sobota, 28 stycznia 2012

Uruchomić Palikota! Rozkaz!

Kolejny raz mogliśmy się przekonać, że refleks internautów, ich potencjał twórczy, znacznie przewyższa zdolności szybkiego reagowania profesjonalnych zarówno medialnych jak i politycznych koncernów. Oto po pięciu prawie latach tajnych negocjacji okazało się, że Polska nie może odmówić podpisania dokumentu, który niczego nie zmienia. Ludzie zareagowali natychmiast na ten niezwykły dowód wpływu sztuki filmowej na rzeczywistość społeczno-polityczno-gospodarczą. Po ponad 30-latach od powstania najlepszych filmów Barei, urzędnicy państwowi okazali się tak nasiąknięci jego absurdalnym poczuciem humoru, że przestali odróżniać co jest tworem wyobraźni a co jest rzeczywistością i prawdopodobnie postanowili zatrzeć granicę przesuwając ją znacznie poza uznawany dotąd obszar. To jest tak naprawdę realna przyczyna wszystkich poczynań naszych polityków i dziennikarzy wokół ACTA.

Jak to wyglądało w praktyce, pokazuje rekonstrukcja z posiedzenia polskiego rządu:



Funkcjonariusze służby propagandy wzięli sobie zalecenia pana Premiera głęboko do serca i postanowiły uraczyć nas taką oto satyryczną groteską:



Na polecenie Premiera nie pozostał głuchy także Ruch Poparcia Przewodniczącego, który pojawił się na protestach z samym Przewodniczącym na czele. Okazało się jednak, że upojony krzyżowymi sukcesami podopiecznego Tarasa, Przewodniczący zlekceważył sytuację, ludzie zlekceważyli Durczoka i Przewodniczący razem z podopiecznymi musiał salwować się ucieczką:





Wygląda jednak na to, że że inercja profesjonalnie zarządzanych korporacji, jakimi są przeicież media, jest zbyt duża i w dzisiejszej prasie, pomimo porażki piątkowej akcji, mamy niepowtarzalną okazję oglądać dalsze etapy uruchamiania dymnej zasłony wytworzonej paleniem zwierząt futerkowych. Możemy się mianowicie dowiedzieć, że "Ruch Palikota zyskuje wyborców, już 13 proc. Polaków popiera tę partię - wynika z sondażu SMG/KRC dla "Faktów" TVN. To jeden z najlepszych wyników w historii.":


Tymczasem sonda obok artykułu o wzroście poparcia dla RPP pokazuje jeszcze inne dziwne jakieś wyniki (czyżby kolejny atak Anonymous?):


Czyż Bareja mógł marzyć o bardziej szlachetnym pomniku? Takiego pomnika nawet Horacy by się nie powstydził!!!

Publikuję filmy i obrazki bez niczyjej zgody, więc jeśli będą niewidoczne, to będzie oznaczało, że ACTA już działa i wydawca zablokował ich wyświetlanie na innych serwisach niż macierzysty, najpewniej w celu zabezpieczenia się przed stratami, spowodowanymi drastycznym wzrostem mojej satysfakcji z powodu nieustannie powiększającej się liczby czytelników. Jak wiadomo satysfakcja autora, w której niewątpliwy udział ma cudzy obrazek, jest przejawem karygodnego złodziejstwa własności intelektualnej i rabowania kieszeni artysty który to wiekopomne dzieło stworzył!

piątek, 27 stycznia 2012

Czy Rzeczy Wspólne są lewackie?

Banałem już jest stwierdzenie, że polityka stała się domeną osób myślących nie w kategoriach Dobra Wspólnego, lecz w kategoriach biznesowych. Warto jednak nieustannie próbować definiować to zjawisko, aby kiedyś w końcu może uchwycić istotę problemu. Wszelkie działania polityków mają dziś charakter reklamowo-propagandowy, zaś motywacją tych działań jest biznesowa kalkulacja opłacalności. Kapitałem niekoniecznie jednak są pieniądze, a tzw. społeczne poparcie, które jak wiadomo jest dosyć emocjonalne i bardzo mobilne. Profesjonalizacja doradców idzie zatem w kierunku metod sterowania fluktuacją tych nastrojów w odpowiednią stronę. Jeśli na przykład sprowokujemy do przyjęcia przepisów, które wzbudzą społeczny protest, to nasi przeciwnicy najpierw polegną pod naporem ulicy, a następnie odwrócona ulica skieruje się być może do nas. Ale kombinacje operacyjne już dawno opuściły przedszkole i wraz z rozwojem wiedzy stają się - niczym bijące kolejne rekordy wysokości wieżowce - coraz bardziej piętrowe. Dzisiejsze protesty pozwolą odwrócić uwagę od przeprowadzenia znacznie poważniejszych zapisów, na które nikt nie zwróci uwagi. Protestującym rzuci się ofiarnego kozła, może nawet pozwoli na zmianę rządzącej formacji, by dać im ułudę własnej sprawczości oraz realności konstytucyjnego zapisu o tym, że władza należy do Narodu.

System społeczno-biznesowych naczyń połączonych działa sprawnie. Poparcie mierzone jest przez sondażownie, których warsztat pozwala na wyprodukowanie wyniku podkręconego w odpowiednią stronę, w sposób nie do podważenia przez niezależnych kontrolerów. Sondaże zamawiane i publikowane są w mediach, które teoretycznie są tubą dla tzw. opinii społecznej. Praca polityków z wyborcami ogranicza się zatem do utrzymywania przyjaznych stosunków z ludźmi mediów. Media, instytuty, sprofesjonalizowane partie polityczne – wszystko działa jak sprawnie zarządzane korporacje, od których tak naprawdę różnią się tylko nazwą . W tym pankorporacjonizmie nawet opinia publiczna, nawet uliczne protesty, są od dawna elementem systemu biznesowej walki o udziały w rynku.

W tej sytuacji nie tylko parlamenty, ale nawet uniwersytety przestały być miejscem intelektualnej debaty i filozoficznych poszukiwań definicji trafnie opisujących rzeczywistość. Prawda przestała mieć znaczenie nie dlatego, że jest dla mniej lub bardziej nieokreślonych sił niewygodna, tylko dlatego, że jeśli nie przynosi zysków to jest po prostu niepotrzebna! Jestem przekonany, że jeśli zabraknie naukowców badających dorobek Mickiewicza, jeśli przestaniemy robić badania archeologiczne na terenie infrastrukturalnych inwestycji, jeśli znikną prace magisterskie o filozoficznych koncepcjach Spinozy, to nie dlatego, że ktoś odgórnie zakaże upowszechniania niebezpiecznych idei, tylko dlatego, że wyniki tych badań nie będą w stanie przynieść natychmiastowych wymiernych korzyści.

Musze przyznać, że zaskoczył mnie tekst Piotra Zaremby. Ten jeden z nielicznych tak naprawdę autorów starających się docierać do sedna, potraktował rzeczywistość zgodnie z obowiązującymi obecnie standardami. Piotr Zaremba piętnując ekstremizm sam popadł w ekstremizm, używając standardowych chwytów oddalających czytelnika od sensu oraz istoty analizowanych spraw. Okazuje się bowiem, że większe znaczenie ma dziwność koalicji Warzechy i Żakowskiego niż treść ich tekstów. Sensowny tekst Jacka Żakowskiego nie został potraktowany, jak na to zasługuje, jako klasyczna próba legitymizacji manipulacyjnej publicystyki tego autora, lecz jako próbę przemycenia lewackich idei. Zastanawiam się w tym momencie czy publicystyka Fundacji Republikańskiej też jest kryptolewacka, bo traktuje o Rzeczach Wspólnych? Ta karygodna zbieżność opinii Warzechy z politrukiem Żakowskim jest chyba przyczyną sprowadzenia z kolei opinii Warzechy do absurdu zaleceniem, aby pisał „anonimowo swoje teksty. A co ważniejsze, niech nie żąda za nie w żadnej redakcji zapłaty. Bo z jakiego tytułu?”

Ani Żakowski nie jest sojusznikiem Warzechy, ani odwrotnie, tylko dlatego, że jest jakiś temat, o którym obaj maja podobne zdanie. Zgoda z akcentowaniem finansjalizacji rzeczywistości nie musi oznaczać wsparcia dla idei komunistycznych, podobnie jak brak zgody na ACTA nie musi oznaczać akceptacji krzyża w przestrzeni publicznej przez Krytykę Polityczną. Czy Wojciech Cejrowski przez swój tekst o zagrożeniu płynącym ze strony ACTA stał się sojusznikiem Krytyki Politycznej i reszty lewaków?

Trzeba zauważyć, że obecnie prawa autorskie zaczynają coraz bardziej służyć kneblowaniu kultury i wolności słowa. Jakiś czas temu furorę robił kolaż z audycji publicystycznych, w których Monika Olejnik w kilku programach ordynarnie kłamała swoim gościom, jakoby Marek Migalski uzależniał jakąś decyzje PiS od konwersyjnej decyzji Jerzego Buzka. Okazało się, że wypowiedź Migalskiego była kpiną z prowadzącego, który w klasyczny sposób sprowadzał inną sprawę do absurdu. Nie znajdziemy dzisiaj w sieci ani tego filmu, ani żadnej innej wersji podobnego zestawienia. Stacje telewizyjne skutecznie zablokowały dostęp obywateli do kompromitujących informacji, używając do tego właśnie prawa autorskiego.

Jeszcze popularniejsze w internecie były swego czasu satyryczne przeróbki jednego krótkiego fragmentu niemieckiego filmu pt. Upadek. Filmu, który jest kamieniem milowym na drodze do zdjęcia z Niemiec odpowiedzialności za wywołanie drugiej wojny światowej. Hitler jest w nim przedstawiony jako szaleniec, otoczony garstką innych psychopatów, którzy porządnych Niemców doprowadzili do nieszczęścia. René Pollesch, niemiecki reżyser teatralny uważany za lewaka, powiedział kiedyś w wywiadzie dla Rzeczpospolitej, że „Poczynając od filmu "Upadek" o Adolfie Hitlerze, historia w Niemczech jest pisana na nowo. Obawiam się, że Niemcy będą chcieli, by Polacy ich przeprosili za II wojnę światową. Jestem tym oburzony.” Czy przeróbki filmowego fragmentu odbierały mu widzów? Raczej napędzały, bo (nomen omen) rzesza widzów pragnących obejrzeć oryginał rosła. A może chodziło o coś innego? Może chodziło o zapobieżenie neutralizacji wymowy filmu poprzez sprowadzenie go do groteski? Znowu prawa autorskie zostały użyte do kneblowania swobody wypowiedzi zamiast do zabezpieczenia zysków.

Lawrence Lessig na swoim wykładzie w ramach TED w 2007 roku powiedział między innymi:

Po obu stronach barykady przybywa ekstremistów w odpowiedzi na konflikt pomiędzy prawem a użyciem technologii. Jedna strona tworzy technologie, jak ta ogłoszona niedawno, która pozwoli automatycznie usuwać ze stron takich jak YouTube wszystko, co zawiera treści chronione prawami autorskimi, bez względu na to, w jakim celu zostały użyte. A z drugiej strony wśród naszych dzieci narasta lekceważenie praw autorskich. Pokolenie, które neguje sensowność praw autorskich, odrzuca je i uważa, że prawo to osioł, którego należy ignorować i zwalczać przy każdej okazji. Ekstremizm z jednej strony prowadzi do ekstremizmu z drugiej (już dawno powinniśmy byli się tego nauczyć), a żadna ze stron nie ma racji. Ja domagam się równowagi i jak każdy dobry liberał zwracam się w tej sprawie do rządu. Pudło, prawda? [...] Nie ma dziś domeny publicznej, z której moglibyśmy czerpać, potrzebujemy więc dwóch zmian: po pierwsze, twórcy muszą zaakceptować ten pomysł i pozwolić, by ich dzieła były ogólnodostępne. Na przykład pod warunkiem, że wolno z nich korzystać w celach niekomercyjnych. Amatorskich, ale nie w komercyjnych. Po drugie firmy, które już wspierają kulturę odczytu i zapisu, muszą wykorzystać tę szansę, umożliwić rozwój ekologii wolnych treści na neutralnej platformie, gdzie mniej i bardziej wolne formy będą mogły konkurować ze sobą. A dzięki rodzącym się z tej konkurencji pomysłom obie strony mogą się wiele od siebie nauczyć.

Obecne manifestacje przeciwko ACTA niewątpliwie są przejawem znacznie głębszej gry operacyjnej na wielu różnych poziomach. Sposób relacjonowania protestów przez media, które w końcu zauważają kilkutysięczne demonstracje, choć wcześniej potrafiły przeoczyć kilkudziesięciotysięczne demonstracje niepodległościowe, nie wzbudza zaufania. Jednak nie potrafię znaleźć akceptacji dla doszukiwania się lewackości w każdej wspólnotowej idei, tylko dlatego, że podobne opinie akurat koniunkturalnie wypowiadają funkcjonariusze ośrodków postkomunistycznej propagandy. Zamiast przybliżać bowiem, oddala nas to od istoty niewątpliwie bardzo złożonych problemów.

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Wolna Kultura ad ACTA

Trzeba przyznać, że weekendowa internetowa akcja sprzeciwu wobec aktu prawnego o którym jeszcze kilka dni mało kto słyszał robi wrażenie. Spektakularny przyrost uczestników grup sprzeciwu na społecznościowych portalach, zablokowanie rządowych stron internetowych, zapowiedzi kontynuacji akcji w realu – wszystko to aż wzbudza nieufność swoją dynamiką.

Czy to możliwe aby, wydawałoby się bierne, społeczeństwo tak poruszył jakiś tajemniczy akt prawny, nawet jeśli negocjowany po kryjomu od 2007 roku, bez żadnych konsultacji, o którym nagle dowiadujemy się, że ma go podpisać Prezydent? Czy może jest to kolejna akcja odciągająca uwagę od realnych problemów? Mam wrażenie jednak, że jest to dowód na przetrwanie instynktu społecznego w coraz bardziej pozbawianych podmiotowości obywatelach.

Wskazuje na to całkiem zdroworozsądkowe akcentowanie niedookreśloności przepisów, pod które przy odrobinie złej woli można podciągnąć wszystko. Na oddolny charakter tych ruchów wskazuje także fakt, że sprzeciw połączył takie środowiska jak Stowarzyszenie Marsz Niepodelgłości i Krytykę Polityczną, przy czym wśród lewicowców pojawiły się głosy, jakoby prawica chciała przechwycić ich akcję. Ciekawi mnie czy wspólnota antytotalitarnego celu będzie w stanie pokonać światopoglądowe podziały?

Przy tej okazji warto jednak powrócić do pytania czym jest przedmiot ACTA. Co to są prawa autorskie, co to jest własność intelektualna, czemu służyła jej ochrona w przeszłości a czemu służy teraz? Istnieje na rynku świetna książka, która w przystępny, żeby nie powiedzieć w pasjonujący sposób opisuje historię, ideę i teraźniejszość ochrony wytworów ludzkiego intelektu. Okraszony konkretnymi anegdotami wykład czyta się jak sensacyjną powieść, a można dzięki niemu zrozumieć jak od ochrony twórców doszliśmy dzisiaj do ochrony medialnych koncernów z jednoczesnym szykanowaniem tychże twórców.

Lawrence Lessig swoją książkę pod znamiennym tytułem „Wolna Kultura” udostępnił na prawach Creative Commons, czyli m.in. wolno kopiować, rozprowadzać, przedstawiać i wykonywać objęty prawem autorskim utwór oraz opracowane na jego podstawie utwory zależne pod warunkiem, że zostanie przywołane nazwisko autora pierwowzoru. Jest on dowodem na to, że można udostępnić w internecie utwór do dalszej dowolnej obróbki oraz jednocześnie zarabiać na sprzedaży jego materialnego nośnika. W Polsce książka została wydana przez Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, ale próżno szukać tej książki czy choćby informacji o niej na stronach wydawnictwa. Jest ona dostępna na prywatnym serwerze.

Warto do niej zajrzeć, by poznać ewolucję prawa autorskiego i móc wyrobić sobie zdanie na temat jego funkcjonowania we współczesnym świecie. Pozwoli ona lepiej zrozumieć zagrożenia jakie niosą ze sobą takie ustawy jak ACTA i zobaczyć, że zabójczy dla kultury przemysł kulturalny jest niezwykle wytrwały i konsekwentny w swoim dążeniu nie tylko do utrzymania, ale też do nieustannego rozszerzania zakresu kontroli twórczych procesów uczestników życia intelektualnego. Warto wiedzieć i nie zapominać, że ACTA nie są pierwszą i nie będą ostatnią próbą rozszerzenia tej kontroli. W 2004 roku Lessig zauważył:

Rozpętana dziś wojna jest wojną prohibicji. Jak każda tego typu batalia, jest skierowana przeciwko zachowaniom dużej liczby obywateli. Według danych ogłoszonych przez „The New York Times”, w maju 2002 roku 43 miliony Amerykanów ściągało muzykę przez internet. Zdaniem RIAA postępowanie tych 43 milionów Amerykanów jest przestępstwem. Mamy zatem prawo, które przekształca 20 procent mieszkańców Ameryki w przestępców. […] Wojny prohibicji nie są w Ameryce niczym nowym. Ta jest tylko trochę bardziej radykalna niż wszystkie poprzednie.

Zachęcając do sięgnięcia do tej niezwykle inspirującej lektury pozwolę sobie jeszcze przytoczyć obszerne fragmenty ze wstępu do polskiego wydania książki, autorstwa Edwina Bendyka:

Kim jest Lawrence Lessig? Wśród wielu polskich czytelników nazwisko to zapewne nie wywoła żadnego rezonansu. Nie znamy go w Polsce, choć on zna nas bardzo dobrze. Pierwszą ze swych głośnych książek, Code and Other Laws of Cyberspace (‘Kod i inne prawa cyberprzestrzeni’) z 1999 roku zaczyna tak: „Dekadę wstecz, jesienią 1989 roku komunizm w Europie skonał – upadł, tak jak namiot, z którego usunięto główne maszty. Przyczyną tego upadku nie była żadna wojna ani rewolucja. Przyczyną było wyczerpanie”.

Co jednak może mieć wspólnego cyberprzestrzeń i kultura w epoce cyfrowej z upadkiem komunizmu? Całkiem sporo. Nowe, z założenia demokratyczne systemy polityczne, powstawały w swoistej próżni. Skompromitowane przez lata komunizmu instytucje państwa były zbyt słabe, by efektywnie pełnić regulacyjne funkcje. A poza tym, zgodnie z dominującą wówczas intelektualną modą szerzoną przez kolegów Lessiga z Chicago (słynni „chłopcy z Chicago”, uczniowie Miltona Friedmana, guru neoliberalizmu) słabe państwo stwarzało szansę na szybką budowę silnego wolnego rynku. Friedman dawał wówczas prostą, w napoleońskim stylu odpowiedź, gdy go pytano jak rozwiązywać problemy przechodzących transformację pokomunistycznych społeczeństw: prywatyzować, prywatyzować, prywatyzować.

Lessig, prawnik-konstytucjonalista, a nie ekonomista-teoretyk szybko dostrzegł skutki prowadzonej w ten sposób przebudowy. Jak wspomina, zanik władzy państwowej nie oznaczał, że władza ustąpiła zupełnie, dając pole wyimaginowanej swobodnej i czystej konkurencji na lśniącym nowością wolnym rynku. Władza zmieniła locus, przeszła w ręce instytucji nieformalnych, choć potwornie skutecznych: mafii i oligarchicznych sieci. Tak „regulowany” wolny rynek, to optymalne zdaniem ekonomistów, narzędzie alokacji zasobów, posłużył do podziału do niedawna jeszcze państwowego majątku między beneficjentów transformacji.

Zdaniem Lessiga pierwsze lata debaty o cyberprzestrzeni przypominały do złudzenia problemy posocjalistycznej transformacji. Oto bowiem nagle powstała wirtualna, ale angażująca jak najbardziej realne emocje i pieniądze przestrzeń społeczna, pozbawiona stabilnych regulacji normatywnych, słowem – pozbawiona konstytucji. Lessig, opierając się na swych doświadczeniach z krajów pokomunistycznych wiedział, że cyberprzestrzeń pozostawiona samej sobie, lub inaczej, wystawiona na nieskrępowaną specyficznymi regulacjami grę sił rynkowych i konkurencji ekonomicznej, stanie się przestrzenią podobnych patologii, jak społeczeństwa Europy Wschodniej. Tam gdzie nie ma konstytucji, rozumianej nie tyle jako ustawa zasadnicza, lecz w sensie brytyjskim – jako zestaw zarówno spisanych, ale i zwyczajowych reguł postępowania – zaczyna rządzić mafia, czyli ten, kto jest w stanie narzucić swoje reguły.

Co więc pozostaje? Zamiast komunizmu budujmy „commonizm”. Ten wątek Lessig eksploatuje w swej drugiej głośnej książce, The Future of Ideas (‘Przyszłość idei’) z 2001 roku. Amerykański prawnik przypomina w niej instytucję dobra wspólnotowego, która była powszechna w społeczeństwach przednowoczesnych. W Wielkiej Brytanii commons było słowem, którym nazywano gminne pastwiska, na których wszyscy mieszkańcy wsi mogli wypasać swoje bydło. Prywatyzacja tych wspólnotowych pastwisk, rozpoczęta w XVI wieku, przeszła do historii jako proces enclosure, ogradzania – jeden z ważniejszych czynników, który umożliwił późniejszy szybki rozwój brytyjskiego kapitalizmu i sukces rewolucji przemysłowej.

„Commons” stały się sławne po raz drugi w XX wieku za sprawą biologa Garretta Hardina, który w 1967 roku ogłosił w czasopiśmie „Science” artykuł Tragedy of the Commons. Wykazywał w nim, opierając się na czysto racjonalnej analizie wspomaganej m. in. osiągnięciami teorii gier, że dobro wspólnotowe, owo gminne pastwisko musi prędzej czy później ulec zagładzie. Gdy wszyscy są właścicielami, zawsze znajdzie się free rider, cwaniak, który będzie chciał uszczknąć więcej, niż mu się należy. Niewiele trzeba, żeby inni poszli jego śladem. Czyż tego nie dowodziła socjalistyczna wersja wspólnotowych pastwisk, czyli kołchozy i „uspołeczniona własność środków produkcji”?

Problem commons powraca w nowym wydaniu w cyberprzestrzeni. Oto bowiem jesteśmy świadkami narodzin nowego kapitalizmu, w którym źródłem największej akumulacji kapitału nie jest już produkcja przemysłowa, ale przetwarzanie symboli, wiedzy, idei. Głównym nośnikiem wartości są dziś symbole. A jeśli tak, to znaczy, że będą one przedmiotem coraz większego zainteresowania nie tylko konsumentów, ale i kapitału. To, co cenne, trzeba chronić, grodzić jak setki lat temu wspólnotowe pastwiska, drutem kolczastym praw chroniących własność intelektualną. I to się dzieje, jeśli uważnie przyjrzeć się statystykom. Z roku na rok przybywa zgłoszeń patentowych; tylko w ciągu lat 90. ich liczba w Stanach Zjednoczonych podwoiła się. Jeśli popatrzeć, co jest przedmiotem najbardziej zażartych sporów podczas międzynarodowych negocjacji handlowych, okaże się, że prawa autorskie i patentowe.

Jak czytać Wolną kulturę? Krytycznie. Błyskotliwy styl Lessiga powoduje, że książkę czyta się jak powieść sensacyjną. Nie chodzi jednak o to, by po przyjemnej lekturze odstawić tę książkę na półkę, a jej treść zapomnieć. Nie chodzi też o to, żeby zgadzać się z autorem. Im więcej dyskusji, zwłaszcza krytycznych i otwartych, tym lepiej. Projekt wolnej kultury jest zbyt wielki, by go zamknąć w jednej książce.




Wolna kultura, L. Lessig, WSiP, Warszawa 2005

Warto też zajrzeć do raportu z badania:
Obiegi kultury. Społeczna cyrkulacja treści

niedziela, 15 stycznia 2012

Fałsz jest zgubny dla fałszerza

Zagrożeń na świecie jest wiele i nie mam tu na myśli jedynie tropikalnej malarii, AIDS czy mitycznych szalonych terrorystów. Czy mamy jednak jakąkolwiek szansę rozpoznać prawdziwe ostrzeżenie przed realnym niebezpieczeństwem w tym natłoku fałszywych informacji? Atak na WTC, zamachy w londyńskim metrze, poprzedziły ćwiczenia odwzorowujące niemal dokładnie scenariusz tego co się wydarzyło. Zamach na Manhattanie przeprowadzony był w trakcie ćwiczeń dotyczących dokładnie takiego przypadku i piloci myśliwców nie byli w stanie odróżnić realnego ataku od fikcyjnego. Jaką mamy gwarancję, że prawdziwy alarm bombowy czy nawet pożarowy w naszym biurze nie zostanie zignorowany jako kolejne ćwiczenia?

Problem fikcji w naszym codziennym życiu nie ogranicza się przecież tylko do próbnych alarmów. Zamachy na Dubrowce, broń masowego rażenia w Iraku, Osama Bin Laden w Afganistanie, Błasik w kokpicie – to wszystko w tzw. normalnej demokracji doprowadziłoby nie tylko do dymisji, ale także do trybunału stanu. Dywersja i prowokacja prowadzące do zbrodni miałaby szansę nie przynieść konsekwencji dla autorów tylko wtedy, gdy nie zostałaby ujawniona. Dziś jednak można przytoczyć przykłady z dowolnej długości geograficznej bezkarności władców, którzy oszukali swoje własne społeczeństwo w celu wywołania ściśle określonego efektu propagandowego. Czy jako społeczeństwo jesteśmy pomimo tych wysokich kosztów bardziej bezpieczni?

Kto z nas jako dziecko nie bawił się udając tonącego? Zawsze to pretekst do chlapania wodą na wszystkie strony, zwrócenia na siebie uwagi i rozkoszowania się nieważką swobodą zanurzonego w wodzie ciała. Ten rodzaj zabawy kończył się jednak z reguły dosyć szybko, gdy dziecko zostawało skrzywdzone przez dorosłego uświadamiającą pogawędką na temat zgubnych skutków fałszywego apelowania o pomoc: gdy faktycznie pomoc będzie potrzebna, wszyscy pomyślą że to kolejna zabawa. Jest w tej przestrodze zawarte także pozytywne ostrzeżenie: notoryczne kłamstwo przynosi zgubę.

Mam wrażenie, że większość polityków nie przeszła albo nie przyswoiła sobie tej lekcji. Używane na co dzień święte oburzenie, ekskomunika, oskarżenia o najgorsze zbrodnie, straszenie tragicznymi skutkami doprowadziły wszystkich do powszechnej dziś znieczulicy na faktyczne i realne tragiczne konsekwencje. Nie zwracamy uwagi ani na opłakane skutki, które przecież na pewno są wyolbrzymione, ani na apokaliptyczne ostrzeżenia, wszak końcem świata straszy się nas od średniowiecza. Zatem świat i tak będzie się toczył, a na słowa w telewizorach nie ma sensu zwracać najmniejszej uwagi. Po co schodzić do schronu jak to pewnie kolejny performance w stylu Orsona Wellesa?

Jak to możliwe, że autorzy kłamstw i manipulacji nie ponoszą konsekwencji? Bardzo prosto. Gdy do powszechnej egzaltacji dodamy globalny krajobraz mediów, w którym mała garstka firm posiada na własność praktycznie wszystkie media drukowane, radio i telewizję w każdym kraju, wszystko stanie się jasne. Jeśli nawet przez czyjąś nieuwagę okaże się, że tłumy w Iranie nie protestują przeciwko, tylko wiwatują na cześć Ahmadineżada - będzie to zbyte wzruszeniem ramion z powodu „drobnej” pomyłki, której autor nie poniesie żadnych konsekwencji. Jeśli narracja dotycząca katastrofy smoleńskiej rozsypie się jak domek z kart, a oszczerstwa okażą się zwykłym kłamstwem, rzecznik prasowy rządu stwierdzi tylko, że "nie ma znaczenia, czy w kokpicie tupolewa był generał Błasik, czy nie - ofiarom katastrofy nie przywróci to życia". Dla każdej osoby, która swojej przeciętnej ludzkiej inteligencji używa nie tylko do wymyślania kolejnych sposobów powiększenia zysków, ale też czasem do kojarzenia faktów i rozumienia świata - dla takiej osoby było jasne niemal od samego początku, że wyjaśnieniem smoleńskiej katastrofy nie byli, nie są i nie będą zainteresowane władze ani Rosji ani Polski i że te władze działają w interesie swoim własnym, lecz nie w interesie rządzonego przez siebie kraju.



Czy jest jakieś wyjście? Szczerze mówiąc nie sądzę. Rządy różnych krajów rozpoczęły już przygotowania do regulacji dostępu do internetu i jego cenzury, ale nie wydaje mi się to konieczne. Patrząc na popularność niepoprawnych i demaskatorskich informacji na społecznościowych portalach i porównując ją do popularności informacji podtrzymujących obowiązującą propagandę można odnieść wrażenie, że żadna cenzura nie jest tu potrzebna. Nie sądzę też, choć to faktycznie jedyny ratunek, by odwrócenie się od głównych (czyli od powiązanych w jakikolwiek finansowy sposób z międzynarodowymi korporacjami informacyjnymi) mediów w ogóle było realne i skuteczne.

Żeby sprawdzić własną gotowość do słuchania i otwartość na alternatywne teorie proponuję przeprowadzić prosty test. Poniżej jest film będący dalekim pokłosiem newage’owej ideologii odrodzenia. Jednak oprócz krótkiego fragmentu z mglistą utopijną wizją społeczeństwa przyszłości, film ten przekazuje także sporo alternatywnych interpretacji natury naszego świata. Interpretacji, których nie musimy przyjmować, ale które niewątpliwie poszerzają horyzont myślenia o człowieku. Prosty test polega na odpowiedzi na pytania: Czy dałem radę obejrzeć całość? Jeśli nie to dlaczego? Czy film w jakichkolwiek poruszonych aspektach trafia w sedno? Czy też jest to jedynie sekciarska propaganda? Czy byłem w stanie bez lęku wysłuchać całości?



Dlaczego wizje nawet jeśli naiwne, ale wolnych ludzi, tak łatwo kwalifikujemy jako sekciarską propagandę, a z takim trudem przychodzi nam rozpoznanie propagandy w zmanipulowanych przekazach mediów głównego nurtu? Jacek Hugo-Bader w wywiadzie dla Przeglądu stwierdził o Rosji, że „bolszewizm wyhodował nowy rodzaj człowieka, człowieka nieskłonnego do buntu, bo ci, co mieli naturalną skłonność do buntu zostali wymordowani, fizycznie unicestwieni. Taka selekcja. W okresie wielkich czystek unicestwiona została połowa rosyjskiej inteligencji. Ludzie, którzy mieli gen buntu, nie przeżyli, zatem nie mogli tych genów przekazać potomstwu.” Ja mam jednak wrażenie, że nie tylko bolszewizm i nie tylko w Rosji. I zastanawiam się też, czy obowiązująca obecnie ideologia tolerancji dla „innego” ma jakikolwiek związek z brakiem tolerancji dla niepokornych, niepasujących czy po prostu alternatywnych narracji opisujących świat.

To zadziwiające jak skutecznie doprowadzono nas do stanu odwrotnego ideałom starożytnych Greków. Nie tylko nie darzymy szacunkiem nielicznych już „miłujących mądrość”, ale wręcz powszechnym udziałem stała się wspólnota „nienawidzących mądrość” neo-sofistów. Jakakolwiek racjonalna dyskusja stała się już dawno niemożliwa, a zimna wojna trwa dalej w najlepsze w naszych głowach, zamkniętych mentalnie na obowiązujących podziałach na „lewo” i „prawo”. Dyskusja o społecznej i ekonomicznej rzeczywistości nie wychodzi poza spór o poziom ingerencji państwa w wolny rynek, a każda propozycja nowego czy też po prostu innego spojrzenia na świat szufladkowana jest jako utopia albo zakamuflowany totalitaryzm. Mamy dziś świadomość tego, że każdy system społeczno-polityczny może się wyrodzić w swoje zaprzeczenie, że każda rewolucja zjada własne dzieci. Nie uwalnia nas to jednak do nieskrępowanego bezwarunkowym zaufaniem do ideologów poszukiwania rozwiązań. Ta świadomość uwalnia nas od potrzeby jakichkolwiek poszukiwań wykraczających poza zastane ramy świata.

Posłuchaj tekstu przeczytanego w Niepoprawnym Radiu

czwartek, 5 stycznia 2012

Powrót sofistów

W radiowej trójce Zofia Wojtkowska wyraziła retoryczne zaskoczenie faktem, że "dla lekarzy kłopot kończy się w momencie, gdy rząd obiecuje, że nie będzie ich finansowo karał. Leki pełnopłatne przestają być kłopotem, bo kłopotem dla lekarzy jest to, że oni by finansowo odpowiadali za źle wypisaną receptę." Przypomina mi to sytuację, gdy klient wchodzi do sklepu i widzi nową cenę butów – 500 zł. Łapie się za głowę, bo dotychczas kosztowały one 200 zł, ale za chwilę się cieszy, bo przychodzi sprzedawca, który mówi że jako stałemu klientowi sprzeda buty za 300 zł. No toż to 40% rabatu!!!

Gdy leżałem niedawno w szpitalu, bardzo sympatyczna starsza sprzątaczka pełniła funkcję oddziałowego psychoterapeuty. Razem ze mną leżeli naprawdę nieszczęśliwi ludzie. Facet któremu jedną rękę obciął tramwaj, a w drugiej miał poprzecinane piłą tarczową wszystkie ścięgna w dłoni. Inny facet praktycznie bez twarzy, który przed laty cudem wyszedł z wypadku samochodowego, ale cała prawie skóra była spalona i dziś lekarze walczą o odbudowanie mu dłoni. Sprzątaczka przychodziła, wysłuchiwała ich narzekań, a następnie opowiadała historie ze swojego naprawdę bogatego życia i przekonywała, że każdy ma jakieś swoje problemy i że opinie innych są nieważne, bo każdy jest indywidualnym człowiekiem i ma wartość niezależnie od tego w jakim stanie jest jego ciało.

Inny mój znajomy, który też wylądował w szpitalu, trafnie zauważył, że poziom humanizmu jest odwrotnie proporcjonalny do poziomu wykształcenia. Zacząłem się zastanawiać co takiego w naszej edukacji decyduje, że tak skutecznie jesteśmy trenowani w dehumanizacji i codziennej hipokryzji? Dla prostego człowieka świat jest prosty i nieskomplikowany, ale to jednak człowiek zajmuje w nim centralne miejsce. Ten człowiek z najbliższego otoczenia, nie jakieś abstrakcyjne społeczeństwo, naród czy mniejszość religijna albo seksualna. Czy naprawdę rozwijanie zdolności do abstrakcyjnego myślenia musi pociągać za sobą utratę wyczucia humanistycznych wartości?

Lawrence Summers, był głównym ekonomistą Banku Światowego, gdy zasłynął zaproponowaniem w 1991 roku pomysłu likwidacji toksycznych odpadów poprzez ich eksport do krajów trzeciego świata, ponieważ ludzie żyją tam krócej i koszty pracy są bardzo niskie co zasadniczo oznacza, że wartość rynkowa ludzi w krajach trzeciego świata jest znacznie niższa. Mimo takich, w swojej istocie bliskich Hitlerowi, poglądów Summers w latach 1999–2001 pełnił funkcję sekretarza skarbu Stanów Zjednoczonych w gabinecie prezydenta Billa Clintona.

To pokazuje że dehumanizacja oraz ignorowanie wpływu politycznych decyzji na życie ludzi nie jest domeną Rosji, Polski czy Białorusi. Ideologiczne klapki na oczach, wykorzystywanie rozumu do uzasadniania dowolnej podłości wydaje się być cechą władców niezależną od czasu i szerokości geograficznej. Nie podzielam zdania satyryka Makowskiego, że "za komuny było tak samo: najłatwiej było omamić ludzi najbardziej inteligentnych. To paradoks, ale tak było. Ludzie nie tak zapatrzeni w media nie dawali się tak łatwo ogłupić. A ci rzekomo najinteligentniejsi do dzisiaj wierzą w różne bzdury, jak w to, że samolot uderzył w brzozę i się rozwalił." Uważam, że jest to jakieś intelektualne skażenie o wiele większym zasięgu.

Nie mogę pozbyć się wrażenia, że historia po raz kolejny zatoczyła koło, gdy człowiek, istota jedynie z nazwy rozumna, znowu zanegował samą możliwość dotarcia do Prawdy, której w rzeczywistości przecież nie ma. Umożliwiło to powrót sofistów, będących w stanie za pieniądze udowodnić dowolną tezę, podczas gdy płacący im podatnicy łykają te tłumaczenia jak pelikan, ciesząc się z błyskotliwości przeprowadzonego dowodu. To nie jest kwestia ostatnich dni czy miesięcy, bo na długo przed przekopywaniem smoleńskiej ziemi na jeden metr w głąb, w lutym 2009 roku minister zdrowia Ewa Kopacz przekonywała nas, że kolejki w przychodniach wynikają z tego, że ludzie zaczęli bardziej dbać o zdrowie.

W latach 80 tłumaczono podwyżki wyrobów cukierniczych i obniżenie przydziałów kartkowych na czekoladę troską o zdrowie społeczeństwa, które trawione jest plagą otyłości. Naprawdę dziwię się, że obecna afera z listą leków refundowanych nie jest jak najbardziej racjonalnie tłumaczona na wzór argumentacji Summersa: Skoro pacjenci bardziej dbają o zdrowie to będą dłużej żyli. A przecież mamy kryzys demograficzny i nie możemy sobie pozwolić na utrzymywanie coraz większej rzeszy emerytów. Zatem oprócz wydłużenia wieku emerytalnego trzeba zastosować inne środki, które zrekompensują społeczne skutki wyższego poziomu medycyny. Zatem pomysły wykreślenia z listy refundowanych leków niezbędnych przy przewlekłych chorobach jest jak najbardziej racjonalną decyzją przeciwdziałającą problemom rentowo-emerytalnym w nieodległej przyszłości. Co więcej łatwo wykazać, że korzyści odnosi społeczeństwo, bo przecież jest to działanie niezgodne z interesami wielkich koncernów farmaceutycznych. Zatem zdrowa większość społeczeństwa powinna być zadowolona z tego posunięcia.

Dodatkowym profitem całej sytuacji jest zatrzymanie na sobie uwagi opinii publicznej, która choć na chwilę przestała zajmować się dyrdymałami o jakiejś zdradzie interesów narodowych, NordStreamie, czy biciem na patriotycznej demonstracji przypadkowych przechodniów przez policję.

Zatem nie idźmy w ślady Sokratesa, nie szukajmy istoty rzeczy, bo prawda nie istnieje, a za pieniądze można udowodnić wszystko. Nawet to, że kolejki w aptekach zapewnią rekonwalescentom niezbędną gimnastykę.