piłki. Warto zajrzeć do numeru Nowego Państwa, by się o tym przekonać.

Warto jednak wziąć pod uwagę, że tzw. kibole to nie tylko hooligańskie ogolone karki, które wykorzystywane są często w policyjnych prowokacjach, gdy siły mające dbać o porządek i bezpieczeństwo chcą sobie trochę potrenować metody pacyfikacji agresywnego tłumu. Mało kto pamięta niesławną akcję stołecznej policji z 2 września 2008 roku, gdy w Warszawie zatrzymano prawie 752 kibiców, na których następnie policjanci biciem wymuszali przyznawanie się do winy. Mecenasowi Wiesławowi Johannowi, byłemu sędziemu Trybunału Konstytucyjnego cała ta akcja przypominała najgorsze czasy stanu wojennego. W 2009 roku nie ulegało według niego najmniejszej wątpliwości, że wszystko było znacznie wcześniej zaplanowane i przygotowane. Odpowiedzialnością powinno się przede wszystkim obciążyć osobę, która podejmowała decyzje i wydawała rozkazy. Według Johanna to, co 2 września zrobiła policja, jest przestępstwem ściganym przez polskie prawo karne. Tymczasem nic się nie stało, choć wicepremier Schetyna i minister Ćwiąkalski chwalili się na konferencjach prasowych udaną policyjną akcją, a Ćwiąkalski zapowiadał, że będzie namawiał prokuratorów do twardej postawy wobec chuliganów. Ostatecznie nikomu nie udało się nikogo o nic oskarżyć i po kilku miesiącach sąd odmówił aresztowania kogokolwiek.

Warto także wziąć pod uwagę, że tzw. kibole to także rodzice z dziećmi, którzy od czasu do czasu idą razem na stadion. A nie jest to wcale tania rozrywka i pogląd, że na stadion przychodzą jedynie mający ochotę bezkarnie sobie pokrzyczeć biedni ćwierćinteligenci, jest z gruntu fałszywy. Obojętnie zaś jak majętni są stadionowi kibice, to przecież wszyscy są obywatelami, którzy mają swoje rodziny, grona znajomych, z którymi spędzają czas także poza stadionem i z którymi rozmawiają nie tylko o piłce nożnej. Uderzenie w kibiców wydaje się być grubym błędem. Dopiero teraz bowiem objawiła się wszystkim organizacyjna sprawność tej grupy, która jest w stanie w krótkim czasie się zorganizować, przygotować olbrzymie transparenty, liczne manifestacje i ponadregionalną solidarność.

***

Sygnalizowana przez różnych analityków rzekoma samodzielność Tuska w podejmowanych przez siebie decyzjach, jest mocno dyskusyjna w skomplikowanym układzie różnego rodzaju interesów i politycznych zależności. Nie mam oczywiście żadnej pewności co do faktycznego stanu rzeczy, jednak szczerze mówiąc i tak nie ma to większego znaczenia, bo konsekwencje dla zarządzanego państwa są tak samo opłakane. Nieważne czy Tusk sam podejmuje decyzje czy też jego sztab, zawsze wewnątrz obozu władzy grają różne siły ciągnąc w różnych kierunkach. Dopiero wypadkowa tych różnych sił decyduje o ostatecznym kierunku w jakim potoczy się cały obóz, a wraz z nim nasze państwo.

Być może sam Donald Tusk, jak każdy rasowy polityk, nigdy nie zrezygnuje z dążenia do utrzymania władzy i niewątpliwie wiele zjawisk wskazuje na to, że stało się to już jakiś czas temu celem samym w sobie. Jednak można też dostrzec inne symptomy wskazujące, że są w tym bynajmniej nie jednorodnym obozie siły, którym wcale nie musi zależeć na spektakularnym zwycięstwie w nadchodzących wyborach. Stąd w propagandzie sukcesu pojawiają się rysy w postaci radykalnych akcji antykibicowskich, sprzątania niepoprawnych stron internetowych, czy usuwania niewygodnych namiotów. Widoczne w sondażach zbyt daleko idące konsekwencje wiążą się z odpuszczaniem i powrotem do propagandy sukcesu. Zbyt silny wzrost w sondażach sygnalizuje, że należy znowu wykonać jakąś anty-akcję. To balansowanie na krawędzi, pozornie sprzeczne ruchy obozu rządzącego, w rzeczywistości mówią nam stanowczo dużo więcej niż analizowanie werbalnych deklaracji poszczególnych polityków.

Nie jest istotne jakie dokładnie będą proporcje wygranej czy przegranej jakiejkolwiek strony w nadchodzących jesiennych wyborach. Chodzi głównie o to, by w kontekście nadchodzącego krachu doprowadzić do powyborczego pata. Oprócz możliwości zwalenia na przeciwnika winy za gospodarczą katastrofę, pozwoli to także utrzymać stan chaosu i niepewności uniemożliwiający wyciągnięcie prawnych konsekwencji z szeregu zaniedbań, zaniechań i nadużyć w ostatnich latach dokonanych przez wysokich urzędników państwowych. To jest gra o osobistą wolność całego szeregu prominentów obecnego obozu władzy z premierem na czele.

piątek, 17 czerwca 2011

Sądy przede wszystkim!

Nie mogę pozbyć się wrażenia, że nasilające się kalumnie i wyzwiska zwiastujące nieuchronnie zbliżające się wybory mają na celu jedynie obniżenie wyborczej frekwencji, co sprawi, że przy naszej obecnie obowiązującej ordynacji możliwe będzie zostanie posłem przy poparciu zaledwie kilkuset wyborców. Inną interpretacją tego zjawiska jest tendencja do korporacyjnego zamknięcia sfery polityki na wszelkie swobodne kanały dopływu świeżej krwi. Stworzenie i wieloletnie podtrzymywanie mitu polityki jako szamba służyć ma aktualnemu politycznemu establishmentowi, który starannie selekcjonuje młodych ludzi, którzy nie będą zagrażali istniejącym wieloletnim sieciom powiązań. Bloger Mariovan trafnie opisuje sytuację przytaczając wypowiedź znajomego, że naprawianie Polski i robienie polityki to dwie zupełnie różne rzeczy.

Tymczasem w tych nieustających wojnach podjazdowych, pośród tych licznych demistyfikacji inicjatyw i dekonspiracji agentów, giną przysypane bitewnym pyłem realne problemy nie tylko przeciętnego Kowalskiego, ale także państwa jako organizacyjnej całości. Rzutem na taśmę udało się zablokować podpisanie umowy gazowej, ale ewidentny partacz, który wynegocjował skrajnie skandaliczne warunki dla Polski oraz drugi partacz, który te warunki klepnął, raczej nie ponieśli żadnych konsekwencji. O rurociągu NordStream nie będę już wspominał bo to jest afera o skali międzynarodowej, ale także nikt nie podnosi odpowiedzialności za zaniechanie określonych działań. Partactwo związane z polskimi stoczniami, ewidentnie uwarunkowane motywami politycznymi nie jest żadnym tematem dla jakiejkolwiek główno-nurtowej prasy. Stało się i trzeba patrzeć w przyszłość. Odpowiedzialność? Przyszłość, mówię!!!

Powstają różne drobne ruchy społeczne, których członkowie żyją mrzonkami o niezależnych think-thankach, które ruszą z posad bryłę, co prawda nie świata, tylko własnego kraju na początek, ale dla realnych konsekwencji, polegających na zerowym wpływie na rzeczywistość, nie ma to znaczenia. Bowiem te różne ruchy próbują sklecić całościowy obraz rzeczywistości, uchwycić zależności w całym ich bogactwie, by przedstawić spójną propozycję rozwiązania. Niestety wychodzą z tego komunały, truizmy i różnego rodzaju utopie. Diagnozy, nawet jeśli trafne i osadzone w rzeczywistości, to pozbawione są często konstruktywnych pomysłów, ograniczających się do wyszczególnienia które elementy struktury trzeba zlikwidować, a które kompetencje ograniczyć.

W zasadzie nie istnieje w naszym kraju instytucja polityków jednego tematu. Mamy całą rzeszę specjalistów od wszystkiego, którzy nie znają się na niczym. Tymczasem nawet Leonardo da Vinci miał swoją działkę. Proszę mnie poprawić, ale nie kojarzę żadnych opracowań tego symbolu ludzkiej wszechstronności, dotyczących ideologii, metod społecznej organizacji, czy teologii (pomimo przypisywaniu mu różnego rodzaju związków z heretyckimi sektami). Zatem może warto powrócić do renesansowej koncentracji na praktycznych problemach, co nieustannie deklaruje nasze Słońce Peru, ale w praktyka poza te deklaracje nie wychodzi. Może warto wyjść poza ogólnikowe ideologiczne komunały i zacząć proponować konkretne rozwiązania. Konkretne małe kroczki, które realnie przybliżą nas do normalności od której, mam wrażenie, oddalenie organizacyjnych zasad, niebezpiecznie zbliżyło się do absurdalności najgłębszej komuny.

W tym kontekście proponowanie określonych rozwiązań musi dotyczyć kwestii, które nie są jedynie czubkiem góry lodowej naszych problemów. Trzeba zlokalizować i zaproponować usunięcie drobnych ziaren piasku, które wchodząc w tryby wielkiej machiny powodują jej zatrzymanie. Usunięcie takich drobin, przywrócić może sprawność całemu mechanizmowi, pozwalając zająć się konstruktywną wy-twórczością, zamiast bezowocną walką z zatartym systemem. Nie potrzeba nam deklaracji, że takie ziarenka należy lokalizować. Palikota komisja “Przyjazne Państwo” także nie wyszła poza deklaracje. Nam potrzeba przemyślanych i konkretnych propozycji, których załatwienie możliwe jest w ciągu czteroletniej kadencji Sejmu.

Łatwo powiedzieć trudniej zrobić. Oczywiście. Ale to wcale nie znaczy, że jest to niewykonalne. Mrówcza praca Jerzego Przystawy i jego stowarzyszenia na rzecz wprowadzenia JOW jest takim przykładem. Na stronach stowarzyszenia można się dowiedzieć, że JOW nie jest traktowane jako żadne panaceum, że JOW nie tylko ordynacja wyborcza, ale przede wszystkim sposób myślenia i komunikowania się przedstawiciela z wyborcą. Że bez równego dostępu do informacji nie ma mowy o JOW. Jednomandatowe Okręgi Wyborcze to tylko skrótowe hasło opisujące całokształt ustrojowej organizacji państwa. To jest temat bardzo szeroki i na pewno nie do załatwienia przez jednego polityka jedną ustawą. Ale jeśli nie byłoby takiego Jerzego Przystawy, który jest twarzą całego ruchu, praca wszystkich innych zaangażowanych w ten temat, także wsiąkałaby w piasek medialnego niebytu.

Innym tematem, który ewidentnie jest takim żwirowym kamieniem, nie pozwalającym normalnie funkcjonować większości organizacji, instytucji i przedsiębiorców to jest polski wymiar sprawiedliwości. Takie przypadki jak Kluska, Wyszkowski, Jachowicz, czy w drugą stronę Kiszczak, prowadzące albo do nieuzasadnionego bankructwa albo do uniewinnienia zbrodniarza demoralizują całe społeczeństwo, które przestaje się identyfikować z tak jawnie niesprawiedliwym państwem. Liczba takich absurdalnych wyroków, ewidentnych pomyłek sądowych, brak konsekwencji dla urzędników (tak, sędzia też jest urzędnikiem!) wydających trefne wyroki, korporacyjna ochrona prawniczych partaczy i ewidentnych przestępców - to wszystko służy chaosowi, służy blokowaniu inicjatyw, nie pozwala się rozwijać, nie pozwala prawidłowo działać instytucjom kontroli.

Jak przedsiębiorca ma uczciwie pracować, unikać łapówek, rejestrować każdy dochód, skoro kończy się to stręczycielstwem urzędników prowadzącym do bankructwa? Jak dziennikarz ma dociekać prawdy, jak ma patrzeć władzy na ręce, skoro skończy się to rujnacją domowego gospodarstwa w majestacie prawa? Jak polityk ma działać w imię racji stanu a nie partykularnych interesów swoich lub swojego środowiska skoro zbrodniarz z nieodległej przecież przeszłości jest uniewinniany, a przez rzekomego dysydenta nazywany jest człowiekiem honoru? Szczerze mówiąc ja się nie dziwię jakości całej sfery publicznej skoro mamy tak jasno zdefiniowany przekaz idący z istotnych instytucji naszego państwa.

Dlatego pierwszym i najważniejszym kamyczkiem w ogródku polskich reform jest przywrócenie prawidłowego działania polskiego sądownictwa. Wprowadzenie rozwiązań pozwalających weryfikować pracę sędziów, wprowadzenie mechanizmów kontrolnych umożliwiających w dłuższej perspektywie na ponoszenie konsekwencji wydawania wyroków rażąco naruszających poczucie elementarnej przyzwoitości jest kluczem do odbudowy nie tylko szacunku do własnego państwa, który to szacunek został skutecznie zlikwidowany przez lata PRL-u, ale jest warunkiem do uwolnienia tej olbrzymiej energii Polaków tkwiących w naszej potwierdzonych ogólnoeuropejskimi badaniami pracowitości i rzetelności.

Warto pod tym katem przyjrzeć się jednej z inicjatyw ustawodawczych. Czy rozpatrywany w Sejmie projekt zmiany ustawy o Ustroju Sądów Powszechnych to krok w dobrym kierunku? Czy tylko działania pozorowane? Czy sprzeciw środowiska sędziowskiego wobec tych zmian wynika z niedoskonałości projektu czy też jest klasycznym blokowaniem zmian prowadzących do rozbicia korporacyjnego sędziowskiego układu? Czy możliwe jest reformowanie polskiego systemu sądownictwa nowelizacjami ustaw, czy też nowelizacje takie są w stanie wprowadzić jedynie dodatkowy zamęt prawny? Czy możliwe jest napisanie od podstaw nowego Ustroju Sądów Powszechnych?

Nie sądzę, że tymi pytaniami wywołam do dyskusji jakiegokolwiek sędziego. Jednak na pewno warto próbować, trzymać rękę na pulsie i wyłapywać wszelkie inicjatywy zmierzające do ruszenia kwestii polskiego wymiaru (nie)sprawiedliwości.

Linki do stron odpowiednich sejmowych:
http://orka.sejm.gov.pl/Druki6ka.nsf/wgdruku/3655
http://orka.sejm.gov.pl/Druki6ka.nsf/wgdruku/3833
http://orka.sejm.gov.pl/Biuletyn.nsf/..../$file/0456806.pdf
http://orka.sejm.gov.pl/opinie6.nsf/..../spr_3361_3655.pdf

Posłuchaj tekstu przeczytanego w Niepoprawnym Radiu

środa, 8 czerwca 2011

Czy oni robią nas w konia? Skądże!!!

Poszedłem zobaczyć na własne oczy, jak trójka obiektywnych dziennikarzy oraz kwiat polskiej profesury, intelektualnie niszczy jednego z największych dziennikarskich oszołomów, czyli Rafała Ziemkiewicza. Tematem debaty było retoryczne pytanie: “Czy oni robią nas w konia?” Ponieważ w debacie brali udział głównie ludzie znani z radia z lufcikiem, zwanego też szklanym okienkiem, albo tak bardziej nowocześnie telewizorem, sądziłem przez chwilę, że rozmowa dotyczyć może nie tyle krętactw oszołoma Ziemkiewicza, ile samych telewidzów, którzy udają, że słuchają i oglądają, a tak naprawdę to robią i wiedzą swoje. Skład dyskutantów do ostatniej chwili pozostawiał tę sprawę nierozstrzygniętą, jako że pośród kwiatu polskiej niezależnej inteligencji, oprócz wspomnianego Ziemkiewicza, pojawić się miały takie tuzy jak Jarosław Gugała, Katarzyna Kolenda-Zaleska i Grzegorz Miecugow, zaś wsparcia ze strony Uniwersytetu dostarczyli profesorowie Janusz Czapiński i Janusz Adamowski.

Okazało się, że bronić Ziemkiewicza przed jakże uzasadnioną krytyką nie ma potrzeby, bo już na samym wstępie Grzegorz Miecugow zdefiniował sytuację stwierdzając, że największym problemem mediów są ich odbiorcy. Kolenda-Zaleska próbowała skierować dyskusję na właściwe tory punktując obsesje redaktora Ziemkiewicza, ale profesor Czapiński zasugerował jakąś psychoterapię i uspokojona Katarzyna nie musiała więcej się odzywać. Jarosław Gugała opowiedział zaś historię swoich dokonań w telewizji, co miało być dowodem na brak jakiejkolwiek ingerencji kogokolwiek w działania dziennikarzy, a wszelkie rzekome medialne manipulacje są według niego jedynie efektem prostego lenistwa dziennikarzy i braku wypracowanych standardów. Polskie dziennikarstwo bowiem, podobnie jak polska demokracja jest bardzo młode, niedoświadczone, nieopierzone i ciągle się uczy, dlatego trzeba wiele mu wybaczyć. Fakt, że mówił to człowiek całkowicie siwy o niczym nie świadczy, wszak mamy tyle lat na ile się czujemy, a nie tyle ile mamy w metryce.

Słowa Ziemkiewicza o jakiś powiązaniach między mitycznym Prezesem, Dziennikarzem, a Sponsorem należy włożyć miedzy bajki. Aferalna historia Dominique Strauss-Kahn’a, która wypłynęła tylko dlatego, że wydarzyła się w USA, bo w Europie prawdopodobnie zostałaby zamieciona pod dywan jak wiele podobnych historii z udziałem tego pana w ciągu ostatnich kilku lat - ta historia absolutnie nie świadczy, że albo mamy w całej Europie niewydolne media albo teraz ktoś znowu nas robi w konia - ta historia jest na pewno wymysłem chorego umysłu Ziemkiewicza, a nawet jeśli jest prawdziwa, to i tak o niczym nie świadczy. Podobnie jak setki innych podobnych doniesień.

Wśród dzisiejszych newsów można np. znaleźć informację, że na Litwie realną władzę sprawują media właśnie. Władza jest przy tym wykorzystywana do celów mafijno-zarobkowych, a nie politycznych. Otóż jeśli chcesz robić biznes na Litwie, musisz zapłacić haracz. Nie sztampowo - jak na Sycylii, Ukrainie czy w Rosji: różnego rodzaju firmom ochroniarskim - haracz przyjmowali dziennikarze. Płacisz - masz dobrą prasę, nie płacisz, wychodzą na jaw jakieś ogórki, kiełki czy inne viagry.

W raporcie ambasady USA z 2008 roku można przeczytać m.in.: "Szef litewskiego przedstawicielstwa amerykańskiej firmy Pfizer Raimundas Voiszka twierdzi, że przed kilku laty otrzymał propozycję, iż za 1 milion litów +Respublika+ rozgromi konkurentów jego spółki. Voiszka odrzucił propozycję. Wkrótce w +Respublice+ ukazały się artykuły o zgonach w wyniku zażycia preparatu Viagra, który produkuje Pfizer, a także wiele innych oszczerstw".

Vilius Kavaliauskas, dziennikarz, doradca byłego premiera Litwy Gediminasa Kirkilasa, stwierdza: “na Litwie trzeba kupić sobie prawo do tego, aby nie być atakowanym". "Wygląda na to, że przedstawiciele władzy są sparaliżowani przez media".

Pamiętajmy! To wszystko to jednak wyjątki i rojenia chorych na obsesje oszołomów! Tak naprawdę to nikt nas w konia nie robi, a jeśli nawet to z czystego lenistwa! Tako rzecze Gugała i Miecugow. Bo Kolenda-Zaleska nie ma już nic do dodania na ten temat.

niedziela, 5 czerwca 2011

Hitler to mąż stanu!

Wojtek Klata z okazji 20 rocznicy obrad okrągłego stoły zrealizował dla telewizji polskiej pięcioodcinkowy cykl o tych wydarzeniach. Warto sobie go przypomnieć, bo jak wiele wartościowych filmów, został on kompletnie przemilczany. Warto przebić się przez niewyraźną dykcję spieszącego się narratora, by usłyszeć co ma nam do powiedzenia.

Historia najnowsza nie jest niepotrzebnym bagażem, który nie pozwala nam iść naprzód. Historia najnowsza nie tylko definiuje naszą teraźniejszość, ale bardzo wydatnie na nią wpływa. Znajomość podstawowych faktów umożliwia prawdziwą budowę czegokolwiek, jakiekolwiek budowanie jest możliwe tylko jeśli wiemy, który wykonawca to złodziej albo partacz. Bez tej wiedzy jesteśmy narażeni na buble, katastrofy budowlane albo ciężkie zatrucia. Przykładem najlepszym jest jakość i merytoryczna wartość naszej sceny politycznej, która porusza się w sferze matrycy kłamstw, zamiast w twardej rzeczywistości.

Bardzo znamienne są słowa amerykańskiego politologa Johna Lenczowski, który wypowiada pod koniec filmu "Towarzysz Generał" następujące słowa:

"Polska doświadczyła w przeszłości jak ludzie zdradzali niepodległość kraju i nie może zapominać o naukach z tego płynących. Trzeba wyciągnąć lekcję. Czy Polska będzie w przyszłości niepodległym wolnym krajem? Będzie, jeśli ludzie będą lojalni wobec swojego kraju. Ale jeśli będzie się tolerować brak lojalności, a nielojalność nie będzie podlegać karze, to Polska stanie się ponownie satelitą."

Tu nie chodzi o jakąś mityczną zamierzchłą przeszłość, gdzie nikt z ówczesnych zbrodniarzy nie ma wpływu na teraźniejszość. Tu chodzi o naszą przyszłość! Jeśli żyjemy w warunkach, gdy 20 lat od rzekomego odzyskania niepodległości uniewinnia się zdrajców i zbrodniarzy, to jakie mamy hamulce dla przyszłych zbrodni? Jakie mamy gwarancje, że w bliższym lub dalszym czasie ludzie będą działać w imię tak wyśmiewanych "bogoojczyźnianych i patetycznych" wartości? Czy dziwne będzie, jeśli ktoś wpadnie na pomysł cynicznego wykorzystania stanowiska i zasobów kraju (czyli nas wszystkich) po raz kolejny w historii? Przecież zawsze jutrzejszy zamach stanu, pojutrze będzie przeszłością! Historia sprzed 20, 30 czy 50 lat nie jest historią. To jest ciągle teraźniejszość!

Trafiłem także na informację, że niemal cała pomoc CIA dla polskiej opozycji przepływała przez ręce służby bezpieczeństwa PRL. Jak dotąd brak jest jakichkolwiek informacji na temat sposobu wykorzystania tych środków, nie mówiąc o jakimś bardziej szczegółowym rozliczeniu. "Pieniądze wpłynęły i popłynęły, dawno już ich nie ma, to jest przeszłość i nie ma sensu do tego wracać." Czyżby? Za pieniądze zdefraudowane przez polskie służby powstał koncern medialny ITI, który bardzo realnie i bardzo wydatnie wpływa na polską rzeczywistość. To także nie ma znaczenia?

Jakiś czas temu pewien Hindus zapytał mnie czy zgodziłbym się z poglądem, że Hitler to jest mąż stanu? Bardzo się zdziwiłem i powiedziałem, że zbyt dużo ludzi zginęło z jego powodu, by można go było rozpatrywać w tych kategoriach. Hindus jednak mógł na to patrzeć tak, że przecież to wywołana przez Hitlera wojna przyczyniła się do upadku Imperium Brytyjskiego, co przyniosło w konsekwencji niepodległość jego krajowi. W dodatku dziś Niemcy wcale nie są krajem pokonanym i złamanym, więc ta krótka perturbacja może nie była taka zła.

Dziś dochodzę do wniosku, że faktycznie, Hitlera też możemy uważać za męża stanu, który jest jednym z budowniczych dzisiejszej potęgi niemieckiej i który w 1939 roku uchronił nas choć przez przez chwilę przed kataklizmem komunizmu. Absurd? Dlaczego? Skoro Kiszczak może być człowiekiem honoru, sąd potwierdził jego niewinność, a Jaruzelski rzekomo uchronił świat przed trzecią wojną światową...

środa, 1 czerwca 2011

Siepacz Kaczyńskiego w Krytyce Politycznej

Jaś Kapela z Krytyki Politycznej przeprowadził bardzo ciekawy wywiad z Zygmuntem Miłoszewskim, autorem książki pod tytułem "Uwikłanie", na podstawie której Jacek Bromski nakręcił film. Film, który jeszcze przed wejściem na ekrany wzbudził wiele emocji oraz dyskusje, jak to jest możliwe, że został on w ogóle nakręcony w tych czasach, gdy kibiców ściga się za skandowanie o jakiś matołach. Autorzy zaś zostali okrzyknięci nadzieją powrotu normalności i przywracania rzeczom właściwego miejsca.

Faktycznie, wywiad w Krytyce Politycznej pokazuje, że może rzeczywiście jest szansa na ocalenie dialogu w czasach, gdy każdy każdemu wymyśla od agentów, nikt nie słucha argumentów, a podanie ręki politycznemu przeciwnikowi urasta do rangi zjawisk nadprzyrodzonych. Zygmunt Miłoszewski wprost mówi, że jest tylko autorem kryminałów, które chciałby po prostu dobrze sprzedać i ma nadzieję, że wokół jego tekstów będzie wystarczająco dużo szumu, by wszyscy mogli o nim usłyszeć. Wywiad w KP ewidentnie temu sprzyja w kontekście okrzyknięcia pisarza przez Urbana siepaczem Kaczyńskiego.

Cały tekst jest bardzo ciekawy, bo pokazuje osobę broniąca się przed politycznym zaszufladkowaniem, walczącą o swoją intelektualną autonomię, otwartą na rzeczywistość, zorientowaną na cele i metody zamiast na ideologie. Tacy intelektualiści są zwłaszcza teraz Polsce bardzo potrzebni, bo cierpimy na nadmiar ideologów i zanik menadżerów i rzemieślników. Nawet jeśli stawia on niewłaściwe diagnozy, nawet jeśli wyciąga niepoprawne wnioski, bo brakuje mu wiedzy, informacji, wnikliwości, to przecież nie każdy musi być jądrowym fizykiem. A mam wrażenie, że jeśli partner w dyskusji zostanie złapany na niewiedzy o faktach, o których wiem ja, to wykorzystam to od razu do zgnojenia, zaszufladkowania, wykpienia i poniżenia, zamiast poinformować go o faktach i wskazać źródła, gdzie może wiedzę pogłębić. Szufladkowanie buduje Szuflandię, a nie wolność i swobodę.

Nigdy nie warto zamykać się na ideowego przeciwnika, bo dialog nie zaistnieje jeśli wszyscy nie będziemy dawać sobie nawzajem prawa do istnienia. Nawet jeśli się nie zgadzamy, nawet jeśli uważamy, że jakaś formacja powinna odejść w polityczny niebyt - tym bardziej powinniśmy słuchać, co tacy ludzie mają do powiedzenia. Chociażby po to, żeby nie przespać momentu, gdy ich aktywność zacznie być dla kogoś po prostu fizycznie niebezpieczna.

Zygmunt Miłoszewski zdaje się wykorzystywać Krytykę Polityczną do swoich określonych celów licząc na wywołanie szeroko dyskutowanego fermentu. W inteligentny sposób obnaża mechanizmy funkcjonowania tzw. dziennikarstwa, gdy mówi że spośród setek ważnych informacji jako news zostają pokazane informacje o tym co powiedział, czego nie powiedział lub co pomyślał Jarosław Kaczyński - bardzo wymownie łapie się na to redakcja KP, gdzie jako lead wywiadu na głównej stronie KP podany jest mało istotny fragment o zamykaniu dziecka Symulatorze Umierania za Ojczyznę. Uwagi o Dyskusyjnych Klubach Książki są według lewicowej rzekomo KP nieistotne.

Zapraszając do przeczytania całości, poniżej zamieszczam co smaczniejsze fragmenty wypowiedzi Miłoszewskiego:

“Jestem cięty na czerwonych. Uważam, że w tym kraju przez czterdzieści lat rządzili ludzie pozbawieni poglądów, którzy byli rodzajem mafii. Ale to nie znaczy, że jestem wyznawcą poglądów PiS. To, że pewne rzeczy nie zostały rozliczone, jest błędem. Ale oceniam to mniej emocjonalnie. Jestem przeciwnikiem spiskowej teorii dziejów. Nie uważam, że to był spisek czerwonych zawarty z Mazowieckim i Kuroniem. To państwo w ogóle jest dość słabe i to była oznaka tej słabości.

Politycy i dziennikarze są połączeni w zupełnie inny sposób, niż myślimy. Żeby było jasne – nie sądzę, że to jakaś mafia polityczno-medialno-biznesowa. Ten układ jest chory. Nie zmieniają się u nas ani politycy, ani dziennikarze. W związku z czym wszyscy jakoś tam się bardziej lub mniej znają lub przyjaźnią. Polski dziennikarz nie może sobie więc pozwolić na to, żeby zaprosić premiera i pytać go dziesięć razy, czy nie zajmuje się in vitro dlatego, że boi się Kościoła i – po piątym braku odpowiedzi – wyrzucić go ze studia. Jedni i drudzy się do siebie uśmiechają. Jednym i drugim wydaje się, że są ważni. Politykom wydaje się, że są ważni, bo są paranoikami. Nie wierzą w zarządzanie, wierzą we władzę. A cała sekcja dziennikarzy politycznych musi udawać, że to jest bardzo ważne, bo inaczej ich praca też by nie miała większego sensu.

Nie jestem wyborcą PiS, PO ani SLD. Uważam, że każda z tych formacji jest zbiorem niekompetentnych debili, paranoików opętanych rządzą władzy i gdyby wprowadzić cezurę w postaci IQ 70, żadnego z nich by tam nie było. Już nie wspominając o Senacie, o którym słychać tylko wtedy, gdy któryś z senatorów sobie przyćpa i założy damską sukienkę. Pamiętasz wybory Kaczyński – Tusk? Okazało, że żaden z nich nie zna angielskiego. Napieralski jest teoretycznie z nowego pokolenia i jest tak samo głupi. Słyszałeś, jak się wypowiada po angielsku Wojciech Olejniczak?

Uważam, że zamiast Muzeum Powstania Warszawskiego powinien powstać Symulator Umierania za Ojczyznę. Dzieci, zamiast iść do Sali Małego Powstańca, trafiałyby do takiej specjalnej kapsuły i tam by się mogły dowiedzieć, co to znaczy umrzeć samemu, w zimnie, mając za jedyne towarzystwo swoją oderwaną nogę. Żeby pokolenie zobaczyło, że umrzeć za ojczyznę to nie jest taka zajebista przygoda.

To państwo by działało, gdyby nie dostawało kłód po nogi. Nie ma w Polsce debaty publicznej, ale nazwijmy, że to, co się dzieje w TVN24, to jest jakiś rodzaj debaty. I ta debata zajmuje się tylko tym, co powiedział Jarosław Kaczyński, co powie Jarosław Kaczyński albo co mógłby powiedzieć Jarosław Kaczyński. [...] Okładka w „Newsweeku” i w „Polityce”. „Gazeta Wyborcza” dzień w dzień. A ja wolałbym na przykład tydzień dyskusji, dlaczego w rankingach działalności gospodarczej jesteśmy między Kongiem a Bangladeszem. I co zrobić, żeby to zmienić.

W małych domach kultury, małych bibliotekach widzę rzeczy fantastyczne. Jest program Instytutu Książki, która nazywa się Dyskusyjne Kluby Książki. Rozwija się lawinowo. Nie przeczytasz o tym w „Newsweeku” ani gdzie indziej. Przeczytasz o parach gejowskich adoptujących dzieci albo czy Jarosław Kaczyński już jest Hitlerem czy tylko Goebbelsem. I nagle pojawia się rząd, który jest gorszy dla kultury, niż był rząd Leszka Millera. Dopierdolenie VAT-u na książki. Próba rozmowy o obcięciu honorariów autorskich. Ja sobie poradzę bez tych pięćdziesięciu procent kosztów uzyskania, ale dla jakiegoś domu kultury w Głuchej Dolnej, który musi zapłacić honorarium, może to znaczyć być albo nie być, zaprosić artystę albo nie zaprosić.

Kultura to jest nauka myślenia, nauka buntu, szukania nowych dróg, przeżywania czegoś innego. W niechęci do rozwijania kultury jest coś totalitarnego. Wbrew pozorom granica między paleniem książek a dopierdalaniem im VAT-u nie jest tak bardzo gruba, jak mogłoby się wydawać. Tak czy owak, doprowadzasz do tego, że odcinasz ludzi od nauki myślenia. „Wyborcza” pisze o straconym pokoleniu. Mają nim być ludzie, którzy pokończyli dziwne kierunki na dziwnych studiach, a teraz mają światu za złe, że nikt im nie pozwala grać w mahjongga przez osiem godzin w jakimś biurze. Ok, są nikomu niepotrzebni, to muszą się nauczyć budować domy, ale robić coś pożytecznego. Ale jest też inne stracone pokolenie. Moja narzeczona jest reżyserem teatralnym. Niedawno w Olsztynie wystawiła adaptację Kajka i Kokosza. Bilety wyprzedane na pniu wiele miesięcy w przód i bileterki, które cieszą się, że znowu słychać w teatrze śmiech dzieci. W teatrze, który jest de facto jedynym teatrem w stolicy województwa, od ośmiu lat na żadnej scenie nie było spektaklu dla dzieci. Jeśli dzieci nie nauczą się chodzić do teatru, to nie będą chodzić jako dorośli.”