niedziela, 18 września 2011

Pielęgnowanie podziałów

Dziel i rządź (łac. Divide et impera) – stara i praktyczna zasada rządzenia polegająca na wzniecaniu wewnętrznych konfliktów na podbitych terenach i występowaniu jako rozjemca zwaśnionych stron. Jako pierwsi zastosowali ją Rzymianie na Półwyspie Apenińskim (podpisywali umowy między podbitymi ludami, zwanymi odtąd "sprzymierzeńcami", a sprzymierzeńcom nie wolno było podpisywać umów między sobą, przez to prowincje nie mogły się zjednoczyć, aby pokonać Rzymian).

Tyle Wikipedia. Źródło nie tylko powszechnie dostępne, ale też jedno z ważnych źródeł informacji Prezydenta Komorowskiego. Powszechność i dostępność tej wiedzy, jak można się przekonać w naszym kraju, nie likwiduje jej skuteczności. Nie jest to żadna tajna broń manipulacji, której zdemaskowanie może stępić jej ostrze. Jest to metoda stara i jak widać niestarzejąco się efektywna.

W poprzedniej notce zrobiłem coś na kształt kalendarium działań podjętych przez środowisko związane z portalem Nowy Ekran w związku ze skandalicznymi i dyskwalifikującymi działaniami Państwowej Komisji Wyborczej. W normalnych demokratycznych warunkach, w kontekście wątpliwości wokół różnych Komitetów Wyborczych, wobec faktu złamania prawa przez PKW, co zostało potwierdzone decyzjami Sądu Najwyższego, urzędnicy PKW zostaliby natychmiast zdymisjonowani, odwołani. Zaś dla zapewnienia braku jakichkolwiek wątpliwości co do skutecznego i zgodnego z prawem przeprowadzenia wyborów, zostałaby podjęta decyzja o rozpoczęciu procesu wyborczego od nowa. Tymczasem oprócz tego, że decyzje Sądu Najwyższego nie skutkują dalszymi konsekwencjami, cała sprawa jest marginalizowana przez samych wyborców. Na różnych portalach pośród nielicznych komentarzy do mojego tekstu pojawiły się i takie, że Nowy Ekran to banda awanturników, że te Komitety Wyborcze same są sobie winne itp.

Zjawisko bagatelizowania problemów, jeśli sygnalizuje ten problem mój przeciwnik, jest powszechne i nie dotyczy tylko tej sprawy. Okazuje się, że mało kto jest zainteresowany argumentami innymi niż własne. Oprócz marginalizowania inicjatyw wartościowych ale nie własnych, powszechne jest też zjawisko wychwytywania i publikowania ewidentnych wpadek potencjalnych sprzymierzeńców. Nie będę podawał przykładów, żeby nie podbijać tego bębenka naigrywania się, ale trzeba przyznać że niemal każdy z nas jest pewnie w stanie wskazać przynajmniej jedno środowisko, które pomimo, że deklaruje podobne cele do naszych, to z różnych względów forma działania tegoż środowiska nam się nie podoba i jesteśmy w stanie zrobić wiele, by napiętnować tą formę, zapominając o celach. Okazuje się, że bardzo trudno jest powstrzymać się od wymiany ciosów, w których tkwi potężna dawka moralizatorskich deklaracji. A wystarczy przecież po prostu zmilczeć niektóre ewidentne wpadki, by na zewnątrz stwarzać wrażenie siły wynikającej z nierozerwalnej jedności.

Nikt z nas nie jest doskonały i dlatego potrzeba autorytetów zdaje się być wpisana w konstrukcję ludzkiego umysłu, który nie rozpatruje rzeczywistości pod kątem logicznej spójności różnych zjawisk, ale poprzez znaczące osoby, które udzielają lub nie, swojego poparcia danej sprawie. To nawet zrozumiałe w sytuacji, gdy danych do przetworzenia jest stosunkowo dużo i nie ma ani czasu ani możliwości przetworzyć je wszystkie, by wyrobić sobie pogląd. Zniszczenie wszelkich autorytetów umożliwia zatem skuteczniejsze panowanie, bo podzieleni i pozbawieni zaufania do siebie nawzajem ludzie stanowić będą łatwo zarządzalną masę baranów, która to masa jest do opanowania przez kilka sprawnych owczarków.

Powtarzające się co jakiś czas apele o samodzielne myślenie zdają się być zaklinaniem rzeczywistości porównywalnym z przysłowiową modlitwą o deszcz. Samodzielne myślenie ludzie zaczynają realizować poprzez zaprzestanie słuchania kogokolwiek poza sobą samym. Efektem takiego zamknięcia jest jedynie przyspieszenie procesu ogłupiania, co jednak ma tę zaletę, że po przekroczeniu pewnego progu człowiek sobie ten stan ogłupienia w końcu uświadamia. Mam wrażenie że jesteśmy już blisko takiego progu.

W ostatnim czasie byłem uczestnikiem kilku ciekawych dialogów, które świetnie ilustrują to, o czym piszę. W jednym z nich mój rozmówca wyraził swoje najwyższe zdumienie, że ja, człowiek przecież rozsądny, myślący, liberalny, niewierzący, wypowiadam się tak, jak bym miał głosować na PiS. Fakt głosowania na PiS jako symptom najwyższego poziomu intelektualnej degrengolady bardzo mnie rozbawił. Nie ważne, że programowo liberalna PO zwiększa uprawnienia służb specjalnych w zakresie inwigilacji obywateli, nie ważne że liberalna gospodarczo PO zwiększa podatki oraz wydatki państwa, nie ważne że obywatelska w nazwie partia rządząca przeprowadza rzutem na taśmę w jednym z ostatnich głosowań w odchodzącym Sejmie prawo ograniczające dostęp obywateli do informacji publicznej. Ważne, że głosowanie na PO jest rozsądne, a krytyka partii rządzącej oznacza umysłową degrengoladę w postaci zamiaru oddania głosu na PiS.

Drugi przykład nie wymaga w zasadzie komentarza. Jest po prostu namacalnym przykładem ściany, do której doszła medialna propaganda. Wiele mi ten krótki dialog wyjaśnił, a jednocześnie jest iskierką nadziei, że gdy ludzie uświadomią sobie ten stan, w jakim znajdują się ich umysły, uruchomią w końcu myślenie, co będzie oznaczało koniec okresu ogłupienia. Na pewno nie stanie się to z dnia na dzień. Ale każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku.

Dialog:
- żebyś ty wiedział jak mnie ten Kaczyński denerwuje!
- tak? a dlaczego?
- no właśnie nie wiem dlaczego...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz