poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Amber Gold jako Madzia

Lech Wałęsa słynie z różnych powiedzonek, które z reguły nigdy nie grzeszyły logiką, ale miewały niewątpliwy urok nieoczywistej błyskotliwości. Obecny prezydent wyraźnie próbuje nawiązać do chlubnej tradycji spontanicznych bon motów, ale niestety jak to często z naśladowcami bywa, często brakuje nie tylko logiki, ale i uroku. Choć nie można mu odmówić twórczego rozwinięcia w pewnym określonym kierunku, dzięki czemu do potocznego języka na stałe weszło pojęcie "prezydenckiej ortografii".

Jak wiadomo nie ma reguły bez wyjątków, z wyjątkiem języka esperanto, co tylko potwierdza regułę dotyczącą reguł. Dlatego wyjątkowo muszę zgodzić się z pewną oceną prezydenta Komorowskiego, którą sformułował w zupełnie innym kontekście, jednak w przypadku Amber Gold pasuje jak ulał: w moim przekonaniu sprawa jest w sposób arcybolesny prosta.

Otóż sprawa Amber Gold jest sprawą dla prokuratury. Zostało popełnione przestępstwo, bo istnieje przepis, w myśl którego osoba skazana nie powinna zasiadać we władzach spółki. Zatem Marcin P. jako recydywista z kilkoma wyrokami w zawieszeniu (co jest kolejnym kuriozum tej sprawy) powinien dawno siedzieć w więzieniu i zamykane powinny być kolejne osoby, które umożliwiły mu przebywanie na wolności i prowadzenie przestępczego biznesu.

Tymczasem Minister Sprawiedliwości, Jarosław Gowin w rozmowie z Anitą Czupryn przyznaje otwarcie:
Dlaczego Marcin P. przebywa na wolności, to jest pytanie, które mnie nurtuje od momentu, gdy usłyszałem, że prokurator nie wystąpił o areszt dla niego. Nie rozumiem tej decyzji, bo gdzie, jak nie w tej sprawie mamy groźbę mataczenia, pomijając już rangę zarzutów.
Wcześniej w jednym z dzienników telewizyjnych usłyszałem, jak zapytany przez dziennikarzy, dlaczego prezes spółki Amber Gold nie przebywa w areszcie, odpowiedział tylko: "Jako obywatel zadaję sobie dokładnie to samo pytanie."

To ja jako obywatel zadaję sobie pytanie, co ten facet jeszcze robi na stanowisku Ministra Sprawiedliwości i od czego jest cała kierowana przez niego instytucja? Od posiadania nazwy? Piotr Staruchowicz pomówiony przez jakiegoś "świadka" bez podania jakichkolwiek szczegółów okoliczności popełnienia rzekomego przestępstwa siedzi w areszcie bez wyroku od 28 maja br. Natomiast wielokrotnie skazany przestępca oskarżony o wielomilionowe przekręty odpowiada z wolnej stopy? Czy Piotr Staruchowicz także przesiedzi w areszcie tymczasowym 12 lat jak pewien niewinny człowiek oskarżony o morderstwo? Moja wyobraźnia nie musi tego ogarniać, bo nie musi sobie niczego wyobrażać. To się dzieje naprawdę.

Gowin dodaje, że sądy rejestrowe "nie mają obowiązku sprawdzania i weryfikowania, czy ktoś figuruje w rejestrze karnym". Sądy rejestrowe obowiązku takiego może i nie mają, ale istnieje prokuratura, która ma obowiązek reagować w przypadku popełnienia przestępstwa. Gdzie była zatem prokuratura przy kolejnych wyrokach za tego samego rodzaju przestępstwa wydawanych w zawieszeniu???

Miał rację Jacek Żakowski, gdy stwierdził, że "biedny Michał Tusk stał się "Madzią" tego sezonu." Nie tylko Michał Tusk. Dopóki Madzia była poszukiwana przez całą Polskę, to zainteresowanie mediów było całkowicie zrozumiałe - chodziło o życie dziecka. Gdy sprawa znalazła swój tragiczny finał, opinia publiczna powinna być poinformowana jedynie o wysokości wyroku skazującego i koniec. Tymczasem ciągnie się ten brazylijski serial, którego wszyscy mają dosyć, ale który wielu  ogląda w swoim domu próbując zrozumieć, dlaczego to ciągnięcie szopki jest ważniejsze od podjęcia realnych działań przez instytucje państwa? Państwa, które podobno zdało egzamin w obliczu arcybolesnej sprawy.

W przypadku Amber Gold, tej w arcybolesny sposób prostej sprawie, w zasadzie wszystko jest jasne: oszust zrobił "biznes", który nie jest biznesem. Wymiar sprawiedliwości popełnił przestępstwo nie sadzając oszusta do więzienia przy drugim wyroku skazującym. Zamiast tasiemcowego serialu o tym, że klienci Amber Gold powinni być przezorni, odpowiedzialni za zaniechania funkcjonariusze powinni jak najprędzej zostać zawieszeni w pełnieniu obowiązków, a następnie pociągnięci do odpowiedzialności poprzez podzielenie celi z rzeczonym oszustem. O politykach nie wspominam, bo ich odsunąć od władzy powinni obywatele. Ale czy są jeszcze jacyś obywatele w tym państwie kolesiów?

W normalnie funkcjonującym demokratycznym państwie prawa bylibyśmy informowani o głębokich powiązaniach osób, które siedzą w wiezieniu oczekując na towarzystwo kolejnych osób pomagających im w przestępczym procederze. Tymczasem generowana jest dymna zasłona niejasnych sugestii o możliwości mafijnych powiązań z tajnymi służbami i samorządowymi decydentami. Kto ma oczy do patrzenia ten widzi, że ta finansowa piramida zarządzana przez wielokrotnego przestępcę nie mogła by funkcjonować bez cichego przyzwolenia odpowiednich osób blokujących działania kontrolne odpowiednich instytucji.

Tymczasem Minister Sprawiedliwości zajmuje się nurtowaniem. Prokuratorzy zamiast reagować na popełniane przestępstwa odwracają twarze udając, że nic nie widzą. Pomijając nieliczne wyjątki, dziennikarze podgrzewają dymne wrzutki unikając jak ognia głębszych analiz przyczyn zaniechania czynności przez system pilnowania przestrzegania prawa. Klienci Amber Gold, którzy przecież są także Obywatelami zamiast żądać natychmiastowych zdecydowanych działań, wykazują duży poziom zrozumienia, że "sprawa jest tak zawikłana i tak głęboko sięga, że przecież i tak nic się nie da zrobić, więc pozostaje tylko wewnętrzna irytacja, bo polityka to szambo, którego nie warto dotykać".

I tak wszyscy razem, każdy na swoim polu, godzimy się jako społeczeństwo na nowoczesne niewolnictwo, nie reagując już nawet wtedy, gdy okradają nas zupełnie realnie. Wystarczy groźba utraty pracy jeśli nie będziemy cicho, by nie przeszkadzać, a często wręcz wspierać system, w którym dowcip z prezydenta to zbrodnia, zaś kradzież milionów to nie przestępstwo.

Trwajmy dalej, biernie oglądając kolejne seriale, własną aktywność analityczna ograniczając do powtarzania pytań: No jak tak można?! Co to za szuja?! Zamiast "świadczących o skłonnościach do spiskowych teorii" żądań odpowiedzialności winnych zaniechań prokuratorów, sędziów i ministrów, wykazujmy "obywatelską postawę" wyrozumiałości dla polityków, którzy jak minister Gowin wzruszają ramionami. By żyło się lepiej. Kolegom.

sobota, 25 sierpnia 2012

Skanska wspiera IPN?

Miałem sen. Rzadko zapamiętuję sny, ale ten pamiętam dziwnie wyraźnie. We śnie przeglądałem gazety, w których powtarzał się jeden artykuł. Była to płatna informacja firmy Skanska, do której należy spółka GHN. Przytaczam ją z pamięci, więc mogłem coś przekręcić, ale generalny sens był taki:
W imieniu spółki akcyjnej Skanska chciałbym przekazać wyrazy wielkiej satysfakcji z powodu sukcesu w negocjacjach dotyczących nowych warunków najmu powierzchni dla Instytutu Pamięci Narodowej w dotychczasowej siedzibie przy ulicy Towarowej w Warszawie.

Pozostanie IPN w dotychczasowej siedzibie możliwi kontynuację bezproblemowego działania instytucji o bezcennym znaczeniu dla europejskiego dziedzictwa kulturowego. Badanie i konserwowanie wiedzy o historii najnowszej jest niezbędnym elementem cywilizacji opartej na takich wartościach jak wiedza, prawda, uczciwość i rzetelność, bez czego jakiekolwiek budowanie nie byłoby możliwe. Firma Skanska wie o tym doskonale, realizując od lat wielkie projekty budowlane na całym świecie. Umożliwienie niezakłóconego funkcjonowania instytucji mającej na celu umacnianie fundamentów społecznego porządku jest ze strony Skanska dbaniem o podstawowe warunki prawidłowego funkcjonowania własnego biznesu. Mocne, oparte o wiedzę i doświadczenie, rzetelnie wykonane fundamenty stanowią warunek powodzenia każdego budowlanego przedsięwzięcia.

Historia naszej firmy sięga 1887 roku. Początki naszej działalności zagranicznej to rok 1897. Dziś Skanska to 52 tys. pracowników na wybranych rynkach rodzimych w Europie, Stanach Zjednoczonych i Ameryce Łacińskiej. Jesteśmy jedną z 500 największych firm na świecie (według rankingu magazynu "Fortune") i członkiem inicjatywy ONZ Global Compact. Siedzibą Skanska jest Sztokholm w Szwecji. Spółka jest notowana na sztokholmskiej Giełdzie Papierów Wartościowych (NASDAQ OMX Exchange Stockholm).

Szwecja, kraj macierzysty firmy Skanska, ma bogate tradycje pomagania osobom wyrywającym się spod jarzma różnych totalitarnych systemów. Do Szwecji nie raz uciekali samolotami polscy piloci, w 1951 roku polscy marynarze uciekli do Szwecji na statku hydrograficznym "Żuraw". Historie takich filmów jak "Ostatni prom" czy "300 mil do nieba" nie przez przypadek związane są ze Szwecją. Ocalenie pamięci o przyczynach tych desperackich czynów, świadomość mechanizmów utrzymujących system gospodarczej i politycznej opresji są niezbędne dla zachowania prawidłowego funkcjonowania dzisiejszej wolności działalności gospodarczej oraz dla skutecznego prowadzenia długotrwałych przedsięwzięć biznesowych.

Mając na uwadze wszystkie okoliczności, firma Skanska postanowiła zapewnić satysfakcjonujące warunki dla funkcjonowania polskiego Instytutu Pamięci Narodowej. Cele marketingowo-wizerunkowe współgrają w tym przypadku z czysto biznesową potrzebą zapewnienia stabilnego środowiska dla inwestycyjnej działalności developerskiej.
Tyle zapamiętałem. Nie zdążyłem wziąć do ręki ostatniej leżącej na stole gazety, żeby sprawdzić, czy w niej także jest to ogłoszenie, bo niestety budzik przeszkodził mi w zaspokojeniu tej niezdrowej ciekawości. Obudziłem się i w realnych już informacjach czytam:
Skanska chce negocjować z IPN. GHN, spółka zależna firmy Skanska, nowy właściciel budynku w Warszawie, gdzie siedzibę ma IPN, zapewnia, że dba o dobre relacje z najemcami i zapowiada dialog.
Jednak w innym miejscu czytam, że obecny prezes IPN już wie, że klasycznie nic nie-da-sie:
W kwestii próby porozumienia z firmą GHN (to spółka celowa powołana przez grupę deweloperską Skanska), która kupiła budynek przy Towarowej, Kamiński ocenił, że pozostanie IPN w tym samym miejscu "byłoby to rozwiązanie optymalne, natomiast wydaje się, że nie jest już realne".
Sny snami, ale zastanawiam się komu bardziej zależy na pozostawieniu IPN na Towarowej?

wtorek, 21 sierpnia 2012

Mackiewicz - "Zwycięstwo prowokacji"

Jak wiadomo historię piszą zwycięzcy, zatem rzadko analizowane są ich zbrodnie popełnione na drodze do tegoż zwycięstwa. Brak analizy skutkuje gmachem stereotypów zbudowanych odpowiednio skonstruowaną propagandą, który to gmach porządkuje świat i pozwala szybko i bezboleśnie rozstrzygnąć co jest dobre, a co złe, jak oceniać bieżące wydarzenia. Rolą intelektualistów jest poddawać w wątpliwość filary tego gmachu, poprzez próby reinterpretacji potwierdzić moc fundamentów, albo rozpoznać przestrzenie wymagające architektonicznej korekty. Czasem próby obciążeniowe przekraczają granice weryfikacji zamieniając się w dekonstrukcję gmachu, który wcale niełatwo odbudować. Podniesienie idei dekonstrukcji do poziomu cnoty głównej nie powinno jednak wywoływać w intelektualistach obronnego odruchu negacji jakichkolwiek rozważań poddających w wątpliwość istniejące systemy wartości. Unifikacja aksjologiczna jest przeciwnym biegunem totalnego dekonstruktywizmu i nie ma nic wspólnego z wolną myślą wolnych ludzi.

Dlatego z dużą satysfakcją przeczytałem tekst Krzysztofa Kłopotowskiego, który stosując - zachwalaną przez wielkiego politycznego analityka Józefa Mackiewicza - metodę porównawczą, przykłada tę samą humanitarną linijkę do postaw osób stojących na przeciwległych biegunach swojej epoki: Churchilla i Hitlera. Wśród czytelników wywołuje tym tekstem, co zrozumiałe, lawinę sprzeciwów, ale co również nie zaskakuje w dzisiejszym zunifikowanym post-bolszewickim świecie, wśród innych publicystów nie wzbudza niemal żadnej reakcji.

Niejako zamiast polemiki chciałbym skorzystać z okazji, aby przytoczyć słowa Józefa Mackiewicza, dotyczące kwestii, która jest osią główną bolszewickiej propagandy nieustającej "walki o pokój". Niepotrzebność wojny z Hitlerem, o której wspomina Kłopotowski, jest o tyle słuszna, że dużo potrzebniejsza była (i być może jest) dla obrony światowej wolności wojna z bolszewizmem. Humanitarne aspekty wojny totalnej były (i są) elementem bolszewickiej propagandy, która maskuje ideologiczne dążenie do likwidacji jakiegokolwiek humanitaryzmu. (Zastrzegam, że imputowanie mi sugestii, że Pan Krzysztof Kłopotowski wpiera bolszewicką propagandę będzie przejawem klasycznej bolszewickiej prowokacji.) Warto, pamiętając o tym, że nalot bombowy na Drezno kosztował życie przynajmniej czterokrotnie większej liczby cywilów niż atomowa bomba w Hiroszimie, rozważyć, czy może cała długa II wojna światowa nie była efektem zaniechania zbrojnego oporu wtedy, gdy do rozgromienia niemieckiej machiny wojennej potrzeba było znacznie mniejszych sił. Warto to rozważyć zwłaszcza w kontekście rosyjskiej agresji na Gruzję w 2008 roku.

W imię troski o światowy pokój ZSRR przygotowywał się do ataku na zachodnią Europę przed 1941 rokiem. Pod hasłem walki o pokój przygotowane były plany ataku na zachodnią Europę w czasach Zimnej Wojny, który to atak ziemie pomiędzy Odrą a Bugiem miał zamienić w nuklearna pustynię. Także w imię obrony pokoju dzisiaj co chwilę można usłyszeć komunikaty o dozbrojeniu rosyjskiej armii...

Oddajmy głos Józefowi Mackiewiczowi z jego ważnej i ciągle przemilczanej książki "Zwycięstwo prowokacji":
"Nie dopuścić do przelewu krwi!" - Jest to hasło najbardziej rozpowszechnione w całym świecie, szczególnie podkreślane przez najwyższy autorytet moralny, jaki reprezentuje w tym świecie Głowa Kościoła Katolickiego. Nie dopuścić do przelewu krwi w walce z komunistami.

Mieszkam w Niemczech i trafiała mi do rąk drobna notatka gazetowa pewnej statystyki niemieckiej: w ciągu ubiegłego roku 1981 w wypadkach samochodowych zginęło na drogach NRF: 11.800 zabitych i 470.000 rannych (z których znaczny odsetek zmarł następnie w szpitalach lub został okaleczony na resztę życia). Nie miejsce tu na przytaczanie i analizę statystyk porównawczych. Tak jest w jednym, niezbyt dużym, kraju Europy. Wszelako wiemy, że statystyka analogiczna wykazuje - mniej lub więcej - ten sam procent we wszystkich krajach Europy. A w całym świecie? Cyfry te, zaokrąglone prowizorycznie, idą w miliony. W pomnożeniu na lat np. dziesięć, wyniosłyby... - Nierozsądnie, naturalnie, byłoby wymagać od papieża, czy innych instancji światowej moralności, by postępiały rozbudowę światowego ruchu samochodowego, lub zgoła domagały się zniesienia go. Można jednak sobie wyobrazić ten wielki krzyk, jaki by się podjął, gdyby tyle samo ludzi ginęło w walce z komunizmem. A przecież opanowanie kuli ziemskiej przez komunizm światowy wydaje się sprawą wielokrotnie ważniejszą niż rozwój ruchu samochodowego. Z tego zestawienia ludzie mogą się słusznie śmiać. Niemniej widzimy, że nie o sam przelew krwi chodzi, lecz o cele, w jakich się narozlewa.

Podobnie jest z potępieniem wojny. Każdej wojny, tak się mówi. Ale mówi się niesłusznie. Znany publicysta brytyjski, Philip Vander Est, opracował w r. 1979 obszerne dzieło obejmujące statystykę mordów komunistycznych. Według tego opracowania, począwszy od roku 1917, czyli od "Wielkiej październikowej", komuniści wymordowali 143 miliony ludzi... Tzn. wielokrotnie więcej niż w ciągu swego życia i wojen zdołał wymordować Hitler. (Zauważmy na marginesie: w Rosji carskiej od r. 1821 do r. 1906 stracono zaledwie 997 ludzi). Trudno sobie wszakże wyobrazić, aby papież i moralność opinii publicznej mogły ocenić dzisiaj wojnę przeciwko Hitlerowi jako "zbrodnię"... Oczywiście, że niepodobna sobie wyobrazić. Każdy zgodzi się z tym, że była to wojna słuszna, i bez tej wojny hitleryzm mógłby w dalszym ciągu szaleć na ziemi. Dlaczego jednak w takim razie wojna przeciwko komunizmowi ma być "zbrodnią"?... Mnie się zdaje, że każda wojna przeciwko zbrodniarzowi winna być uznana za słuszną i sprawiedliwą.

Wojen tak czy owak, nie wykreśli się z życia ludzkości. W ciągu ostatnich 300 lat mieliśmy tylko 60 lat bez wojen. Od roku 1945, czyli od końca ostatniej światówki, było ich na ziemi: czterdzieści...

Wymyślono super-straszak: wojna atomowa, która może zniszczyć naszą planetę. Po każdym nowym wynalazku, od nowego systemu łuków począwszy, poprzez artylerię, karabiny maszynowe, gazy trujące przepowiadano koniec ery wojen, jako zbyt niszczącej. Nic się nie sprawdziło. Hiroszima do teraz uchodzi za symbol odstraszający. Ale nie mówi się o tym, że bombardowanie Drezna przez bombowce alianckie w ostatniej wojnie, zwykłymi bombami lotniczymi, pociągnęło za sobą czterokrotnie więcej ofiar. Nie mówi się, bo nie wypada.

To, co wypada, a "nie wypada" mówić, jest wielkim hamulcem w naszym rozwoju intelektualnym, w ogóle. A już politycznym, w szczególe. (s.256-257)
Warto przypomnieć także, co w komunizmie było istotą systemu zniewolenia ludzkiego ducha. Dlaczego komunizm był i może jest tak niebezpieczny? Dlaczego jest groźny nie tyle dla poszczególnych narodów, ale dla całej indywidualistycznej kultury euroamerykańskiej. Inne autorytaryzmy i totalitaryzmy zniewalały ludzi fizycznie, wyraźnie rozgraniczając i definiując kto jest panem, a kto niewolnikiem. Istotą komunizmu jest uniwersalistyczna niewola ducha, wobec której tradycyjne metody kulturowej obrony nie działają. Mechanizm zniewolenia jest doprowadzony do takiej doskonałości, że często otwiera szereg furtek umożliwiających człowiekowi zaakceptować niewolę z poczuciem zachowania własnej osobowościowej i kulturowej autonomii.
Fenomen komunizmu. – O komunizmie napisano tysiące książek. Chciałbym tu wskazać na fenomen, moim zdaniem, najbardziej charakterystyczny. Jest nim odebranie ludzkim słowom ich pierwotnego znaczenia. Fenomen ten występuje pod rozmaitą postacią. Czasem chodzi tylko o zamącenie znaczenia słowa, czasem o nadanie mu wręcz odwrotnego sensu. To zdegradowanie mowy ludzkiej, a tym samym głównego instrumentu kultury ludzkiej, do rzeczy bez wartości, występuje w epoce po XX, a zwłaszcza po XXII, zjeździe partii i "destalinizacji", w sposób może jeszcze bardziej rażący niż w okresie Lenina – Stalina. Nigdy bowiem z taką wyrazistością nie stwierdzono dotychczas z trybuny partyjnej, że miliardy słów, wygłaszane w przeciągu dziesiątków lat w najwyższych areopagach politycznych, w literaturze, w teatrach, w szkołach, na wiecach etc. nie tylko nie mają żadnego pokrycia w rzeczywistości, ale zwalniają od odpowiedzialności wskutek masowego charakteru.

Zarówno w samym Związku Radzieckim, jak w jego filiach "ludowych", przy całkowitym zachowaniu ustroju, główni aktorzy pozostali z reguły na swych stanowiskach, mimo iż lata całe mówili i pisali rzeczy dzisiaj potępione. Byle dzisiaj mówili i pisali to, co jest nakazane. Zresztą w tych samych słowach i tym samym tonem. To administrowanie z góry sensem, a raczej bezsensem słów, przybrało rozmiary nie notowanej w dziejach żonglerki. Tak np. procesy czystek stalinowskich z lat 1936/38 i pokajania starych komunistów, poddanych bądź co bądź nie znanym bliżej represjom, wydać się mogą mniej dziwne, niż w roku 1961 oskarżanie Woroszyłowa, zasiadającego na podium prezydialnym, w obliczu 5 tysięcy delegatów z całego świata. Co za fenomenalny nacisk psychologiczny, aby starzec całe życie poświęciwszy rewolucji bolszewickiej, mógł się w takich warunkach kajać w sposób najbardziej absurdalny! Tym razem nie z więzienia, a z wolnej stopy...

Możliwe to jest tylko w systemie, który na zdewaluowanie ludzkiego słowa zużywa w istocie materialną energię bloku państw obejmującego największy obszar na świecie. Rzecz jest bez precedensu, gdyż przeciw deprecjacji słowa nie wolno w ustroju komunistycznym bronić się nawet milczeniem. Odwrotnie, wszyscy muszą mówić. Mówić to co im się każe.

W ten sposób komunizm staje się w hierarchii zjawisk politycznych fenomenem nadrzędnym, ponadnarodowym i ponadpaństwowym. W żadnym razie nie może być identyfikowany z Rosją, tak samo zresztą jak z żadnym narodem czy państwem na świecie. Przez pozbawienie słów ich pierwotnego znaczenia, nazywanie agresji "wyzwoleniem", niewoli "wolnością", nietolerancji "tolerancją", nominacji "wyborami" etc. etc. zmierza do zmuszenia nie narodu, lecz wszystkich ludzi, do posługiwania się językiem – na własną niekorzyść. Tzn. obiecując w nagrodę za wyrzeczenie się dotychczasowych słów, kultury i wolności ducha – niewolę totalną. (s.52-53)
Czymże innym jest dzisiejsze potępienie wszelkich przejawów patriotyzmu jako faszyzmu? Czym jest oburzenie na poddawanie w wątpliwość zgodności działania Komisji Europejskiej z podstawowymi zasadami demokracji? Czym jest ostracyzm wobec wybranych w demokratycznych wyborach polityków, którzy reprezentują inne niż obowiązujące nurty polityczne? Ostracyzm wobec Austrii, poprzedzone nagonką powtórzenie referendum w Irlandii, medialne szczucie na prezydenta Polski, Czech, a obecnie Węgier? Unia Europejska poczuła się na tyle silnie, że przestała już dbać o pozory i zamiast uznać demokratyczne wybory poszczególnych narodów nominowała własnych urzędników na premiera Grecji, Włoch i niedługo pewnie pozostałych krajów.

Józef Mackiewicz bezkompromisowo piętnował panujący powszechnie bolszewizm, który zaraził również, używając języka Lenina, głuchoniemych ślepców, czyli pożytecznych idiotów w kręgach zachodnich intelektualistów (może lepiej powiedzieć pseudointelektualistów). A ponieważ trudno było znaleźć sensowne kontrargumenty do ostrych jak brzytwa wywodów przemilczano po prostu jego wypowiedzi, ewentualnie w ostateczności uciekano się tak wtedy jak i dzisiaj do wyzwisk, obelg, oszczerstw i insynuacji, nazywając Mackiewicza np. hitlerowskim kolaborantem. Tymczasem stosunek Mackiewicza do Hitlera jest jednoznacznie negatywny, bowiem hitleryzm w jego poczuciu był czynnikiem dającym potężne wsparcie bolszewickiej propagandzie na drodze do światowego zniewolenia komunistyczną ideologią.
Decyzje Hitlera miały tylko pozory polityki państwowej. W istocie był to łańcuch nieobliczalnych wyskoków osobistych. Pod tym względem komuniści, choć nie gwoli ustalenia prawdy obiektywnej, a dla swoich celów, używają jednak bardziej ścisłej terminologii: "hitlerowska polityka", "hitlerowski najazd", "hitlerowskie metody" itd. Hitler zrzucił po prostu z biurka montowany przezeń "pakt antykominternowski" i wygłosił przemówienie: "...Niemcy raz tylko prowadziły wojnę z Rosją i nigdy tego więcej czynić nie będą ..." W tej nieoczekiwanej transformacji pojęcia "Komintern" w pojęcie "Rosja" doszukać by się można niejakiego nawiązania do Stresemannowskiej polityki. Ale już karykaturalne hasło: "żydowski bolszewizm", pod jakim nastąpił kolejny zwrot w 1941, świadczy o zupełnej dowolności emocjonalnych pomysłów Hitlera. (s.121) [...]

Ten, kto przeżył ostatnią wojnę sowiecko-niemiecką i widział to, co się działo w początkach na własne oczy... Właśnie nie wypada o tym opowiadać głośno. Bo wkroczenie Hitlera w czerwcu 1941 przyjęte zostało powszechnie przez całą ludność, w tym rosyjską w szczególności - jako "wyzwolenie". Ale kto opowiadał się za Hitlerem, ten jest w oczach opinii "zły". Nie będę przytaczał przykładów powszechnie znanych, i zresztą zafiksowanych w licznych dziełach: całe armie sowieckie poddawały się masowo, przechodziły na stronę najeźdźcy. A ludność witała go chlebem i solą. Liczba jeńców w ciągu pierwszych miesięcy doszła do niebywałej cyfry wielu milionów. - Jednakże Hitler przegrał wojnę...

Znamy Hitlera i jego system niezliczonych zbrodni. Mniej znana natomiast jest jego bezgraniczna głupota; głupota jego systemu i jego koncepcji politycznych. Miał on wojnę już wygraną w kieszeni, zanim przekroczył sowiecką granicę. I zrobił wszystko, aby - ją przegrać... Hitler nie walczył z komunizmem. Jest tej "nie-walki" pokazowym przykładem. Walczył z narodami i "rasami". Za wroga uważał nie komunizm, lecz "rasę żydowską", narody słowiańskie. Bolszewizm był dla niego tworem rasy żydowskiej; ludzi wschodnio-europejskich traktował za "pod-ludzi". Sam będąc rewolucjonistą, i przede wszystkim nacjonał-socjalistą - nienawidził wszelkiej kontrrewolucji i zresztą wszelkiej "prawicy", z duszy całej. Wielokrotnie mówił, że żołnierz niemiecki walczy na wschodzie z Sowietami, nie po to, by wprowadzać stan kontrrewolucyjny w Rosji. Porównywał Rosjan do ludzi "z błota"... W ten sposób "wyzwolenie", którego się spodziewano, zamienił w krwawe deptanie godności ludzkiej. Zamienił "wyzwolenie" we własna klęskę... A mimo to, jeszcze miliony ludzi. (Rosjan 1.800.000, Ukraińców, Białorusinów, mieszkańców Krajów Bałtyckich, Kaukazu, Donu, Azjatów etc.) wytrwało po hitlerowskiej stronie antysowieckiej z bronią w ręku do końca. Tak wielką nienawiść żywili do ustroju komunistycznego. (s.258)
Opisane w "Zwycięstwie prowokacji" mechanizmy stosowane są do dziś, z zaskakującym powodzeniem i skutecznością. Lektura tej książki może pomóc w uodpornieniu się na ciągle powtarzane i nieustannie skuteczne prowokacje, które intelektualnie obezwładniają zarówno decydentów, jak mających ich kontrolować dziennikarzy, nie wspominając o obywatelach bezskutecznie próbujących zrozumieć cokolwiek z pozornie absurdalnie nielogicznych wolt światopoglądowych jednych i drugich.

"Zwycięstwo prowokacji" to lektura obowiązkowa, ale nie wystarczająca. Potrzebna jest bowiem odrobina historycznej orientacji w gąszczu ideologicznych strumyków, rzekomo odrębnych i niezwiązanych, a w istocie płynących jednym szeroko rozlanym korytem, by nie nastąpiło odrzucenie analiz pod wpływem szoku spowodowanego szerokością tegoż koryta. Niemniej lektura ta dostarcza niezastąpionego klucza do zrozumienia nie tylko XX wieku, ale być może i do antyintelektualnych nurtów współczesności. Niewątpliwie zaś stanowi kolosalny bodziec do przemyśleń dla każdego gotowego do refleksji czytelnika.

Józef Mackiewicz, Zwycięstwo prowokacji, Wydawnictwo Kontra

środa, 8 sierpnia 2012

Skuteczność obywatelskiej aktywności

Obserwowałem przez kilka dni komentarze dotyczące zachowania uczestników uroczystości upamiętniających wybuch Powstania Warszawskiego. Wśród dosyć bogatej palety opinii nie dostrzegłem jednak, być może po prostu przeoczyłem, kilku dosyć istotnych komunikatów, jakie wysłał Obywatelom prezydent Bronisław Komorowski.

Prezydent 1 sierpnia poprosił środowisko powstańców, by zainicjowało w Warszawie 11 listopada - w dniu Święta Niepodległości - "wspólny narodowy marsz ponad podziałami politycznymi" jako "wspólny hołd dla suwerennego państwa polskiego".

Nie ma się co dziwić, że obecna na uroczystościach, a więc wyrobiona w czytaniu politycznych komunikatów publiczność odpowiedziała mu buczeniem. Przypomnijmy, że inicjatorem Marszu Niepodległości jest Stowarzyszenie "Marsz Niepodległości". Wydarzenie to zyskało duże społeczne poparcie, gromadząc w zeszłym roku kilkadziesiąt tysięcy Obywateli wokół idei polskiej niepodległości. Obserwując uczestników, słuchając ich wypowiedzi, oglądając amatorskie nagrania, czytając obywatelskie relacje można się zorientować, że obecni na Marszu Obywatele połączeni są właśnie ideą polskiej niepodległości, polityczne kwestie kształtu tej niepodległości zostawiając na inne okazje. Marsz ten, niejako trochę wbrew intencjom organizatorów, stał się właśnie takim „wspólnym narodowym marszem ponad podziałami politycznymi”.

Proponowanie Powstańcom inicjowania społecznej akcji, która ma już swojego inicjatora i która ma szerokie społeczne poparcie jest niczym innym jak traktowaniem zasłużonych kombatantów jak dzieci, które można namówić do manifestacji niezależności poprzez odmrożenie sobie uszu. Jest formą dyplomatycznego ubliżenia. Jest nieudolną próbą podzielenia środowiska zjednoczonego wokół idei polskiej niepodległości. Przykładowym dowodem, że prawdziwe intencje to inicjowanie podziałów jest choćby wprowadzenie selekcji kombatantów dopuszczonych do uroczystości pod pomnikiem Gloria Victis. Ograniczone miejsce wokół pomnika, w kontekście, niestety co roku coraz mniejszej, liczebności tej grupy polskich Bohaterów, nie może być żadnym usprawiedliwieniem dla władz, które po cichu policzkują kombatantów, a gdy widząca to publiczność protestuje – protest się nagłaśnia jako zachowanie niegodne Obywatela.



Jakie możliwości wpływu na kształt swojego Państwa mają Obywatele? Teoretycznie wybory są plebiscytem idei, która zyskuje społeczne poparcie. Jednak trudno mówić o plebiscycie w sytuacji nierównego dostępu do informacji o pojawiających się ideologicznych propozycjach. Uzależnienie mediów zarówno od kryterium zysku, o czym pisał Bourdieu, aksjologiczna rezygnacja dziennikarzy, co sygnalizowałem w polemice z Piotrem Zarembą, wreszcie instytucjonalna walka z nieuwikłanymi w aktualnie rządzące biznesowo-polityczne układy mediami, z czym mamy do czynienia w przypadku TV Trwam – to wszystko sprawia, że trudno uznać, że osoby nie śledzące na co dzień politycznych gierek mają możliwość zorientowania się w ofercie, by podjąć racjonalną demokratyczną decyzję.

Dlatego ważne jest zapewnienie legalności innych kanałów informowania o społecznych odczuciach, żądaniach, braku zgody albo poparcia. Dlatego tak ważne były postulaty legalizacji związków zawodowych, prawa do strajku, czy prawa do zgromadzeń. Są to normalne instrumenty społecznej komunikacji jakimi dysponuje demokracja. Warto o tym nie zapominać, gdy różni dziennikarze, niczym za poprzedniego ustroju, zamiast przekazywania informacji o postulatach serwują odbiorcy negatywne oceny samej formy społecznego protestu.

W tym kontekście wyraźnie widać, że Prezydent swoją niezręczną propozycją zakomunikował bardzo ważną informację. Otóż Obywatele nie są pozbawieni możliwości wpływania na kształt swojego Państwa.

Zaplanowana na 11 listopada 2011 roku prowokacja poniosła kompletną porażkę. Liczebność manifestacji przywiązania do idei polskiej niepodległości przeszła oczekiwania zarówno prowokującej władzy jak i samych organizatorów. Liczebność kolorowej z nazwy a czarnej w rzeczywistości grupy była po prostu śmieszna, co widać na zdjęciach zrobionych z powietrza. Okazało się też, że do wywołania zaplanowanych zamieszek nie wystarczy kilkudziesięciu zamaskowanych prowokatorów rzucających w policje kawałkami chodnika – cała reszta manifestantów pukając się w czoło po prostu odwróciła się do nich plecami i poszła swoją własną drogą obywatelskiej godności. Nawet podpalenie telewizyjnych samochodów skompromitowało prowokację, gdy okazało się, że organizatorzy i manifestanci próbowali bronić tychże samochodów przed zamaskowanymi bandytami wobec bierności stojącego kilka metrów dalej oddziału uzbrojonej po zęby policji.

Niedoceniane zdolności do samoorganizacji Polaków skłoniły obóz władzy do kolejnej prowokacji w postaci propozycji Prezydenta, który wyrażając chęć dołączenia albo wręcz przejęcia inicjatywy proniepodległościowego marszu ponad podziałami udowodnił, że oddolne inicjatywy mają sens, że oddziałują jednak na polityków. Aktywność obywatelska nie jest porywaniem się z motyką na słońce, tylko jest elementem realnej polityki wpływającej na rzeczywistość. Te działania nie są przejawem romantycznych mrzonek i urojeń, jak starają się nam wmówić zarażeni oikofobią Rodacy, antypolscy agenci wpływu, czy rzesze całkowicie bezinteresownych polonofobów. Powinniśmy docenić samych siebie i kontynuować działania, które są przejawem dbałości o jakość życia w naszym Państwie.

Czytaj: Sukces w Marszu do Niepodległości.

A Prezydent Komorowski i jego inicjatywa? To oczywiste, że zostanie odrzucona. W kontekście ubiegłorocznych prowokacji i oszczerczych medialnych i politycznych komentarzy trudno oczekiwać, że propozycja taka zostanie potraktowana poważnie. Zmieniana właśnie ustawa o zgromadzeniach także nie pozostawia złudzeń co do intencji. Nawet gdyby środowiska proniepodległościowe na nią przystały, to Prezydent nie może przecież iść na czele manifestacji jako współorganizator, bo w przypadku jakiejkolwiek burdy mógłby zostać pociągnięty do odpowiedzialności. Zatem pozostają kombatanci, którzy z powodu „haniebnych ekscesów zamaskowanych demonstrantów” będą ciągani po sądach razem z resztą "faszyzujących organizatorów", co będzie dowodem na brak szacunku "rzekomych patriotów" dla "prawdziwych bohaterów". Tymczasem nikt nie wspomina, że prawdziwi bohaterowie przywiązani do idei niepodległości, za którą ginęli ich koledzy udzielili poparcia dla ubiegłorocznego Marszu.

W moim odczuciu to są żałosne i żenujące pomysły, które lekceważą inteligencję oraz zdolności analityczne i organizacyjne Obywateli. To dobry prognostyk, wszak pycha kroczy przed porażką. Nam zaś pozostaje dobre przygotowanie kolejnych uroczystości, sprawne własne służby porządkowe, włączone kamery, obecność na ulicy i codzienna praca edukacyjna naszych znajomych, którzy nie zdają sobie sprawy z powagi sytuacji i stopnia oderwania głównych mediów o rzeczywistości.