sobota, 26 stycznia 2013

Bolszewizm jako powód do dumy.

Zastanawiamy się pewnie często nad tym, jak można tak swobodnie głosić przeciwstawne poglądy, nie przejmując się wcale niebezpieczeństwem kompromitacji. Jak można w jednym momencie twierdzić, że "tylko facet, który nie ma prawa jazdy, może wydawać pieniądze na fotoradary", by jako premier latając prawie wszędzie samolotem twierdzić, że nie zgadza się "z tymi wszystkimi, którzy twierdzą, że fotoradary to są pułapki na kierowców. Fotoradary to jest egzekucja prawa". Jedni nazywają to hipokryzją, inni elastycznym otwarciem na argumenty. Jedni tłumaczą to sobie oportunizmem, inni schizofrenią... Prawda jednak jest inna.

Partyjny kolega premiera Tuska, były vice-przewodniczący jego partii, jest najlepszym dostarczycielem takich sprzecznych komunikatów. Założył partię Ruch Poparcia Swojego Nazwiska, ale myliłby się ten, kto by sądził, że to efekt jakiejś "kłótni w rodzinie". To tylko kolejne partyjne zadanie.

O ile w 2010 roku wygłaszał zdania w rodzaju:
„Jeśli Tusk na plakatach w całej Polsce mówi, że nie chce uprawiać polityki, to takiej lepperiady sam Lepper by nie urządził. Nawet Lepper nie zrobiłby takiej błazenady jak Tusk (…) Tusk jest złodziejem politycznym. Tusk jest też kłamcą politycznym”
O tyle w 2012 roku bez cienia zażenowania opowiada:
"Może z moich partyjnych pozycji to, co powiem, jest mało polityczne, ale Tusk jest niewątpliwie najwybitniejszym politykiem 20-lecia (…) Oczywiście są zasługi Wałęsy, ale to inna kategoria, bardziej historyczna. Wszyscy inni, łącznie z Kwaśniewskim, nie są politykami formatu Tuska”
Można by próbować zrzucić to na karb podpuszczenia przez dziennikarza (jak robił to swego czasu Maciej Stuhr tłumacząc się z przywiązanych do tarcz dzieci pod Cedynią), ale na autorskim blogu wspomnianego współpracownika premiera Tuska można przeczytać tak sprzeczne zdania:

W 2009 roku:
„Kościół w Polsce był zawsze bowiem po stronie ludu i po stronie polskości.”
W 2013 roku:
„Obalmy w końcu dogmat, że Kościół Katolicki stał zawsze po stronie Polski.”
Nie jest to przejaw ani oportunizmu, ani schizofrenii. To klasyczny wręcz przypadek zjawiska, które ma swoją nazwę. Jak często się to zdarza, najlepszych opisów nie dostarczają ośrodki akademickie, lecz literatura. Oto jak w powieści Wladimira Volkoffa pod tytułem "Werbunek", komunista Igor Popow tłumaczy swojej rozmówczyni istotę tego zjawiska, tej formacji, która od kilkudziesięciu lat w zasadzie nieprzerwanie rządzi nie tylko Polską, ale olbrzymią częścią całego świata:
"Czy zastanawiała się pani kiedyś nad słowem „bolszewik"? Historycznie rzecz biorąc, oznacza ono „członka partii większościowej na kongresie demokratycznym 1903 roku", ale pomijając fakt, że owa większość została, szczęśliwie zresztą, zmanipulowana, trzeba poszukać głębiej. Stalin powiedział: „Bolszewizm i leninizm to jedno i to samo". [...]

Bolszewik to nie ten, który ma większość, ale ten, który wciąż chce więcej. Więcej większości i innych rzeczy. Gdy dociera do punktu B, już chce dojść do C, i tak dalej. Niektórzy kretyni twierdzą, że zmieniamy oblicze jak rękawiczki. Nie rozumieją, że nasze oblicze to właśnie zmienność. Bołszak to udeptany gościniec, a bolszewik to ten, który wędruje gościńcem. Oskarżają nas o oportunizm. To tak jakby oskarżać słońce o to, że świeci. Kiedy idziemy, pejzaż musi się zmieniać. Właśnie dlatego Lenin jest największym geniuszem wszechczasów. Bo tak naprawdę nie istnieje coś takiego jak leninizm. Marks zamknięty jest w marksizmie, Engels w dialektyce. Można ich prześcignąć. Lenin jest jak wiatr - wieje tam, gdzie chce. Napisał „Państwo a Rewolucja", ale zorganizował także terror oraz stworzył Nową Politykę Ekonomiczną. Prawda to to, że nie ma prawdy. Trudno ją zrozumieć, ciężko strawić, ale gdy raz się pojmie, to coś naprawdę wspaniałego. Prawda to to, co znajduję w dzisiejszej gazecie. Wczorajsza zawsze kłamie. Dzisiejsza zawsze mówi prawdę. To dlatego gazeta "Prawda" nosi tytuł "Prawda". Prawda to nasz bolszewicki chleb powszedni i podobnie jak wy nie zjadacie wczorajszych resztek, my odmawiamy spożywania spleśniałego chleba historii. Jeśli nie ma prawdy, możemy narzucić własną. Popełniono błąd, usuwając słowo „bolszewik" z nazwy partii. Przez to niektórzy sądzą, że bolszewizm jest jakąś formą marksizmu, podczas gdy jest dokładnie odwrotnie."
Tak, drodzy Państwo. Warto nazywać rzeczy po imieniu i jasno je definiować - pozwoli to uniknąć wielu rozczarowań i zaskoczeń...

wtorek, 8 stycznia 2013

Partia Zwalczania Przedsiębiorczości Rodzimej

W warszawskim Ratuszu kupcy z Dworca Centralnego przypięli się łańcuchami do mebli. Szczegóły relacji można przeczytać na portalu TVN Warszawa, czego serdecznie żałuję, ale co zrobić, gdy wszystkie źródła odsyłają właśnie tam... Warto odświeżyć sobie informacje z frontu walki z polską przedsiębiorczością, bo zasada jest podobna do likwidacji KDT. Nigdzie nie znalazłem odpowiedzi na stawiane niegdyś pytania do rządzącej Stolicą HGW. Jedyną interpretacją braku odpowiedzi na te pytania, jaka przychodzi mi na myśl jest uznanie, że inicjały Pani Prezydent są wystarczającą odpowiedzią.

Przypomnijmy trzy z pytań:
  1. Po co tak stanowczo usuwano siłą kupców, skoro następnego dnia po usunięciu nie rozpoczęła się rozbiórka Hali, a po rozbiórce natychmiast nie ruszyły żadne prace?
  2. Czy nie jest niegospodarnością pozbawienie miasta dochodu za wynajem powierzchni przez okres co najmniej roku? Nawet biorąc pod uwagę czas potrzebny do zlikwidowania Hali, spokojnie można było czerpać pożytki z jej istnienia co najmniej do lipca 2010 roku. Są to przecież zarówno opłaty za wynajem powierzchni jak i podatki odprowadzane przez kupców.
  3. Kto skorzystał na pozbawieniu miasta wyżej opisanych dochodów?
Pytanie o korzyści z walki z przedsiębiorcami z przejść podziemnych w okolicach Dworca Centralnego nasuwają same. Dla dopełnienia obrazu warto też zajrzeć do rejestru umów zawartych w ostatnim czasie przez Stolicę. Nie twierdzę, że miasto nie powinno organizować sylwestrowej zabawy, ale koszt tego jednego wydatku to prawie równowartość likwidacji nocnych przejazdów metra. Zasadność emisji spotu w programach TVN i TVN 24 w ramach kampanii Zakochaj się w Warszawie na Święta niewątpliwie nie podlega dyskusji. Po dofinansowaniu remontu stadionu Legii firmie ITI, marne 600 tys. z budżetu miasta to naprawdę drobiazg. Nocne metro to zupełnie co innego.

Poparcie mieszkańców Warszawy dla pani Holera Go Wie (pisownia zgodna z ortografią prezydencką) wydaje się utrzymywać na ciągle przyzwoitym poziomie, co może świadczyć tylko o jednym. Dominująca w Stolicy wykształcona i nowoczesna grupa jest świadoma ogromu prac, jakie konieczne są do podźwignięcia tego miasta z ruiny, do jakiej doprowadziły rządy nieżyjącego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Zniszczony wizerunek mogą odbudować jedynie sprawne akcje promocyjne i huczne imprezy, z których wspólne powroty rozkopanymi ulicami miasta, przywołujące klimat czasów wojennych barykad, skutecznie zintegrują towarzystwo w oporze wobec warchołów i wichrzycieli.

Zwieranie szeregów jest bardzo ważne, zwłaszcza wobec silnych złodziejskich tradycji naszego kraju, które to tradycje według redaktora Lisa były głównym motorem protestów przeciwko ACTA. Mam co prawda wrażenie, że tradycje te są charakterystyczne nie dla naszego kraju, tylko dla formacji ideowej redaktora Lisa, o której wspominał niegdyś Rymkiewicz, ale oczywiście mogę się mylić.

Trzeba jednak uważać. Można bowiem przeoczyć tę granicę, której przekroczyć nie wolno i nawoływaniem do pokoju zacząć zagrażać porządkowi publicznemu. Dobitnie pokazuje to przykład Sebastiana Wasiaka, którego uwięziono po ostatnim Marszu Niepodległości. O sprawie na razie ciągle jest cicho, a niewątpliwie warto ją śledzić. Szczególnie polecam zainteresowanie młodym wykształconym wracającym nocną porą po radosnej balandze: nie należy przesadzać z okazywaniem miłości służbom porządkowym!