poniedziałek, 17 grudnia 2012

Kamyczek do ordynacji wyborczej

Zmarł niedawno wielki orędownik wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych, prof. Jerzy Przystawa. Z hasłem wprowadzenia JOW jeździ od niedawna po kraju Paweł Kukiz. W moim odczuciu JOW jest warunkiem wstępnym do rozpoczęcia naprawy klasy politycznej w Polsce, ale wbrew temu, co bezmyślnie powtarzają przeciwnicy tego rozwiązania, nie jest żadnym panaceum. JOW jest jak powietrze: umożliwia konieczne do życia oddychanie, ale nie wyleczy żadnej choroby, ani nie zbuduje domów.

Warto jednak zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt ordynacji wyborczej. W 2010 roku powstała obywatelska inicjatywa, która przeszła zupełnie bez echa: Akcja: Twój głos ma znaczenie! Chodzi o zareklamowanie osobom deklarującym niechęć do pójścia na wybory możliwości oddania nieważnego głosu. Masowe oddawanie nieważnego głosu byłoby informacją negującą nihilistyczne interpretacje na temat biernych obojętnych ludzi. Jak można przeczytać na stronie akcji:
Prawie 60% wyborców nie chodzi na wybory. Mając do wyboru kłamcę albo kłamcę, nie wybierają nikogo. Jednak politycy i media przekonują nas, że te 60% wyborców to zobojętniali egoiści, dla których Polska nic nie znaczy i chodzi im tylko o to, by mieć co włożyć do garnka. Czy to jest prawda?

Nie wiemy tego, my Wyborcy, my Obywatele, a także Wy dziennikarze i Wy politycy, jak jest naprawdę. Jakimi pobudkami kierują się ludzie zostając w dniu wyborów w domu. Czy podyktowane jest to brakiem zgody na niszczenie godności Polski? Czy podyktowane jest to brakiem zainteresowania i lenistwem? Nie wiemy tego. Czy tak musi być?
Znajomi, z którymi dyskutowałem o tym pomyśle, nawet jeśli nie oskarżali mnie absurdalnie o odciąganie ludzi od ich partii, to wskazywali, że pomysł z reklamowaniem oddawania nieważnego głosu to ułatwienie wyborczych fałszerstw. Zawsze można powiedzieć, że masowo pojawiające się nieważne głosy to efekt społecznej kampanii.

W 2010 roku dałem się niemal przekonać, że ta akcja to nie najszczęśliwszy pomysł. Jednak ostatnio wpadła mi w ręce cienka książeczka, będąca klasyczną pozycją w temacie masowej komunikacji. Mowa o zbiorze różnych tekstów pod redakcją Vladimira Volkoffa "Dezinformacja. Oręż wojny". W artykule R. Mucchielli'ego, będącego fragmentem książki "La Subversion" wydanej w 1971 roku jest taki fragment:
Neutralizacja głosu wyborców. Bojkot każdej formy wolnych wyborów

Jest takie hasło, głoszone przez aktywistów wojny psychologicznej w krajach zachodnich, które budzi wielkie zdziwienie partii demokratycznych i związków zawodowych (zażartych obrońców głosowania powszechnego). To antydemo­kratyczne hasło brzmi: „Wybory, to oszustwo".

Luis Mercier Vega w swej książce Technika anty-państwa przytacza teksty proklamacji rewolucjonistów południowoamerykańskich. Podobne teksty, „przykrojone" do języka każdego narodu, spotykamy we wszystkich pro­klamacjach i ulotkach lewaków we wszystkich krajach, w których istnieje wolność słowa.

W roku 1962 w Wenezueli Front Rewolucyjny potępia „farsę wyboczą" (przewidziane na grudzień wybory do parlamentu i wybory następcy Betancourta na stanowisko prezydenta kraju) i uroczyście oświadcza, że ją uniemożliwi.

Camillo Torres zapewniał w 1966 roku Kolumbijczyków: „Lud wie, że legalne drogi prowadzą donikąd. Lud wie, że pozostała tylko droga walki zbrojnej."

W lipcu 1966 Ruch Rewolucyjnej Lewicy oznajmiał Peruwiańczykom: "Jako ruch autentycznie rewolucyjny, odrzuciliśmy drogę kompromisu i poro­zumienia z wyzyskiwaczami, odrzuciliśmy burżuazyjny system wyborczy..."

Widzieliśmy już wyżej, że ta nieufność do głosowania powszechnego, racjonalizowana za pomocą najróżniejszych argumentów, jest logicznym następstwem woluntarystycznej koncepcji rewolucji.

Przy okazji należy rozprawić się z chybionym zarzutem, jaki opozycyjne par­tie demokratyczne wysuwają pod adresem lewaków, oskarżając ich o "obiek­tywne dopomaganie rządowi", ponieważ wyborcy, zaniepokojeni ich działaniami wywrotowymi z użyciem siły, skłonni są masowo głosować na istniejące władze. Jest to zarzut chybiony z dwóch powodów:

— z jednej strony, zawarte w domyśle oskarżenie posłów większości — "zostaliście wybrani dzięki powszechnemu strachowi, a więc w nienormal­nych okolicznościach i nie jesteście reprezentatywni" — osiąga cel zamierzony przez wrogów systemu, podważając go. Reprezentanci większości mają kom­pleks winy i nie odważają się podejmować żadnych radykalnych kroków w obronie państwa. Nie przychodzi im do głowy, że ich wybór w takich właśnie warunkach był swoistym ogólnonarodowym referendum na rzecz zachowania dotychczasowego porządku;

— z drugiej strony, udział w wyborach, mimo warunków, w jakich przebiegały, świadczy wymownie, że grupki rewolucyjne stanowiące emanację przedsięwzięcia destabilizacyjnego nie zdołały zastraszyć głosujących. Organi­zując lepiej destabilizację i terror, rzeczywiście uniemożliwią wybory, jak to obiecywał Front Rewolucyjny w Wenezueli, sparaliżują masy i większość stanie się definitywnie milcząca.
Nieco wcześniej ten sam autor zauważa:
Skonstatować należy, że społeczno-ekonomiczne uwarunkowania rewolucji (wyzysk, nędza, bezrobocie, wyalienowanie władzy troszczącej się jedynie o interesy uprzywilejowanej mniejszości, itd.), a nawet uwarunkowania polity­czne (pozbawienie praw politycznych, terror, narzucona ideologia, pozbawienie praw obywatelskich, itp.) stają się motorem rewolucji tylko wtedy, gdy istnieją rewolucyjne nastroje, wola walki. To właśnie "stan umysłów" wywołuje rewolucję; w przeciwnym razie mamy do czynienia z rezygnacją płynącą ze strachu lub poszanowania władzy.[...]

Wiele się mówiło i nadal mówi o "milczącej większości", to znaczy przytłaczającej większości obywateli każdego z krajów „obrabianych" przez dywersję, i dziwi się jej obojętności. Stanowi ona mityczną nadzieję rządów wystawionych na próby destabilizacji.

Tymczasem milcząca większość jest wytworem dywersji. Jednym bo­wiem z celów i działań dywersyjnych jest właśnie sparaliżowanie i spowodowa­nie zobojętnienia mas. Jeśli czytelnik uważnie zapoznał się z omówionymi przez nas koncepcjami woluntarystycznych rewolucjonistów, niewątpliwie wydedukuje z nich "logikę" neutralizacji przytłaczającej większości obywateli przez dywersję: w przeciwieństwie do realistycznej koncepcji rewolucji, koncepcja woluntarystyczna nie potrzebuje — jak widzieliśmy — ani powszechnego powstania, ani aktywnego udziału "ludu". Zdobycie władzy będzie dziełem małej grupki, nielicznej mniejszości, tej, która wie, czego chce i co robi (nawiasem mówiąc — tylko ona jedna to wie). Sprawą zasadniczej wagi jest więc, żeby w momencie przejmowania władzy nie doszło do żadnej przeciwstaw­nej interwencji. Co za tym idzie, działania wywrotowe implikują narzucenie większości milczenia; milczenia równoznacznego z apatią, a nie deza­probatą dla wywrotowców, jak się to zbyt często pochopnie sądzi.
Co jest zatem bardziej niebezpieczne dla demokracji? Kilka głosów dorzuconych do urny przez nadgorliwego i nie rozumiejącego zasad członka wyborczej komisji? Czy obojętność mas przyzwalających swoją nieobecnością w lokalu wyborczym na niszczenie autorytetu państwa przez niekompetentnych jego funkcjonariuszy? Czy gdyby frekwencja skoczyła do 70% przy liczbie nieważnych głosów 30% to by świadczyło o fałszerstwach, czy raczej o skorzystaniu z tej formy zakomunikowania własnej obywatelskiej aktywności i gotowości do minimalnego chociaż działania?

Podobno na Ukrainie jest możliwość zaznaczenia krzyżykiem opcji wyboru: "ŻADEN". To jest bardziej jednoznaczne, ale w naszej ordynacji wyborczej tej możliwości nie ma. Warto dołączyć ten postulat do żądanych zmian. Tymczasem dla zniesmaczonych jakością całej polskiej sceny politycznej pozostaje nieważny głos. Warto się zastanowić czy może jednak nie spróbować zachęcić zniechęconych do tej formy wyrażenia swojego zniesmaczenia...

wtorek, 4 grudnia 2012

Odwrócić negatywne tendencje

Krzysztof Rybiński poruszył bardzo istotny problem wyludniania się Polski. Minimalny przyrost naturalny trzymający populacje mieszkających w Polsce Polaków został zahamowany. Na to zjawisko nałożyła się gigantyczna emigracja zarobkowa, która wydrenowała Polskę z 2 000 000 młodych obywateli. Sytuacja wymaga zdecydowanych działań, ale najpierw wymaga rzetelnej diagnozy. Bez tego narażeni jesteśmy na kolejne symboliczne lecz mało skuteczne gesty jak słynne becikowe.

Nie chcę podawać tu ani żadnych diagnoz, ani konstruktywnych propozycji. O tym rozmawiali m.in. uczestnicy konferencji „Bariery ograniczające dzietność w Polsce”, która odbyła się w gmachu Senatu RP. Chcę zwrócić uwagę na podobne zjawiska w naszym międzynarodowym otoczeniu.

Delikatnie ujemny przyrost naturalny jest typowy dla rozwiniętych społeczeństw Zachodu. Drastycznie ujemny przyrost naturalny cechuje, a raczej cechował największe państwo świata, czyli Rosję. Portal www.stosunkimiedzynarodowe.info przytoczył w 2010 roku raport ONZ na temat populacji Rosji: "Populacja Rosji zmniejszyła się o 6,6 miliona od 1993 roku, pomimo dużego napływu imigrantów, który uczynił Rosję drugą najpopularniejszą destynacją dla pracowników-migrantów na świecie po USA. ONZ szacuje, że Rosja może stracić dalsze 11 milionów osób do 2025 roku." Rosja, oprócz kampanii wspierających rodzinę, dostrzega także zdrowotne źródło problemu, którym jest powszechny alkoholizm. Jak wiadomo nadużywany alkohol to świetny środek na zmniejszenie ilości urodzin oraz długości i jakości życia. Dlatego "Miedwiediew jako pierwszy od czasów Gorbaczowa ostatnio wezwał do wprowadzenia środków antyalkoholowych."

Niedawno można było przeczytać o ograniczeniach dla reklamy alkoholu, informację, że "od 1 stycznia 2013 r. minimalna cena detaliczna wódki w Rosji ma wzrosnąć o ponad jedną trzecią." oraz że "do 2020 roku średnia cena detaliczna półlitrowej butelki wódki w Rosji może wzrosnąć ponad trzykrotnie. Jest to celowe działanie rosyjskich władz, które w ten sposób chcą zmniejszyć spożycie alkoholu w kraju – podała rosyjska agencja informacji gospodarczej Prime."

Wygląda na to że działania te zaczynają przynosić efekt, bo z kolei portal Kresy.pl opublikował przedruk artykułu informującego, że "od stycznia do października 2012 roku populacja Rosji wzrosła dzięki przyrostowi naturalnemu. W porównaniu z tym samym okresem w 2011 roku liczba urodzeń zwiększyła się o 6,5% a liczba zgonów zmniejszyła o 1,5%." Kwestią otwartą oczywiście pozostaje, czy to tendencja trwała czy incydentalna, ale warto wiedzieć, że "jeszcze w 2004 roku populacja kurczyła się samoistnie o 800,000 ludzi rocznie a teraz rośnie o 800. To ogromna zmiana na lepsze!"

Dlaczego przytaczam te informacje? Nie, nie dlatego, że cieszy mnie zatrzymanie wymierania naszego sąsiada, który razem z Białorusią organizuje manewry wojskowe symulujące atak na nasze terytorium. Warto dostrzec, że nawet w Rosji możliwe jest zatrzymanie negatywnych tendencji społecznych i że prognozy nie stanowią wyroczni, ale powinny być sygnałem do poszukiwania rozwiązań eliminujących przyczyny danego zjawiska. Nie jesteśmy skazani na wymarcie, jak ostrzega nas Rybiński. Tendencje można odwrócić. Ale do tego potrzeba rzetelnych analiz, by dostrzec rzeczywiste przyczyny. Warto zdawać sobie sprawę, że jako Naród mamy do tego zarówno techniczne środki, jak i intelektualne możliwości. Dlatego trzeba jak najszybciej wymienić decydentów: zamiast tych, którzy rozemocjonowanymi okrzykami tłumią prawdę i mamią nas kłamstwami, dać możliwość decyzji tym, którzy słuchają racjonalnych argumentów i twardo stąpają po ziemi.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Marsz Niepodległości 2012

W zeszłym roku udało mi się pokrążyć między różnymi grupkami i poobserwować wypadki z różnych stron barykady. W tym roku dotarłem na Marsz z opóźnieniem i niestety okoliczności nie pozwoliły mi odwiedzić pozostałych imprez. Ale trochę widziałem i ku pamięci notuję.

W Alejach Jerozolimskich zobaczyłem marsz Kolorowej Niepodległej pod czarno-czerwonymi sztandarami. Choć moim zdaniem barwy sztandarów powinny być raczej czarno-białe, biorąc pod uwagę, że kolumna marszowa składała się w głównej mierze z czarno umundurowanych policjantów zwieńczonych białymi kaskami. Niemniej robiła wrażenie ta "kilkudziesięciotysięczna" manifestacja w kontekście "kilkuset" uczestników Marszu Niepodległości ;-)

Aleje Jerozolimskie były zablokowane przy ulicy Kruczej. Skręciłem zatem z Kruczej w Żurawią i gdy doszedłem do Marszałkowskiej, powitał mnie huk petard i zobaczyłem fruwające w zadymionym powietrzu czerwone flary. Nagle zaroiło się od biegających we wszystkich kierunkach ubranych na czarno ludzi w kominiarkach oraz zaczęły dochodzić standardowe wezwania policji do zachowania zgodnego z prawem. Nikt nie wiedział co się dzieje, kto kogo atakuje i w którą stronę uciekać.

Gdy trochę się uspokoiło wyszedłem na środek luźniejszej ziemi niczyjej. Policja stała, zaś rzucających kamienie ludzi w kominiarkach próbowały powstrzymać służby porządkowe Marszu. Na skierowane do konkretnej osoby krzyknięcie żeby przestać rzucać, delikwent opuszczał z reguły rękę, ale były i takie osoby, które rzuciły się na mnie, krzycząc "ty agorowy prowokatorze! to my bronimy cię przed przed Michnikiem!" Na szczęście nie byłem jedyną osobą, która spontanicznie próbowała powstrzymać tę zorganizowaną akcję i napastnicy szybko się wycofali.

Z samochodu organizatorów, stojącego między Cepelią a Forum, dały się słyszeć uspakajające wezwania organizatorów do wycofania się na punkt startu, czyli na rondo Dmowskiego. Tłum zaczyna się wycofywać, ale robi się coraz ciaśniej i w końcu pada informacja od organizatorów, żeby stanąć w miejscu, bo tył też jest zablokowany przez policję. W zasadzie wszystkie wyjścia są zablokowane, a na czoło ciągle napiera tyraliera wzywająca tłum do rozejścia. Sytuacja patowa. Organizator zarządza śpiewanie hymnu narodowego, co uniemożliwia rzucanie kamieni w policję przez prowokatorów: rzucanie zamiast śpiewania w postawie zasadniczej natychmiast demaskuje intencje. Marszowe służby porządkowe opanowują sytuację, rozpoczynają się negocjacje z policją co dalej.

W końcu policja, widząc że prowokacja się nie uda, ustępuje i Marsz już bez większych przeszkód dochodzi aż na Agrykolę.

Szczegóły prowokacji można przeczytać i obejrzeć np. tu:



Kilka słów komentarza.

Tegoroczny Marsz Niepodległości okazał się kolejnym sukcesem. Konstruktywnym sukcesem organizacyjnym i edukacyjnym. Utrzymanie kilkudziesięcio-tysięcznego tłumu w ryzach, w sytuacji skrajnego napięcia, gdy policja bez większych powodów zaczyna strzelać z broni gładkolufowej do tłumu, w którym znajdują się nie tylko weterani zamieszek z policją, ale także kobiety i dzieci, gdy wezwania do rozejścia się połączone są z blokadą wszystkich wyjść z zamkniętego terenu - w takich warunkach opanowanie emocji i doprowadzenie do pokojowego zakończenia jest naprawdę wielkim osiągnięciem!

Edukacja na temat charakteru i metod policyjnych prowokacji, których celem jest osiągnięcie określonego medialno-politycznego celu przynosi piorunujące efekty. Społeczeństwo pokazało, że potrafi bardzo szybko się uczyć, pomimo totalnego opanowania większości mediów przez funkcjonariuszy jednokierunkowej propagandy. Władza dzięki temu wie, że żadne totalne metody nie zadziałają na dłuższą metę w społeczeństwie przez dziesiątki lat wytrenowanym do funkcjonowania w niesprzyjającym środowisku. Zeszłoroczny i tegoroczny Marsz pokazał, że tradycje demokratyczne i obywatelska odpowiedzialność są pieczołowicie kultywowane, przekazywane pomimo różnych fałszywych pseudo-obywatelskich akcji, które de-facto nakierowane są na dyskryminację obywatelskiej większości.

Tradycje państwowe i demokratyczne są na tyle głęboko zakorzenione w społeczeństwie, że żadna antypolska oikofobiczna propaganda nie jest w stanie zepsuć polskiej umiejętności manifestowania wspólnotowych demokratycznych wartości. Wyrastający ze starosłowiańskiej tradycji wiecowej demokratyczny instrument manifestacji jest tak mocno osadzony w zbiorowej świadomości, że nie trzeba długo tłumaczyć, czemu takie zgromadzenie służy i co jest dla takiego zgromadzenia szkodliwe.

Sukces w realizacji tego celu, pomimo niesprzyjających medialnych warunków udowadnia, że wpajana nam od lat opinia jakobyśmy niedorośli do demokracji, jest z gruntu fałszywa, bo demokracja to nasz naturalny odwieczny ustrój. Demokracja, w której każdy ma prawo do demonstrowania swoich poglądów. Każdy, to znaczy nie tylko Arianin, Kalwin czy Żyd, ale również Polak, Litwin czy Kozak. Polska tolerancja dla odmienności idzie w parze z przywiązaniem do warunków tęże tolerancję umożliwiających. Dlatego taki opór wzbudzają inicjatywy zmierzające do blokowania innym demonstrowania swoich poglądów.

Parada gejowska, Kolorowa Niepodległa, Marsz Bronka, czy jakikolwiek inny marsz nie był i nie jest blokowany przez inne czynniki niż policja. Jedynie Marsz Niepodległości ktoś usilnie chce zablokować i to pragnienie między innymi także leży u źródeł jego sukcesu.

To przywiązanie do tradycji demokratycznej tolerancji i sprzeciw wobec totalizujących tendencji obecnej władzy, manifestujące się masowym uczestnictwem w różnego rodzaju demonstracjach jest na tyle mocnym i skutecznym znakiem obywatelskiej samoorganizacji, że władza w tym roku zamiast rozdawać rękami swoich propagandystów gwizdki, postanowiła zorganizować własny marsz, zaś toporna prowokacja policji nie przyniosła oczekiwanych rezultatów.

Warto mieć świadomość tego sukcesu zadającego kłam propagandzie rzekomo polskiej nieudolności i niesamodzielności.

Jako obywatel wolnego i demokratycznego kraju będę chciał wiedzieć kto odpowiada za wydanie rozkazu do idiotycznych, nieskoordynowanych i nieadekwatnych do sytuacji interwencji polskiej policji. Dotyczy to wypadków zarówno w tym jak i w zeszłym roku. Tymczasem na razie wniosek prokuratora, stwierdzającego małą szkodliwość społeczną haniebnego czynu policjanta na służbie, kopiącego w twarz nie stawiającego oporu przechodnia jest jasnym znakiem, że obecne państwo nie jest ani demokratyczne ani sprawiedliwe. Jednak żaden totalizm i niewola nie może trwać w Polsce wiecznie, bo Polacy to naród jak żaden inny przywiązany do takich wartości jak wolność, demokracja i tolerancja.

sobota, 15 września 2012

Autostrady zgodnie z planem?

Kilka dni temu pojawiła się informacja, że Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad oraz irlandzkie konsorcjum z firmą SRB Civil Engineering zrezygnowały z budowy trzech odcinków autostrady A1 od Torunia do Kowala. Zatem zgodnie z przewidywaniami pesymistycznych sceptyków wybudowanie jedynej autostrady w osi północ-południe nie jest już opóźnione do końca tego roku, ale zdecydowanie odsuwa się na kolejne lata.

Informacja nie wzbudziła szerszego zainteresowania, bo przecież przyzwyczailiśmy się do rzekomej nieudolności instytucji zarządzających publicznymi projektami oraz do tego, że uwaga mediów skupiona jest raczej na analizach premiera, czy dziennikarz prowokujący sędziego do pokazania prawdziwej twarzy zachowuje się moralnie czy nie.

Nieudolność instytucji państwa jest tylko pozorna, ponieważ już przy odrobinie chęci nie da się nie zauważyć konsekwentnej realizacji określonych strategii. Autostrada A4 dotarła z Niemiec do Krakowa w zasadzie bez przeszkód i posuwa się już nieco oporniej dalej na wschód. Żeby powstała autostrada z Berlina do Warszawy stanięto na głowie sprowadzając, w ostatniej przed Euro2012 chwili, specjalne maszyny, które przyspieszyły prace.

Tymczasem autostrada z Gdańska do południowej granicy istnieje w krótkich odcinkach, poprzedzielanych obszarami z siecią wąskich korkujących się lokalnych dróg. Podobnie zresztą gdańska linia kolejowa, która od kilku lat jest remontowana i o ile podróż z Krakowa do Warszawy trwa obecnie niecałe 3 godziny, o tyle podróż z Warszawy do leżącego niewiele dalej Gdańska, trwa dzisiaj w najlepszym wypadku ponad 6 godzin. A przecież konieczność istnienia sprawnej komunikacji na linii północ-południe jest rozpoznana od co najmniej lat 30-tych XX wieku.

Eugeniusz Kwiatkowski, twórca przedwojennych koncepcji gospodarczych, inicjator powstania portu w Gdyni oraz Centralnego Okręgu Przemysłowego rozumiał doskonale na czym polega waga gospodarczej niezależności i wpuszczenia naszego handlu w kanały komunikacyjne niezależne od rosyjskiej i niemieckiej potęgi. Dlatego obok nie należącego do Polski portu w Gdańsku powstał POLSKI port w Gdyni. Dlatego rozpoczęto zagospodarowywanie zaniedbanych przemysłowo terenów centralnej Polski. Niestety nie udało się stworzyć kanałów sprawnej komunikacji umożliwiającej terenom południa na sprawne dotarcie do nadbałtyckiego portu.

W przemówienia wygłoszonym 5 lutego 1937 r. w trakcie obrad Komisji Budżetowej Sejmu RP podczas debaty nad ustawami inwestycyjnymi, Eugeniusz Kwiatkowski mówił:
Mogą Panowie przestudiować mapę, która wyraża syntezę sieci komunikacyjnej Polski z roku 1918. Sieć ta składa się z 6 równoległych arterii, atakujących z zachodu granice Polski, i z kompleksu, który w formie promieni wypływa z Warszawy na wschód, jak gdyby dla łatwej ewakuacji. Moglibyśmy stwierdzić, że prawie do ostatnich lat usiłowaliśmy – nieświadomie – wzmocnić niektóre założenia komunikacyjne zaborcze, a słabo rozbudowaliśmy własne, które dadzą się ściśle wydedukować z potrzeb gospodarstwa polskiego.
Dziś jak widać robi się wszystko, aby koncepcja skomunikowania silnie uprzemysłowionego Śląska z portowym wybrzeżem Bałtyku, czy północnymi nadbałtyckimi sąsiadami nie została zrealizowana. Port morski nie ma szansy funkcjonować bez towarzyszącej lądowej infrastruktury transportowej. To jest jedna z ważniejszych przyczyn, dla której polskie porty nie mają większych szans na skuteczną konkurencję w przepływie towarów w regionie.

Inwestycje infrastrukturalne są nie tylko czaso- i kapitałochłonne, inwestycje te wymagają precyzyjnego przemyślanego planu, sprawnej realizacji i kompetentnego centralnego nadzoru. Nietrafiona albo źle zrealizowana inwestycja oznacza nie tylko marnotrawstwo funduszy publicznych, ale także olbrzymie koszty społeczne w postaci utraconych szans.

Znowu Kwiatkowski w 1937 roku zauważa, iż:
nie byłoby – w nakreślonych warunkach – większego nonsensu, jak dzielenie zmobilizowanych funduszów inwestycyjnych na powiaty czy okręgi, a nawet częściowo i na autonomiczne zagadnienia, przy zastosowaniu szablonowych proporcji czy targów resortowych. Przeciwnie, okazało się z całą wyrazistością, iż na przykład linia kolejowa, zbudowana w okręgach centrowych, a łącząca 2 przerwane arterie na kresach, może oddać nieocenione usługi najdalszym kresom wschodnim, choć terytorialnie nie tam ulokowana będzie dana inwestycja.
Czy sprawna realizacja dużych projektów jest w ogóle możliwa? Ostatnie lata utwierdzać mogą Polaków w głębokim przekonaniu, wyniesionym z czasów poprzedniego ustroju, że „nic-nie-da-się”. Nic bardziej błędnego! Trzeba jedynie dostosować środki do założonych celów.

Jeśli celem jest stworzenie technologicznej pustki na terenach niziny środkowoeuropejskiej służącej jako strefa buforowa między całkowicie odmiennymi cywilizacyjnie potęgami – pielęgnujmy aferami poczucie w tubylcach że „nic-nie-da-się” i budujmy kanały szybkiego transportu wschód-zachód. I ten właśnie cel jest realizowany w Polsce obecnie.

Jeśli celem jest stworzenie warunków do rozwoju społeczeństw środkowej Europy – trzeba wytworzyć komunikacyjną infrastrukturę północ-południe, by uczynić opłacalną wymianę handlową w tej osi, co z kolei umożliwi rozwój tych obszarów. Żeby skutecznie realizować ten cel należy stworzyć warunki dla działania małych specjalistycznych zespołów ludzi, którzy są w stanie skoordynować niezbędne działania. Stworzenie tych warunków natomiast, to nic innego jak wytworzenie w sobie samym przekonania, że „da-się” i okazania wsparcia dla innych podzielających tę opinię. Masowe społeczne poparcie dla formacji politycznych mających nie tylko taki pozytywny program rozwojowy, ale też poczucie konieczności jego realizacji – będzie tylko kwestią czasu.

Na razie dalecy jesteśmy jako społeczeństwo od tego pierwszego kroku, gdyż tkwimy w przerażeniu albo przed postępującym rozkradaniem naszego państwa przez niemal jawnie działające mafie, albo trwamy sparaliżowani strachem przed rzekomym dążeniem do wywołania wojny czy innych kataklizmów. Strach jest naturalną reakcją na sytuację zagrożenia. Odwaga, to nie brak strachu, tylko umiejętność skutecznego działania pomimo strachu. Odważny też się boi, ale potrafi z opresji skutecznie się wydostać.

I jeszcze słowo Kwiatkowskiego o metodzie realizacji infrastrukturalnych działań Państwa:
Wszystkich obaw nie usuniemy i nie pokonamy, gdyż sprawy, które dziś chcemy załatwiać, dotyczą przyszłości. Dlatego projektuję, przynajmniej w odniesieniu do inwestycji o charakterze ściśle gospodarczym, włączyć jeszcze dwa elementy, które korygowałyby stopniowo możliwe błędy: pierwszy – to powołanie do życia małego, ale sprawnego i fachowego komitetu poza biurokratycznego, który by omawiał zasadnicze linie planu, harmonizował poczynania z potrzebami życia gospodarczego i alarmował w razie zauważenia jakichś braków; drugi – to publiczna sprawozdawczość z prac dokonanych.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Amber Gold jako Madzia

Lech Wałęsa słynie z różnych powiedzonek, które z reguły nigdy nie grzeszyły logiką, ale miewały niewątpliwy urok nieoczywistej błyskotliwości. Obecny prezydent wyraźnie próbuje nawiązać do chlubnej tradycji spontanicznych bon motów, ale niestety jak to często z naśladowcami bywa, często brakuje nie tylko logiki, ale i uroku. Choć nie można mu odmówić twórczego rozwinięcia w pewnym określonym kierunku, dzięki czemu do potocznego języka na stałe weszło pojęcie "prezydenckiej ortografii".

Jak wiadomo nie ma reguły bez wyjątków, z wyjątkiem języka esperanto, co tylko potwierdza regułę dotyczącą reguł. Dlatego wyjątkowo muszę zgodzić się z pewną oceną prezydenta Komorowskiego, którą sformułował w zupełnie innym kontekście, jednak w przypadku Amber Gold pasuje jak ulał: w moim przekonaniu sprawa jest w sposób arcybolesny prosta.

Otóż sprawa Amber Gold jest sprawą dla prokuratury. Zostało popełnione przestępstwo, bo istnieje przepis, w myśl którego osoba skazana nie powinna zasiadać we władzach spółki. Zatem Marcin P. jako recydywista z kilkoma wyrokami w zawieszeniu (co jest kolejnym kuriozum tej sprawy) powinien dawno siedzieć w więzieniu i zamykane powinny być kolejne osoby, które umożliwiły mu przebywanie na wolności i prowadzenie przestępczego biznesu.

Tymczasem Minister Sprawiedliwości, Jarosław Gowin w rozmowie z Anitą Czupryn przyznaje otwarcie:
Dlaczego Marcin P. przebywa na wolności, to jest pytanie, które mnie nurtuje od momentu, gdy usłyszałem, że prokurator nie wystąpił o areszt dla niego. Nie rozumiem tej decyzji, bo gdzie, jak nie w tej sprawie mamy groźbę mataczenia, pomijając już rangę zarzutów.
Wcześniej w jednym z dzienników telewizyjnych usłyszałem, jak zapytany przez dziennikarzy, dlaczego prezes spółki Amber Gold nie przebywa w areszcie, odpowiedział tylko: "Jako obywatel zadaję sobie dokładnie to samo pytanie."

To ja jako obywatel zadaję sobie pytanie, co ten facet jeszcze robi na stanowisku Ministra Sprawiedliwości i od czego jest cała kierowana przez niego instytucja? Od posiadania nazwy? Piotr Staruchowicz pomówiony przez jakiegoś "świadka" bez podania jakichkolwiek szczegółów okoliczności popełnienia rzekomego przestępstwa siedzi w areszcie bez wyroku od 28 maja br. Natomiast wielokrotnie skazany przestępca oskarżony o wielomilionowe przekręty odpowiada z wolnej stopy? Czy Piotr Staruchowicz także przesiedzi w areszcie tymczasowym 12 lat jak pewien niewinny człowiek oskarżony o morderstwo? Moja wyobraźnia nie musi tego ogarniać, bo nie musi sobie niczego wyobrażać. To się dzieje naprawdę.

Gowin dodaje, że sądy rejestrowe "nie mają obowiązku sprawdzania i weryfikowania, czy ktoś figuruje w rejestrze karnym". Sądy rejestrowe obowiązku takiego może i nie mają, ale istnieje prokuratura, która ma obowiązek reagować w przypadku popełnienia przestępstwa. Gdzie była zatem prokuratura przy kolejnych wyrokach za tego samego rodzaju przestępstwa wydawanych w zawieszeniu???

Miał rację Jacek Żakowski, gdy stwierdził, że "biedny Michał Tusk stał się "Madzią" tego sezonu." Nie tylko Michał Tusk. Dopóki Madzia była poszukiwana przez całą Polskę, to zainteresowanie mediów było całkowicie zrozumiałe - chodziło o życie dziecka. Gdy sprawa znalazła swój tragiczny finał, opinia publiczna powinna być poinformowana jedynie o wysokości wyroku skazującego i koniec. Tymczasem ciągnie się ten brazylijski serial, którego wszyscy mają dosyć, ale który wielu  ogląda w swoim domu próbując zrozumieć, dlaczego to ciągnięcie szopki jest ważniejsze od podjęcia realnych działań przez instytucje państwa? Państwa, które podobno zdało egzamin w obliczu arcybolesnej sprawy.

W przypadku Amber Gold, tej w arcybolesny sposób prostej sprawie, w zasadzie wszystko jest jasne: oszust zrobił "biznes", który nie jest biznesem. Wymiar sprawiedliwości popełnił przestępstwo nie sadzając oszusta do więzienia przy drugim wyroku skazującym. Zamiast tasiemcowego serialu o tym, że klienci Amber Gold powinni być przezorni, odpowiedzialni za zaniechania funkcjonariusze powinni jak najprędzej zostać zawieszeni w pełnieniu obowiązków, a następnie pociągnięci do odpowiedzialności poprzez podzielenie celi z rzeczonym oszustem. O politykach nie wspominam, bo ich odsunąć od władzy powinni obywatele. Ale czy są jeszcze jacyś obywatele w tym państwie kolesiów?

W normalnie funkcjonującym demokratycznym państwie prawa bylibyśmy informowani o głębokich powiązaniach osób, które siedzą w wiezieniu oczekując na towarzystwo kolejnych osób pomagających im w przestępczym procederze. Tymczasem generowana jest dymna zasłona niejasnych sugestii o możliwości mafijnych powiązań z tajnymi służbami i samorządowymi decydentami. Kto ma oczy do patrzenia ten widzi, że ta finansowa piramida zarządzana przez wielokrotnego przestępcę nie mogła by funkcjonować bez cichego przyzwolenia odpowiednich osób blokujących działania kontrolne odpowiednich instytucji.

Tymczasem Minister Sprawiedliwości zajmuje się nurtowaniem. Prokuratorzy zamiast reagować na popełniane przestępstwa odwracają twarze udając, że nic nie widzą. Pomijając nieliczne wyjątki, dziennikarze podgrzewają dymne wrzutki unikając jak ognia głębszych analiz przyczyn zaniechania czynności przez system pilnowania przestrzegania prawa. Klienci Amber Gold, którzy przecież są także Obywatelami zamiast żądać natychmiastowych zdecydowanych działań, wykazują duży poziom zrozumienia, że "sprawa jest tak zawikłana i tak głęboko sięga, że przecież i tak nic się nie da zrobić, więc pozostaje tylko wewnętrzna irytacja, bo polityka to szambo, którego nie warto dotykać".

I tak wszyscy razem, każdy na swoim polu, godzimy się jako społeczeństwo na nowoczesne niewolnictwo, nie reagując już nawet wtedy, gdy okradają nas zupełnie realnie. Wystarczy groźba utraty pracy jeśli nie będziemy cicho, by nie przeszkadzać, a często wręcz wspierać system, w którym dowcip z prezydenta to zbrodnia, zaś kradzież milionów to nie przestępstwo.

Trwajmy dalej, biernie oglądając kolejne seriale, własną aktywność analityczna ograniczając do powtarzania pytań: No jak tak można?! Co to za szuja?! Zamiast "świadczących o skłonnościach do spiskowych teorii" żądań odpowiedzialności winnych zaniechań prokuratorów, sędziów i ministrów, wykazujmy "obywatelską postawę" wyrozumiałości dla polityków, którzy jak minister Gowin wzruszają ramionami. By żyło się lepiej. Kolegom.

sobota, 25 sierpnia 2012

Skanska wspiera IPN?

Miałem sen. Rzadko zapamiętuję sny, ale ten pamiętam dziwnie wyraźnie. We śnie przeglądałem gazety, w których powtarzał się jeden artykuł. Była to płatna informacja firmy Skanska, do której należy spółka GHN. Przytaczam ją z pamięci, więc mogłem coś przekręcić, ale generalny sens był taki:
W imieniu spółki akcyjnej Skanska chciałbym przekazać wyrazy wielkiej satysfakcji z powodu sukcesu w negocjacjach dotyczących nowych warunków najmu powierzchni dla Instytutu Pamięci Narodowej w dotychczasowej siedzibie przy ulicy Towarowej w Warszawie.

Pozostanie IPN w dotychczasowej siedzibie możliwi kontynuację bezproblemowego działania instytucji o bezcennym znaczeniu dla europejskiego dziedzictwa kulturowego. Badanie i konserwowanie wiedzy o historii najnowszej jest niezbędnym elementem cywilizacji opartej na takich wartościach jak wiedza, prawda, uczciwość i rzetelność, bez czego jakiekolwiek budowanie nie byłoby możliwe. Firma Skanska wie o tym doskonale, realizując od lat wielkie projekty budowlane na całym świecie. Umożliwienie niezakłóconego funkcjonowania instytucji mającej na celu umacnianie fundamentów społecznego porządku jest ze strony Skanska dbaniem o podstawowe warunki prawidłowego funkcjonowania własnego biznesu. Mocne, oparte o wiedzę i doświadczenie, rzetelnie wykonane fundamenty stanowią warunek powodzenia każdego budowlanego przedsięwzięcia.

Historia naszej firmy sięga 1887 roku. Początki naszej działalności zagranicznej to rok 1897. Dziś Skanska to 52 tys. pracowników na wybranych rynkach rodzimych w Europie, Stanach Zjednoczonych i Ameryce Łacińskiej. Jesteśmy jedną z 500 największych firm na świecie (według rankingu magazynu "Fortune") i członkiem inicjatywy ONZ Global Compact. Siedzibą Skanska jest Sztokholm w Szwecji. Spółka jest notowana na sztokholmskiej Giełdzie Papierów Wartościowych (NASDAQ OMX Exchange Stockholm).

Szwecja, kraj macierzysty firmy Skanska, ma bogate tradycje pomagania osobom wyrywającym się spod jarzma różnych totalitarnych systemów. Do Szwecji nie raz uciekali samolotami polscy piloci, w 1951 roku polscy marynarze uciekli do Szwecji na statku hydrograficznym "Żuraw". Historie takich filmów jak "Ostatni prom" czy "300 mil do nieba" nie przez przypadek związane są ze Szwecją. Ocalenie pamięci o przyczynach tych desperackich czynów, świadomość mechanizmów utrzymujących system gospodarczej i politycznej opresji są niezbędne dla zachowania prawidłowego funkcjonowania dzisiejszej wolności działalności gospodarczej oraz dla skutecznego prowadzenia długotrwałych przedsięwzięć biznesowych.

Mając na uwadze wszystkie okoliczności, firma Skanska postanowiła zapewnić satysfakcjonujące warunki dla funkcjonowania polskiego Instytutu Pamięci Narodowej. Cele marketingowo-wizerunkowe współgrają w tym przypadku z czysto biznesową potrzebą zapewnienia stabilnego środowiska dla inwestycyjnej działalności developerskiej.
Tyle zapamiętałem. Nie zdążyłem wziąć do ręki ostatniej leżącej na stole gazety, żeby sprawdzić, czy w niej także jest to ogłoszenie, bo niestety budzik przeszkodził mi w zaspokojeniu tej niezdrowej ciekawości. Obudziłem się i w realnych już informacjach czytam:
Skanska chce negocjować z IPN. GHN, spółka zależna firmy Skanska, nowy właściciel budynku w Warszawie, gdzie siedzibę ma IPN, zapewnia, że dba o dobre relacje z najemcami i zapowiada dialog.
Jednak w innym miejscu czytam, że obecny prezes IPN już wie, że klasycznie nic nie-da-sie:
W kwestii próby porozumienia z firmą GHN (to spółka celowa powołana przez grupę deweloperską Skanska), która kupiła budynek przy Towarowej, Kamiński ocenił, że pozostanie IPN w tym samym miejscu "byłoby to rozwiązanie optymalne, natomiast wydaje się, że nie jest już realne".
Sny snami, ale zastanawiam się komu bardziej zależy na pozostawieniu IPN na Towarowej?

wtorek, 21 sierpnia 2012

Mackiewicz - "Zwycięstwo prowokacji"

Jak wiadomo historię piszą zwycięzcy, zatem rzadko analizowane są ich zbrodnie popełnione na drodze do tegoż zwycięstwa. Brak analizy skutkuje gmachem stereotypów zbudowanych odpowiednio skonstruowaną propagandą, który to gmach porządkuje świat i pozwala szybko i bezboleśnie rozstrzygnąć co jest dobre, a co złe, jak oceniać bieżące wydarzenia. Rolą intelektualistów jest poddawać w wątpliwość filary tego gmachu, poprzez próby reinterpretacji potwierdzić moc fundamentów, albo rozpoznać przestrzenie wymagające architektonicznej korekty. Czasem próby obciążeniowe przekraczają granice weryfikacji zamieniając się w dekonstrukcję gmachu, który wcale niełatwo odbudować. Podniesienie idei dekonstrukcji do poziomu cnoty głównej nie powinno jednak wywoływać w intelektualistach obronnego odruchu negacji jakichkolwiek rozważań poddających w wątpliwość istniejące systemy wartości. Unifikacja aksjologiczna jest przeciwnym biegunem totalnego dekonstruktywizmu i nie ma nic wspólnego z wolną myślą wolnych ludzi.

Dlatego z dużą satysfakcją przeczytałem tekst Krzysztofa Kłopotowskiego, który stosując - zachwalaną przez wielkiego politycznego analityka Józefa Mackiewicza - metodę porównawczą, przykłada tę samą humanitarną linijkę do postaw osób stojących na przeciwległych biegunach swojej epoki: Churchilla i Hitlera. Wśród czytelników wywołuje tym tekstem, co zrozumiałe, lawinę sprzeciwów, ale co również nie zaskakuje w dzisiejszym zunifikowanym post-bolszewickim świecie, wśród innych publicystów nie wzbudza niemal żadnej reakcji.

Niejako zamiast polemiki chciałbym skorzystać z okazji, aby przytoczyć słowa Józefa Mackiewicza, dotyczące kwestii, która jest osią główną bolszewickiej propagandy nieustającej "walki o pokój". Niepotrzebność wojny z Hitlerem, o której wspomina Kłopotowski, jest o tyle słuszna, że dużo potrzebniejsza była (i być może jest) dla obrony światowej wolności wojna z bolszewizmem. Humanitarne aspekty wojny totalnej były (i są) elementem bolszewickiej propagandy, która maskuje ideologiczne dążenie do likwidacji jakiegokolwiek humanitaryzmu. (Zastrzegam, że imputowanie mi sugestii, że Pan Krzysztof Kłopotowski wpiera bolszewicką propagandę będzie przejawem klasycznej bolszewickiej prowokacji.) Warto, pamiętając o tym, że nalot bombowy na Drezno kosztował życie przynajmniej czterokrotnie większej liczby cywilów niż atomowa bomba w Hiroszimie, rozważyć, czy może cała długa II wojna światowa nie była efektem zaniechania zbrojnego oporu wtedy, gdy do rozgromienia niemieckiej machiny wojennej potrzeba było znacznie mniejszych sił. Warto to rozważyć zwłaszcza w kontekście rosyjskiej agresji na Gruzję w 2008 roku.

W imię troski o światowy pokój ZSRR przygotowywał się do ataku na zachodnią Europę przed 1941 rokiem. Pod hasłem walki o pokój przygotowane były plany ataku na zachodnią Europę w czasach Zimnej Wojny, który to atak ziemie pomiędzy Odrą a Bugiem miał zamienić w nuklearna pustynię. Także w imię obrony pokoju dzisiaj co chwilę można usłyszeć komunikaty o dozbrojeniu rosyjskiej armii...

Oddajmy głos Józefowi Mackiewiczowi z jego ważnej i ciągle przemilczanej książki "Zwycięstwo prowokacji":
"Nie dopuścić do przelewu krwi!" - Jest to hasło najbardziej rozpowszechnione w całym świecie, szczególnie podkreślane przez najwyższy autorytet moralny, jaki reprezentuje w tym świecie Głowa Kościoła Katolickiego. Nie dopuścić do przelewu krwi w walce z komunistami.

Mieszkam w Niemczech i trafiała mi do rąk drobna notatka gazetowa pewnej statystyki niemieckiej: w ciągu ubiegłego roku 1981 w wypadkach samochodowych zginęło na drogach NRF: 11.800 zabitych i 470.000 rannych (z których znaczny odsetek zmarł następnie w szpitalach lub został okaleczony na resztę życia). Nie miejsce tu na przytaczanie i analizę statystyk porównawczych. Tak jest w jednym, niezbyt dużym, kraju Europy. Wszelako wiemy, że statystyka analogiczna wykazuje - mniej lub więcej - ten sam procent we wszystkich krajach Europy. A w całym świecie? Cyfry te, zaokrąglone prowizorycznie, idą w miliony. W pomnożeniu na lat np. dziesięć, wyniosłyby... - Nierozsądnie, naturalnie, byłoby wymagać od papieża, czy innych instancji światowej moralności, by postępiały rozbudowę światowego ruchu samochodowego, lub zgoła domagały się zniesienia go. Można jednak sobie wyobrazić ten wielki krzyk, jaki by się podjął, gdyby tyle samo ludzi ginęło w walce z komunizmem. A przecież opanowanie kuli ziemskiej przez komunizm światowy wydaje się sprawą wielokrotnie ważniejszą niż rozwój ruchu samochodowego. Z tego zestawienia ludzie mogą się słusznie śmiać. Niemniej widzimy, że nie o sam przelew krwi chodzi, lecz o cele, w jakich się narozlewa.

Podobnie jest z potępieniem wojny. Każdej wojny, tak się mówi. Ale mówi się niesłusznie. Znany publicysta brytyjski, Philip Vander Est, opracował w r. 1979 obszerne dzieło obejmujące statystykę mordów komunistycznych. Według tego opracowania, począwszy od roku 1917, czyli od "Wielkiej październikowej", komuniści wymordowali 143 miliony ludzi... Tzn. wielokrotnie więcej niż w ciągu swego życia i wojen zdołał wymordować Hitler. (Zauważmy na marginesie: w Rosji carskiej od r. 1821 do r. 1906 stracono zaledwie 997 ludzi). Trudno sobie wszakże wyobrazić, aby papież i moralność opinii publicznej mogły ocenić dzisiaj wojnę przeciwko Hitlerowi jako "zbrodnię"... Oczywiście, że niepodobna sobie wyobrazić. Każdy zgodzi się z tym, że była to wojna słuszna, i bez tej wojny hitleryzm mógłby w dalszym ciągu szaleć na ziemi. Dlaczego jednak w takim razie wojna przeciwko komunizmowi ma być "zbrodnią"?... Mnie się zdaje, że każda wojna przeciwko zbrodniarzowi winna być uznana za słuszną i sprawiedliwą.

Wojen tak czy owak, nie wykreśli się z życia ludzkości. W ciągu ostatnich 300 lat mieliśmy tylko 60 lat bez wojen. Od roku 1945, czyli od końca ostatniej światówki, było ich na ziemi: czterdzieści...

Wymyślono super-straszak: wojna atomowa, która może zniszczyć naszą planetę. Po każdym nowym wynalazku, od nowego systemu łuków począwszy, poprzez artylerię, karabiny maszynowe, gazy trujące przepowiadano koniec ery wojen, jako zbyt niszczącej. Nic się nie sprawdziło. Hiroszima do teraz uchodzi za symbol odstraszający. Ale nie mówi się o tym, że bombardowanie Drezna przez bombowce alianckie w ostatniej wojnie, zwykłymi bombami lotniczymi, pociągnęło za sobą czterokrotnie więcej ofiar. Nie mówi się, bo nie wypada.

To, co wypada, a "nie wypada" mówić, jest wielkim hamulcem w naszym rozwoju intelektualnym, w ogóle. A już politycznym, w szczególe. (s.256-257)
Warto przypomnieć także, co w komunizmie było istotą systemu zniewolenia ludzkiego ducha. Dlaczego komunizm był i może jest tak niebezpieczny? Dlaczego jest groźny nie tyle dla poszczególnych narodów, ale dla całej indywidualistycznej kultury euroamerykańskiej. Inne autorytaryzmy i totalitaryzmy zniewalały ludzi fizycznie, wyraźnie rozgraniczając i definiując kto jest panem, a kto niewolnikiem. Istotą komunizmu jest uniwersalistyczna niewola ducha, wobec której tradycyjne metody kulturowej obrony nie działają. Mechanizm zniewolenia jest doprowadzony do takiej doskonałości, że często otwiera szereg furtek umożliwiających człowiekowi zaakceptować niewolę z poczuciem zachowania własnej osobowościowej i kulturowej autonomii.
Fenomen komunizmu. – O komunizmie napisano tysiące książek. Chciałbym tu wskazać na fenomen, moim zdaniem, najbardziej charakterystyczny. Jest nim odebranie ludzkim słowom ich pierwotnego znaczenia. Fenomen ten występuje pod rozmaitą postacią. Czasem chodzi tylko o zamącenie znaczenia słowa, czasem o nadanie mu wręcz odwrotnego sensu. To zdegradowanie mowy ludzkiej, a tym samym głównego instrumentu kultury ludzkiej, do rzeczy bez wartości, występuje w epoce po XX, a zwłaszcza po XXII, zjeździe partii i "destalinizacji", w sposób może jeszcze bardziej rażący niż w okresie Lenina – Stalina. Nigdy bowiem z taką wyrazistością nie stwierdzono dotychczas z trybuny partyjnej, że miliardy słów, wygłaszane w przeciągu dziesiątków lat w najwyższych areopagach politycznych, w literaturze, w teatrach, w szkołach, na wiecach etc. nie tylko nie mają żadnego pokrycia w rzeczywistości, ale zwalniają od odpowiedzialności wskutek masowego charakteru.

Zarówno w samym Związku Radzieckim, jak w jego filiach "ludowych", przy całkowitym zachowaniu ustroju, główni aktorzy pozostali z reguły na swych stanowiskach, mimo iż lata całe mówili i pisali rzeczy dzisiaj potępione. Byle dzisiaj mówili i pisali to, co jest nakazane. Zresztą w tych samych słowach i tym samym tonem. To administrowanie z góry sensem, a raczej bezsensem słów, przybrało rozmiary nie notowanej w dziejach żonglerki. Tak np. procesy czystek stalinowskich z lat 1936/38 i pokajania starych komunistów, poddanych bądź co bądź nie znanym bliżej represjom, wydać się mogą mniej dziwne, niż w roku 1961 oskarżanie Woroszyłowa, zasiadającego na podium prezydialnym, w obliczu 5 tysięcy delegatów z całego świata. Co za fenomenalny nacisk psychologiczny, aby starzec całe życie poświęciwszy rewolucji bolszewickiej, mógł się w takich warunkach kajać w sposób najbardziej absurdalny! Tym razem nie z więzienia, a z wolnej stopy...

Możliwe to jest tylko w systemie, który na zdewaluowanie ludzkiego słowa zużywa w istocie materialną energię bloku państw obejmującego największy obszar na świecie. Rzecz jest bez precedensu, gdyż przeciw deprecjacji słowa nie wolno w ustroju komunistycznym bronić się nawet milczeniem. Odwrotnie, wszyscy muszą mówić. Mówić to co im się każe.

W ten sposób komunizm staje się w hierarchii zjawisk politycznych fenomenem nadrzędnym, ponadnarodowym i ponadpaństwowym. W żadnym razie nie może być identyfikowany z Rosją, tak samo zresztą jak z żadnym narodem czy państwem na świecie. Przez pozbawienie słów ich pierwotnego znaczenia, nazywanie agresji "wyzwoleniem", niewoli "wolnością", nietolerancji "tolerancją", nominacji "wyborami" etc. etc. zmierza do zmuszenia nie narodu, lecz wszystkich ludzi, do posługiwania się językiem – na własną niekorzyść. Tzn. obiecując w nagrodę za wyrzeczenie się dotychczasowych słów, kultury i wolności ducha – niewolę totalną. (s.52-53)
Czymże innym jest dzisiejsze potępienie wszelkich przejawów patriotyzmu jako faszyzmu? Czym jest oburzenie na poddawanie w wątpliwość zgodności działania Komisji Europejskiej z podstawowymi zasadami demokracji? Czym jest ostracyzm wobec wybranych w demokratycznych wyborach polityków, którzy reprezentują inne niż obowiązujące nurty polityczne? Ostracyzm wobec Austrii, poprzedzone nagonką powtórzenie referendum w Irlandii, medialne szczucie na prezydenta Polski, Czech, a obecnie Węgier? Unia Europejska poczuła się na tyle silnie, że przestała już dbać o pozory i zamiast uznać demokratyczne wybory poszczególnych narodów nominowała własnych urzędników na premiera Grecji, Włoch i niedługo pewnie pozostałych krajów.

Józef Mackiewicz bezkompromisowo piętnował panujący powszechnie bolszewizm, który zaraził również, używając języka Lenina, głuchoniemych ślepców, czyli pożytecznych idiotów w kręgach zachodnich intelektualistów (może lepiej powiedzieć pseudointelektualistów). A ponieważ trudno było znaleźć sensowne kontrargumenty do ostrych jak brzytwa wywodów przemilczano po prostu jego wypowiedzi, ewentualnie w ostateczności uciekano się tak wtedy jak i dzisiaj do wyzwisk, obelg, oszczerstw i insynuacji, nazywając Mackiewicza np. hitlerowskim kolaborantem. Tymczasem stosunek Mackiewicza do Hitlera jest jednoznacznie negatywny, bowiem hitleryzm w jego poczuciu był czynnikiem dającym potężne wsparcie bolszewickiej propagandzie na drodze do światowego zniewolenia komunistyczną ideologią.
Decyzje Hitlera miały tylko pozory polityki państwowej. W istocie był to łańcuch nieobliczalnych wyskoków osobistych. Pod tym względem komuniści, choć nie gwoli ustalenia prawdy obiektywnej, a dla swoich celów, używają jednak bardziej ścisłej terminologii: "hitlerowska polityka", "hitlerowski najazd", "hitlerowskie metody" itd. Hitler zrzucił po prostu z biurka montowany przezeń "pakt antykominternowski" i wygłosił przemówienie: "...Niemcy raz tylko prowadziły wojnę z Rosją i nigdy tego więcej czynić nie będą ..." W tej nieoczekiwanej transformacji pojęcia "Komintern" w pojęcie "Rosja" doszukać by się można niejakiego nawiązania do Stresemannowskiej polityki. Ale już karykaturalne hasło: "żydowski bolszewizm", pod jakim nastąpił kolejny zwrot w 1941, świadczy o zupełnej dowolności emocjonalnych pomysłów Hitlera. (s.121) [...]

Ten, kto przeżył ostatnią wojnę sowiecko-niemiecką i widział to, co się działo w początkach na własne oczy... Właśnie nie wypada o tym opowiadać głośno. Bo wkroczenie Hitlera w czerwcu 1941 przyjęte zostało powszechnie przez całą ludność, w tym rosyjską w szczególności - jako "wyzwolenie". Ale kto opowiadał się za Hitlerem, ten jest w oczach opinii "zły". Nie będę przytaczał przykładów powszechnie znanych, i zresztą zafiksowanych w licznych dziełach: całe armie sowieckie poddawały się masowo, przechodziły na stronę najeźdźcy. A ludność witała go chlebem i solą. Liczba jeńców w ciągu pierwszych miesięcy doszła do niebywałej cyfry wielu milionów. - Jednakże Hitler przegrał wojnę...

Znamy Hitlera i jego system niezliczonych zbrodni. Mniej znana natomiast jest jego bezgraniczna głupota; głupota jego systemu i jego koncepcji politycznych. Miał on wojnę już wygraną w kieszeni, zanim przekroczył sowiecką granicę. I zrobił wszystko, aby - ją przegrać... Hitler nie walczył z komunizmem. Jest tej "nie-walki" pokazowym przykładem. Walczył z narodami i "rasami". Za wroga uważał nie komunizm, lecz "rasę żydowską", narody słowiańskie. Bolszewizm był dla niego tworem rasy żydowskiej; ludzi wschodnio-europejskich traktował za "pod-ludzi". Sam będąc rewolucjonistą, i przede wszystkim nacjonał-socjalistą - nienawidził wszelkiej kontrrewolucji i zresztą wszelkiej "prawicy", z duszy całej. Wielokrotnie mówił, że żołnierz niemiecki walczy na wschodzie z Sowietami, nie po to, by wprowadzać stan kontrrewolucyjny w Rosji. Porównywał Rosjan do ludzi "z błota"... W ten sposób "wyzwolenie", którego się spodziewano, zamienił w krwawe deptanie godności ludzkiej. Zamienił "wyzwolenie" we własna klęskę... A mimo to, jeszcze miliony ludzi. (Rosjan 1.800.000, Ukraińców, Białorusinów, mieszkańców Krajów Bałtyckich, Kaukazu, Donu, Azjatów etc.) wytrwało po hitlerowskiej stronie antysowieckiej z bronią w ręku do końca. Tak wielką nienawiść żywili do ustroju komunistycznego. (s.258)
Opisane w "Zwycięstwie prowokacji" mechanizmy stosowane są do dziś, z zaskakującym powodzeniem i skutecznością. Lektura tej książki może pomóc w uodpornieniu się na ciągle powtarzane i nieustannie skuteczne prowokacje, które intelektualnie obezwładniają zarówno decydentów, jak mających ich kontrolować dziennikarzy, nie wspominając o obywatelach bezskutecznie próbujących zrozumieć cokolwiek z pozornie absurdalnie nielogicznych wolt światopoglądowych jednych i drugich.

"Zwycięstwo prowokacji" to lektura obowiązkowa, ale nie wystarczająca. Potrzebna jest bowiem odrobina historycznej orientacji w gąszczu ideologicznych strumyków, rzekomo odrębnych i niezwiązanych, a w istocie płynących jednym szeroko rozlanym korytem, by nie nastąpiło odrzucenie analiz pod wpływem szoku spowodowanego szerokością tegoż koryta. Niemniej lektura ta dostarcza niezastąpionego klucza do zrozumienia nie tylko XX wieku, ale być może i do antyintelektualnych nurtów współczesności. Niewątpliwie zaś stanowi kolosalny bodziec do przemyśleń dla każdego gotowego do refleksji czytelnika.

Józef Mackiewicz, Zwycięstwo prowokacji, Wydawnictwo Kontra

środa, 8 sierpnia 2012

Skuteczność obywatelskiej aktywności

Obserwowałem przez kilka dni komentarze dotyczące zachowania uczestników uroczystości upamiętniających wybuch Powstania Warszawskiego. Wśród dosyć bogatej palety opinii nie dostrzegłem jednak, być może po prostu przeoczyłem, kilku dosyć istotnych komunikatów, jakie wysłał Obywatelom prezydent Bronisław Komorowski.

Prezydent 1 sierpnia poprosił środowisko powstańców, by zainicjowało w Warszawie 11 listopada - w dniu Święta Niepodległości - "wspólny narodowy marsz ponad podziałami politycznymi" jako "wspólny hołd dla suwerennego państwa polskiego".

Nie ma się co dziwić, że obecna na uroczystościach, a więc wyrobiona w czytaniu politycznych komunikatów publiczność odpowiedziała mu buczeniem. Przypomnijmy, że inicjatorem Marszu Niepodległości jest Stowarzyszenie "Marsz Niepodległości". Wydarzenie to zyskało duże społeczne poparcie, gromadząc w zeszłym roku kilkadziesiąt tysięcy Obywateli wokół idei polskiej niepodległości. Obserwując uczestników, słuchając ich wypowiedzi, oglądając amatorskie nagrania, czytając obywatelskie relacje można się zorientować, że obecni na Marszu Obywatele połączeni są właśnie ideą polskiej niepodległości, polityczne kwestie kształtu tej niepodległości zostawiając na inne okazje. Marsz ten, niejako trochę wbrew intencjom organizatorów, stał się właśnie takim „wspólnym narodowym marszem ponad podziałami politycznymi”.

Proponowanie Powstańcom inicjowania społecznej akcji, która ma już swojego inicjatora i która ma szerokie społeczne poparcie jest niczym innym jak traktowaniem zasłużonych kombatantów jak dzieci, które można namówić do manifestacji niezależności poprzez odmrożenie sobie uszu. Jest formą dyplomatycznego ubliżenia. Jest nieudolną próbą podzielenia środowiska zjednoczonego wokół idei polskiej niepodległości. Przykładowym dowodem, że prawdziwe intencje to inicjowanie podziałów jest choćby wprowadzenie selekcji kombatantów dopuszczonych do uroczystości pod pomnikiem Gloria Victis. Ograniczone miejsce wokół pomnika, w kontekście, niestety co roku coraz mniejszej, liczebności tej grupy polskich Bohaterów, nie może być żadnym usprawiedliwieniem dla władz, które po cichu policzkują kombatantów, a gdy widząca to publiczność protestuje – protest się nagłaśnia jako zachowanie niegodne Obywatela.



Jakie możliwości wpływu na kształt swojego Państwa mają Obywatele? Teoretycznie wybory są plebiscytem idei, która zyskuje społeczne poparcie. Jednak trudno mówić o plebiscycie w sytuacji nierównego dostępu do informacji o pojawiających się ideologicznych propozycjach. Uzależnienie mediów zarówno od kryterium zysku, o czym pisał Bourdieu, aksjologiczna rezygnacja dziennikarzy, co sygnalizowałem w polemice z Piotrem Zarembą, wreszcie instytucjonalna walka z nieuwikłanymi w aktualnie rządzące biznesowo-polityczne układy mediami, z czym mamy do czynienia w przypadku TV Trwam – to wszystko sprawia, że trudno uznać, że osoby nie śledzące na co dzień politycznych gierek mają możliwość zorientowania się w ofercie, by podjąć racjonalną demokratyczną decyzję.

Dlatego ważne jest zapewnienie legalności innych kanałów informowania o społecznych odczuciach, żądaniach, braku zgody albo poparcia. Dlatego tak ważne były postulaty legalizacji związków zawodowych, prawa do strajku, czy prawa do zgromadzeń. Są to normalne instrumenty społecznej komunikacji jakimi dysponuje demokracja. Warto o tym nie zapominać, gdy różni dziennikarze, niczym za poprzedniego ustroju, zamiast przekazywania informacji o postulatach serwują odbiorcy negatywne oceny samej formy społecznego protestu.

W tym kontekście wyraźnie widać, że Prezydent swoją niezręczną propozycją zakomunikował bardzo ważną informację. Otóż Obywatele nie są pozbawieni możliwości wpływania na kształt swojego Państwa.

Zaplanowana na 11 listopada 2011 roku prowokacja poniosła kompletną porażkę. Liczebność manifestacji przywiązania do idei polskiej niepodległości przeszła oczekiwania zarówno prowokującej władzy jak i samych organizatorów. Liczebność kolorowej z nazwy a czarnej w rzeczywistości grupy była po prostu śmieszna, co widać na zdjęciach zrobionych z powietrza. Okazało się też, że do wywołania zaplanowanych zamieszek nie wystarczy kilkudziesięciu zamaskowanych prowokatorów rzucających w policje kawałkami chodnika – cała reszta manifestantów pukając się w czoło po prostu odwróciła się do nich plecami i poszła swoją własną drogą obywatelskiej godności. Nawet podpalenie telewizyjnych samochodów skompromitowało prowokację, gdy okazało się, że organizatorzy i manifestanci próbowali bronić tychże samochodów przed zamaskowanymi bandytami wobec bierności stojącego kilka metrów dalej oddziału uzbrojonej po zęby policji.

Niedoceniane zdolności do samoorganizacji Polaków skłoniły obóz władzy do kolejnej prowokacji w postaci propozycji Prezydenta, który wyrażając chęć dołączenia albo wręcz przejęcia inicjatywy proniepodległościowego marszu ponad podziałami udowodnił, że oddolne inicjatywy mają sens, że oddziałują jednak na polityków. Aktywność obywatelska nie jest porywaniem się z motyką na słońce, tylko jest elementem realnej polityki wpływającej na rzeczywistość. Te działania nie są przejawem romantycznych mrzonek i urojeń, jak starają się nam wmówić zarażeni oikofobią Rodacy, antypolscy agenci wpływu, czy rzesze całkowicie bezinteresownych polonofobów. Powinniśmy docenić samych siebie i kontynuować działania, które są przejawem dbałości o jakość życia w naszym Państwie.

Czytaj: Sukces w Marszu do Niepodległości.

A Prezydent Komorowski i jego inicjatywa? To oczywiste, że zostanie odrzucona. W kontekście ubiegłorocznych prowokacji i oszczerczych medialnych i politycznych komentarzy trudno oczekiwać, że propozycja taka zostanie potraktowana poważnie. Zmieniana właśnie ustawa o zgromadzeniach także nie pozostawia złudzeń co do intencji. Nawet gdyby środowiska proniepodległościowe na nią przystały, to Prezydent nie może przecież iść na czele manifestacji jako współorganizator, bo w przypadku jakiejkolwiek burdy mógłby zostać pociągnięty do odpowiedzialności. Zatem pozostają kombatanci, którzy z powodu „haniebnych ekscesów zamaskowanych demonstrantów” będą ciągani po sądach razem z resztą "faszyzujących organizatorów", co będzie dowodem na brak szacunku "rzekomych patriotów" dla "prawdziwych bohaterów". Tymczasem nikt nie wspomina, że prawdziwi bohaterowie przywiązani do idei niepodległości, za którą ginęli ich koledzy udzielili poparcia dla ubiegłorocznego Marszu.

W moim odczuciu to są żałosne i żenujące pomysły, które lekceważą inteligencję oraz zdolności analityczne i organizacyjne Obywateli. To dobry prognostyk, wszak pycha kroczy przed porażką. Nam zaś pozostaje dobre przygotowanie kolejnych uroczystości, sprawne własne służby porządkowe, włączone kamery, obecność na ulicy i codzienna praca edukacyjna naszych znajomych, którzy nie zdają sobie sprawy z powagi sytuacji i stopnia oderwania głównych mediów o rzeczywistości.

wtorek, 31 lipca 2012

Przywrócić prestiż rozumowi

Kilka dni temu Stanisław Żaryn bardzo trafnie zauważył, że “opinia publiczna nie widzi przyczyn zepsucia państwa, nie widzi źródła patologii, które dają zepsute owoce. Zamiast tego Polakom serwuje się papkę, odpalając raz po raz przemysł przykrywkowy i wmawiając im, że to polska prawica jest zagrożeniem i przyczyną patologii. Takie głosy słychać od lat. Już samo to powinno otwierać oczy wielu ludziom, powinno zapalać czerwoną lampkę. Jednak nie zapala.”

W opinii wielu jest to efekt biznesowych ciągot patologicznego mafijnego układu, zmierzającego coraz wyraźniej w kierunku białoruskiego autorytaryzmu. Niewątpliwie opis tendencji jest trafny. Fakt, że od systemu nadzorowanego przez Łukaszenkę różni nas wiele szczegółów, jest z kolei wystarczającym pretekstem do zasłoniecia oczu i uszu na krytyczne głosy, praktykowane nie tyle przez osławione lemingi, ile po prostu przez pośrednich beneficjentów systemu.

Warto jednak także, obok podawania przykładów konkretnych patologii, obok analizowania sieci powiązań interesów, oprócz apelowania o racjonalne dysponowanie publicznym dobrem - warto też zastanowić się czasem, z czego wynika popularność patologicznej postawy kapitalistycznego egoizmu destrukcyjnie abstrahującego od dobra wspólnego? Zdrowy egoizm jest niezbędny do jakiegokolwiek sukcesu. Chęć zysku jest motorem gospodarki. Lecz warto pamiętać że pycha, brak umiaru, monokultura działań jest czynnikiem komunistycznie destrukcyjnym.

Jednym z fałszerstw współczesnej formy wynaturzenia demokracji jest utożsamienie tzw. "opinii publicznej" z głosem dziennikarzy wypromowanych jako “opiniotwórcze” nazwiska mediów głównego nurtu. Kryterium oceny od dawna nie stanowi "trafność opinii", “prawda” lecz “rozpoznawalność”. Czemu? Pisze o tym bardzo trafnie jeden z czołowych przedstawicieli francuskiej lewicującej socjologii, Pierre Bourdieu. Kryterium oglądalności, przekładające się na wpływy z reklam, zdominowało inne kryteria życia intelektualnego. Prymat wartości estetycznych, zwiekszających oglądalność nad filozoficznymi, takimi jak poszukiwanie prawdy, analiza logiczna, polityczna, socjologiczna, skutkuje schlebianiem masowemu odbiorcy, prowadzi do obserwowanego przez wielu "umiłowania intelektualnej papki". Stosowane jako remedium na całodzienny intelektualny wysiłek menadżera wieczorne “odmóżdżenie” kuchennymi rewolucjami albo opolskim kabaretonem stało się nie tylko poziomem aspiracji medialnych nadawców, ale sprawia, że medialni wydawcy tracą zainteresowanie dla utrzymywania kanałów, w których odmóżdżający się w pracy kasjer z supermarketu mógłby obejrzeć coś, co nie pozwoli szarym komórkom obumrzeć i dostarczy satysfakcji ze świadomości mechanizmów porządkujących świat.

I bynajmniej nie chodzi o programy analizujące ostatnie wypowiedzi polityków! Proszę przypomnieć sobie, na co można było się natknąć nawet w PRL-owskiej telewizji, a na co bardzo trudno się natknąć na dostępnych dzisiaj programach telewizji publicznej dużego "wolnego" "demokratycznego" kraju. Programy typu “Sonda”, analiza arcydzieł malarstwa, dyskusje o najnowszych książkach, historia architektury drewnianej... Programów tego typu jest coraz mniej i nadawane są coraz później. Argument podawany jest zawsze ten sam: niska oglądalność.

A przecież umiłowanie mądrości nigdy nie było domeną mas. Filozofia w szkolnych programach jednak istniała, by dostarczyć chętnym narzędzi logicznej analizy, narzędzi pozwalających odróżnić prawdę od fałszu, narzedzi umożliwiających rozpoznanie nieetycznych działań współobywateli. Znakomita większość nie miała nawet zamiaru tych narzędzi stosować w swoim codziennym życiu, podobnie jak trygonometrii, rozbiorów gramatycznych i wielu innych elementów wiedzy ogólnej, na którą wszystkie dzieci się zżymają: a na co mi to jest potrzebne? Lecz wiedza ta, jej przekazywanie w toku nauki robiło dwie rzeczy: dostarczało narzędzi umożliwiających nielicznym w danej zbiorowości pełnienie roli drogowskazu oraz budowało prestiż logicznego myślenia opartego na wiedzy, co skutkowało że osoby wskazujące drogę miały jakąkolwiek szansę wpływu na swoją małą społeczność.

Dzisiejszy prymat kryterium zysku nie tylko spycha na margines racjonalność i prawdę, ale poniżając nie przynoszące doraźnych korzyści kryteria, umożliwia nieetyczne działania, otwiera pole dla kłamstwa jako metody osiągania celów, a to z kolei niszczy zaufanie, które jest podstawą do wspólnych działań nawet małych zbiorowości. W ten sposób panowanie kryterium zysku w dłuższej perspektywie działa destrukcyjnie dla całego systemu gospodarczego i szerzej społecznego.

Reakcją na tę intuicyjnie wyczuwaną destrukcję cywilizacji jest całkowite negowanie wartości kapitalizmu. Reakcją na kapitalistyczną autodestrukcję jest popularność różnej maści lewackich, coraz bardziej radykalnych grup antysystemowych. Wobec zgłuszenia wartości filozoficznych narzędzi rozumienia rzeczywistości, poddając się przynoszącemu popularność a zatem i zysk emocjonalnej metodzie funkcjonowania, błędne koło autodestrukcji coraz bardziej się nakręca. Odległą analogię stanowi rewolucja dzieci-kwiatów i ich new-age-owych ideologii i sposobów tłumaczenia świata w kontekście światowego zagrożenia nuklearnym kataklizmem. W ówczesnym chaosie możliwości funkcjonowały pacyfistyczne grupy jarających marihuanę komun, ale też pojawiały się zbrodnicze grupy, jak ta kierowana przez Mansona, która wymordowała rodzinę i przyjaciół Romana Polańskiego.

Ponieważ emocje przyciągają publiczność, a zatem i reklamodawców, uzasadnione staje się abstrahowanie od rozumu, logiki, wnioskowania. Dobrym przykładem jest wywiad Roberta Mazurka w ostatnim dodatku Plus-Minus z posłem którego celowo nie wymienię z nazwiska. Człowiek ten nie widzi albo udaje że nie nie widzi, jak idiotyczne bzdury opowiada. Nie umiem tego inaczej  uzasadnić jak chęcią wywołania emocji. Cóż nas może bardziej zirytować od bzdury? A jak się zirytujemy zaczynamy emocjonalnie opowiadać o swojej irytacji. W ten sposób nazwisko funkcjonuje w obiegu, a jak od dawna wiadomo "nie ważne jak mówią, ważne by nie pomylili nazwiska".

Oburzenie, irytacja nie jest metodą rozwiązania tego problemu. Emocje są celem irytujących działań. Musimy przywrócić prestiż rozumowi. Żaden wóz nie zajedzie daleko na jednym kole.

czwartek, 26 lipca 2012

Odpowiedzialność za słowo!

Popieram apel Tygodnika Powszechnego o wprowadzenie bezwzględnej odpowiedzialnosci za słowo! To bardzo dobra idea! Czym jest odpowiedzialność za słowo? Jest możliwością ponoszenia konsekwencji za swoje deklaracje. Dziś ta możliwości pozostaje jedynie w sferze potencjalnej, ale bynajmniej nie z powodu braku odpowiednich przepisów! Jak często powtarza Czesław Bielecki żadna legislacyjna viagra nie usunie impotencji władzy wykonawczej.

Przyłączam się do apelu o jak najszybsze podjęcie działań, które definitywnie położą kres poczuciu całkowitej bezkarności czy wręcz faktycznego przyzwolenia ze strony instytucji państwa na stosowanie w życiu publicznym kłamstw, oszczerstw i pomówień, na bezkarne stosowanie gróźb i apeli o zabójstwo.

Nie chcę być gołosłowny, podam więc kilka najprostrzych przykładów niszczenia dyskursu publicznego i pielęgnowania nienawiści. Oto Donald Tusk, który kłamie w kampanii wyborczej twierdząc, że działalność, którą uprawia nie jest polityką, lecz budowaniem szkół, dróg, mostów itp. Budowaniem, owszem, ale nie szkół i dróg, lecz edukacyjnej pustyni i bankructw firm budujących drogi. Oto Donald Tusk już po wyborach przy obejmowaniu władzy kłamie, że będzie obniżał daniny publiczne. Jak dotąd skończyło się podnieniesieniem stawek podatku VAT i paru innych publicznych danin. Oto minister Sikorski nawołuje do dorżnięcia watah, a poseł Palikot deklaruje zamiar zastrzelenia i wypatroszenia lidera opozycji. Poseł Niesiołowski idzie krok dalej i wprowadza groźby fizycznej agresji w czyn dopuszczając się rękoczynu na dziennikarce pełniącej swoje obowiązki na terenie Sejmu. Kłamstw obozu rządowego związanych z katastrofą smoleńską nie ma co przytaczać, bo w tej sprawie trudno jest znaleźć jakiekolwiek prawdziwe zdanie. Czy którakolwiek z tych osób poniosła odpowiedzialność za swoje słowa? Czy odpowiedzialność za słowo powinna być odwrotnie proporcjonalna do zajmowanego stanowiska i wysokości funkcji w państwie?

Drugim elementem walki z poczuciem całkowitej bezkarności oszczerców i przyzwolenia na internetowe chamstwo jest cenzura stosowana przez redakcje internetowych portali. Poziom internetowych komentarzy na portalach gazeta.pl, dziennik.pl, czy hostujący serwis Tygodnika Powszechnego onet.pl nawet nie jest żenujący. Ten poziom jest skandaliczny. Tymczasem jest wiele relacji o usuwaniu merytorycznych komentarzy i pytań trafiających w sedno komentowanego problemu, przy jednoczesnym pozostawianiu komentarzy zawierajacych przeszkadzające znakomitej większości czytelników wyzwiska, ubliżania czy wręcz groźby. Nie wierzyłem w te relacje, dopóki sam nie doświadczyłem tego typu praktyk, co sprawiło, że przestałem nie tylko komentować, ale nawet zaglądać na portale, które najwyraźniej mają na celu dostarczenie, niczym atak na gliwicką radiostację, pretekstu do ograniczania wolności słowa.

To są prywatne media, ale poprzez stosowane praktyki wpływają na publiczne rozwiązania dotyczące nas wszystkich. Dlatego nie powinno być przyzwolenia na tego rodzaju manipulacje, mające na celu zdyskredytowanie wolności wypowiedzi i dostarczenie pretekstów do tejże wolności ograniczenia. Odpowiedzialność za słowo to także odpowiedzialność za decyzje podejmowane przez administratorów, których nadgorliwość wobec niewygodnych dla redakcji pytań, połączona z niefrasobliwością wobec chamstwa i gróźb karalnych przynoszą więcej szkody dla kultury dyskursu publicznego niż wszystkie jawne chamskie wpisy razem wzięte.

Do naprawy istniejącego stanu rzeczy nie potrzeba nowych ustaw. Prezentowane przez obecny obóz rządowy kompetencje legislacyjne każą apelować o wstrzymanie się od jakichkolwiek legislacyjnych działań. Do naprawy poziomu publicznego dyskursu wystarczy nasza, konsumentów informacji, reakcja wobec podmiotów tolerujących chamstwo i kłamstwa: bojkot. Podobnie zresztą wobec polityków realizujących program przeciwny do zadeklarowanego. Zaś wobec osób dopuszczających się gróźb karalnych powinien wszcząć postępowanie prokurator, obojętnie czy jest to poseł czy zwykły obywatel. Równość wobec prawa jest wpisana do konstytucji.

sobota, 21 lipca 2012

Wajda i nienawiść

Kultura współczesna jest kulturą młodości. Otaczana w społeczeństwach tradycyjnych szacunkiem starość jest obecnie wyszydzana i poniżana jako źródło niedopasowania, zacofania i intelektualnej degradacji. Szybkość cywilizacyjnych zmian nie jest wystarczającym wytłumaczeniem tego zjawiska. Przyczyny tkwią w podstawach zwycięskiej idei kształtowania nowego człowieka przyszłości. Trzeba to sobie powiedzieć otwarcie: przyczyny tkwią w zwycięskiej ideologii socjalizmu.

Socjalizm panuje od początku XX wieku pod różnymi postaciami. Wiele wskazuje na to, że brunatna wersja narodowa miała na celu przygotowanie gruntu pod kosmopolityczną unifikację, dzięki destrukcji idei narodowych wspólnot, która to idea została okrzyknięta przyczyną kataklizmu II wojny światowej. Jak niewiele różniła się wersja brunatna od czerwonej wystarczy uświadomić sobie naczelne hasło sowieckiego okupanta, pod którym została dokonana kradzież własności wielkiej liczby ludzi: nacjonalizacja. Eksterminacja zaś przywiązanych do tradycji jednostek następowała często w tych samych miejscach: Oświęcim, Majdanek, KL Warschau. Dziś kontynuowane są tradycje powojennych okupantów i osoby mające odwagę wspominac o polskim interesie narodowym tak samo jak tuż po drugiej wojnie światowej nazywane są faszystami. Bolszewicka metoda odwracania znaczeń nie przestaje się rozwijać, co pozwala dzisiaj stosować wobec partii postulującej solidaryzm społeczny zarzut "programowego socjalizmu". Zarzut taki w ustach polityków, którzy otwarcie wprowadzają socjalizm w życie w tzw. Parlamencie Europejskim nie powinien dziwić, bo jest naturalną konsekwencją przyjętej ideologii. Europa obecnie już całkiem realnie podlega niemieckiemu przewodnictwu, a jak pamiętamy naród ten, w przeciwieństwie do Rosji albo Polski, w demokratyczny sposób wybrał narodowo-socjalistyczną partię pod przewodnictwem Hitlera.

Pomysł wyrywania dzieci z ich naturalnego środowiska i kształtowania zgodnego z potrzebami władcy nie jest nowy. Jednak historie tureckich janczarów i wiele innych historii tego typu stanowiło margines tradycyjnych społeczeństw, wykorzystywany do specjalistycznych celów. Dopiero wiek XX przyniósł masową inżynierię społeczną, gdzie na szerszą skalę wykorzystywano kształtowanie od podstaw większych grup wyrwanej ze swoich środowisk młodzieży. Socjalistyczne organizacje takie jak hitlerjugend, komsomolcy, ale także kibucowe programy młodzieżowe w rodzaju Alijat ha-Noar, w założeniach stanowiły narzędzia pozyskiwania ludzi dla nowej idei. Jednak przejmowanie kontroli nad procesem wychowawczym nie było i nie jest jedynym elementem całego skomplikowanego systemu. Innym nie mniej ważnym czynnikiem jest niszczenie autorytetu wieku i wynikającego z niego doświadczenia. Obok fizycznej izolacji młodzieży w kolektywistycznych obozach system zabezpiecza się w ten sposób przed niekontrolowaną dyfuzją tradycji między pokoleniami.

Obok trzymania emerytów w prywatnych domowych aresztach strachu drugą metodą jest promowanie staruszków pozornie "durniejących" na starość, którzy swoim absurdalnym zachowaniem mają za zadanie niszczyć tlący się ostatkiem sił autorytet wieku. Przykładem jest całkiem nieźle funkcjonujący w mediach przypadek Bartoszewskiego, który nie dość że posługuje się profesorską tytulaturą w sposób odbiegający od przyjętych standardów (ale jak się okazuje jak najbardziej uprawniony), to wysyła polityków do psychiatry, robiąc to w formie ewidentnie kwalifikującej się do psychiatrycznej interwencji. Jego budowany przez lata autorytet został w teatralny sposób zneutralizowany pokazując młodym ludziom, że starość i mądrość wcale nie muszą iść ze sobą w parze.

Podobnie interpretuję ostatni wybryk innego dyżurnego staruszka, który był niekwestionowanym autorytetem dla całych rzesz Polaków. Andrzej Wajda, dożywszy wieku, w którym nie trzeba już dbać o dwuznaczne aluzje, mówi wprost: krzyż stał się symbolem haniebnej nienawiści, a osobą odpowiedzialną za to jest Jarosław Kaczyński. Robi to w Moskwie, lecz mało komu przychodzi do głowy skojarzenie z pisaniem adresów do Cara. Ludzie zastanawiają się, co też biednemu człowiekowi odbiło na stare lata, a młodzi zaczynają patrzeć z obawą we własną przyszłość: "trzeba zalegalizować eutanazję, bo w ten sposób się zestarzeć nie byłoby fajnie." Fajność jest bowiem najwyższą wartością, zaś określenie “niefajne” oznacza bardzo serio potraktowane zjawisko, które niegdyś opisywano wyświechtanym i anachronicznym pojęciem: "skandalicznie niedopuszczalna niegodziwość".

Izraelski dziennikarz Chaim Jachil pisał w 1945 roku: "Ostatecznie nie możemy zapomnieć, że wojna z Żydami posłużyła narodowym socjalistom za ważną odskocznię do przejęcia i zachowania władzy." Sugerował, że gdyby Żydzi przyjechali przed wojna do Syjonu, hitlerowcy nie zdobyliby władzy w Niemczech. Artykuł, który Ha-Arec zamieścił niecałe cztery tygodnie po kapitulacji Niemiec, stawiał pytanie: "Czy Żydzi także przyczynili się do straszliwego rozlewu krwi naszego narodu?" Jak pisze Tom Segev w swojej książce “Siódmy milion” takimi uczuciami rdzenni Izraelczycy bronili się przed oskarżeniami ocalałych i uspokajali swoje sumienia dręczone niemożnością pomocy w czasie wojny.

Oskarżanie Kaczyńskich o spowodowanie katastrofy smoleńskiej i wszelkiego zła później, zwerbalizowane przez Palikota, a następnie przez jego naśladowców, do którym dzisiaj dołączył Andrzej Wajda, nie jest postawą wyjątkową. Często bywa, że ofiara gwałtu bywa oskarżana o jego sprowokowanie. W niektórych krajach arabskich jeśli taksówkarz zgwałci kobietę, do więzienia idzie kobieta, bo wsiadając samotnie do taksówki sprowokowała mężczyznę do nierządu. Idąc tym tokiem rozumowania, można dojść do opinii, że Gwiazda Dawida jest symbolem bestialstwa, a odpowiedzialnym za wymordowanie w czasie wojny warszawskich Żydów jest Mordechaj Anielewicz.

Warto jednak pamiętać, że to nie demencja starcza jest przyczyną rozprzestrzeniania się absurdów, mających na celu zniszczenie nie tylko autorytetów, ale jakiegokolwiek związku opisu z rzeczywistością. To jest konsekwentna polityka socjalistów, którzy muszą wykorzenić wszystkie pozostałości tradycyjnej kultury aby móc zbudować nowe społeczeństwo. Nie udało się różnokolorową przemocą w pierwszej połowie XX wieku. Strategia uległa zatem korekcie i teraz metodą małych kroczków konsekwentnie realizowany jest powolny proces destrukcji przygotowującej nadejście Nowego, nadejście Związku Socjalistycznych Republik Europejskich. Mimo wszystko mocno wierzę, że Rozum i Człowieczeństwo, jak wiele razy w przeszłości, także dzisiaj okażą się silniejsze od intelektualnych dewiacji społecznych inżynierów. Być może coraz bardziej agresywne oskarżanie wolnych ludzi o własne wady jest efektem postępującej frustracji spowodowanej brakiem skuteczności różnych metod destrukcji życia społecznego?

Warto też zdawać sobie sprawę, że pozornie stetryczali staruszkowie, zaczynający pod koniec życia gadać bzdury, tak naprawdę w końcu są sobą i ujawniają prawdziwe idee, które przyświecały im od początku ich publicznej działalności. Andrzej Wajda studia reżyserskie ukończył w 1953 roku, ale dyplom obronił dopiero w roku 1960. W podaniu o przyjęcie na studia z sierpnia 1949 roku, a więc rok po utworzeniu szkoły będącej w założeniu tubą propagandową nowych porządków, napisał że należy „do podstawowej organizacji PZPR przy ZPAP ( Związek Polskich Artystów Plastyków) w Krakowie, a w ZAMP (Związek Akademicki Młodzieży Polskiej) na ASP jest kierownikiem wydziału kadr ZU”. W czasach późniejszych będzie dementował każdą sugestię, że kiedykolwiek należał do partii, a fakt skreślenia Wajdy z listy członków jest przemilczany także przez PZPR, co nie jest typowym zjawiskiem w przypadku innych ludzi kultury. Od samego początku często był chwalony za twórczość i postawę światopoglądową.

Kilka lat temu na spotkaniu w jednym z Dyskusyjnych Klubów Filmowych Andrzej Wajda opowiadając o swoich walkach z cenzurą wspomniał końcową scenę z filmu “Kanał”. Przez kraty widać praski brzeg Wisły. Na ekranie nie widać co jest na tym brzegu, ale przecież widz wie, co jest na tym brzegu... Widz doskonale wiedział, co chcemy powiedzieć pokazując ten brzeg - zawiesił filmowo głos reżyser, pozwalając słuchaczom dopowiedzieć sobie konkret. Ja w swojej wielkiej naiwności podzielałem przekonanie wielu osób, że Andrzej Wajda, tak jak ja, widział na tym brzegu bezczynność sowieckiej armii, która cierpliwie czekała, aż Warszawa się wykrwawi i gdy Niemcy dokończą dzieła pacyfikacji polskich patriotów, wejdzie do zniszczonego miasta i dobijając polskich generałów zacznie budować totalitarne socjalistyczne społeczeństwo.

Dziś w Moskwie Andrzej Wajda ujawnił, że on na praskim brzegu Wisły widział jutrzenkę nowego społeczeństwa, cierpliwie czekającą chwili odpowiedniej do rozpoczęcia wielkiego socjalistycznego dzieła. Andrzej Wajda konsekwentnie budując swoimi niedopowiedzeniami wizerunek niezależnego artysty zasłużył na pomnik w znakomicie skonstruowanym systemie mediokracji, w której nie trzeba stosować przymusu bezpośredniego, bo człowiek, którego opinie różnią się od wytyczonych przez ogólnoludzkie kierownictwo celów, pozbawiony głosu przez co i możliwości obrony, po prostu nie ma żadnego znaczenia.



Poniżej świetne podsumowanie z bloga Niewolnika:



Jako uzupełnienie filmiki:



środa, 13 czerwca 2012

Nie dajmy się wkręcić!

Ruszyła spirala przepraszania za idiotów. Demotywatory, gazety, blogi, fotomontaże – wszyscy przepraszają świat za chuliganów na ulicach Warszawy. To następny etap zaplanowanej akcji. Czy musimy ulegać scenariuszowi pisanemu przez innych? Dotychczasowy przebieg wypadków pokazuje, że nie musimy.

Spójrzmy na liczby: 50 tysięcy kibiców wchodzi na Stadion Narodowy. Do tego 100 tysięcy kibiców w strefie na placu Defilad. Nie biorąc pod uwagę ludzi krążących swobodnie po mieście, to lekko licząc 150 tysięcy kibiców. Większość w białoczerwonych barwach. Bardzo zdecydowanie i skutecznie reagująca policja zatrzymała 180 chuliganów. Czyli na 1000 kibiców jeden był agresywnym idiotą.



Dzisiaj wszyscy dyskutują nad przyczynami, zamieszczając z potępiającymi komentarzami zdjęcia chuliganów w akcji. A przecież to dla nich największa nagroda! Ludzie potrafią zabijać tylko po to, żeby znaleźć się w mediach. Chuligani w swoim środowisku idiotów dzięki zdjęciom w prasie stają się bohaterami: patrzcie jak dokopałem tym k....

W Internecie funkcjonuje pojęcie trollingu, czyli chamskiego prowokowania do pyskówek, zaczepiania, obrażania, spamowania tylko w celu wyzwolenia agresywnej reakcji. Podstawowa zasada w walce z trollingiem to: NIE KARMIĆ TROLLA !!! On żywi się tymi reakcjami, każda irytacja, każde potępienie jest dla niego nagrodą. Największą karą jest brak zauważenia. Troll ignorowany usycha jak wyjęte z wazonu konwalie. Bandyci i idioci chcą zaistnieć. Dlaczego mamy ich wspierać swoją uwagą, zdjęciami, komentarzami? Olać ich!

Nie dajmy się też wkręcić w spiralę przepraszania. Bycie idiotą to kwestia wyboru. Nie wiem czemu mamy przepraszać za czyjś wybór. Może powinniśmy przeprosić Polaków za Komorowskiego, Tuska, Palikota czy Millera? Ale dlaczego? Przecież sami ich wybrali(ście)? Przed meczem 12 czerwca 2012 osób wybierających bycie idiotą był 1 promil ze 150 tysięcy. Chuliganów i bandytów należy łapać, osądzić i odizolować, a nie za nich przepraszać. Po to, żebyśmy mogli normalnie funkcjonować w świecie osób wybierających rozsądek, wolność i tolerancję, czyli prawdziwe polskie cechy narodowe.



Wybierzmy radość sportowych emocji. Wybierzmy polską gościnność. Wybierzmy zdrowy rozsądek, umiar i właściwą miarę rzeczy. Wybierzmy godność i dumę.

niedziela, 10 czerwca 2012

Spokojnie jak na wojnie

Warto się wyciszyć, naprawdę nie ma sensu eskalować emocji ponad miarę. Ktoś chce nas sprowokować do działań i zachowań, które będą dowodem prawdziwości wszystkich zniesławiających oszczerstw publikowanych w zachodniej prasie przez neosowieckich agentów wpływu. Czy warto w to wchodzić? Moim zdaniem nie warto. Warto jednak, stojąc z boku i pilnie obserwując co się dzieje, zauważać jakie komunikaty świat nam wysyła między wierszami.

Manipulacyjne propagandowe publikacje są ewidentnie przygotowaniem gruntu pod bardziej zdecydowane działania. Coś się dzieje, buldogi znowu się gryzą pod dywanem na tyle silnie, że docierają na powierzchnię ślady ich ruchów. Coś się musiało wydarzyć, skoro Rosja zdecydowała się uruchomić uśpioną agenturę wpływu w zachodnich mediach. Być może wpadka Obamy była efektem jego niedouczenia i dramatycznie schematycznej wiedzy o świecie, ale to co zaczęło się dziać po niej, już wypadkiem nie jest. Uruchomienie Debbie Schlussel oraz wypuszczenie filmu BBC jest ewidentną kolejną próbą zniszczenia sojuszu sympatii, jaka między Polską a USA istniała od zawsze, a do Brytyjczyków coraz silniejszą sympatię wzbudzały nie tylko tysiące emigrantów, ale także celne wystąpienia Nigela Farage’a. Rosja nie może otwarcie zaatakować Niemców, bo przecież robi z nimi gigantyczne interesy. Otwarta wojna polsko-rosyjska czy polsko-niemiecka także nie wchodzi w grę. Ale przecież można zniszczyć podstawy nieco bardziej odległych sojuszy, nie? A ofensywa jest przygotowywana od długiego czasu.

Z drugiej strony naszego kraju okazuje się, że promoskiewski Janukowycz jest bardziej suwerenny od polskich władz uprzedzając, że Ukraina bardzo wnikliwie przygląda się relacjom medialnym i nierzetelnych dziennikarzy będzie po zakończeniu mistrzostw podawać do sądu za nieobiektywne informacje. Jest to być może nie tyle obrona przez atak uprzedzający, ile jasny komunikat: "uważajcie byście się nie zapędzili, my się dogadaliśmy i jesteśmy poza strefą ostrzału". Tymczasem polskie władze nie zauważają niczego niestosownego ani w antypolskiej kampanii, ani w łamaniu prawa, tym bardziej nie ma co wspominać o zwykłej ludzkiej przyzwoitości.

Nie oszukujmy się bowiem, że nielegalny przemarsz rosyjskich kibiców jest czymś najbardziej karygodnym! Już wiemy, że kibice przejdą i tak zamkniętym dla ruchu wiaduktem mostu Poniatowskiego od stacji Warszawa Powiśle. Niech sobie przejdą! Muszą przecież jakoś dojść do stadionu.

Mamy naprawdę większe problemy. Fizyczny atak posła na dziennikarkę mieści się w granicach poselskiej godności. Prewencyjne zamykanie lidera kibiców połączone z nagonką, której elementem jest osądzanie go jeszcze przed postawieniem zarzutów absolutnie nie ma nic wspólnego z białoruskimi standardami sprawiedliwości. "Po mieście" od dawna krążą plotki o budowie obiektów w warszawskiej strefie kibica bez stosownych rejestracji i zezwoleń, co stanowi złamanie prawa budowlanego. Niezapłacone gigantyczne pieniądze za budowy stadionów i autostrad też nikogo nie martwią, choć oznacza to upadłość wielu firm polskiego sektora budowlanego.

Rosyjscy kibice sami sobie wystawiają świadectwo. Pamiętajmy o kamerach w telefonach komórkowych, zrobimy piękne składanki po zakończeniu Euro, które pójdą w świat. Tymczasem warto zachować siły, energię i zasoby na nadchodzące po mistrzostwach "ciekawe czasy", które zawsze są przekleństwem dla uczciwych ludzi.

środa, 30 maja 2012

Antypolonizm jako obowiązująca narracja.

Przetaczająca się przez światowe media fala antypolonizmu nie jest niczym dziwnym, jest jak najbardziej naturalną konsekwencją antypolskich fobii obecnych od dłuższego czasu. Oceniać to? Komentować? Jest co komentować? Przed II wojną światową wszystkiemu winni byli Żydzi. Dzisiaj wszystkiemu winni są Polacy. Mechanizm jest ten sam.

Zamiast oceniać zatem podsumujmy:

Wypowiedź Baracka Obamy jest naturalną konsekwencją skrupulatnie prowadzonej defamacyjnej polityki informacyjnej:



Polityka ta została pokazana w filmie żydowskiego reżysera pt.: "Zniesławienie":



Anglicy doskonale wiedzą co to jest stadionowa chuliganeria, wszak najwięcej burd stadionowych było wywoływanych przez kibiców angielskich. Udało się to nieco opanować i dzisiaj angielscy kibole rozrabiają tylko poza granicami swojego kraju. Polacy i Ukraińcy nigdy nie stali bezczynnie jak ktoś rozrabiał, więc taka postawa faktycznie może wzbudzać obawy o bezpieczeństwo angielskich chuliganów. Być może to jest prawdziwa przyczyna wyprodukowania kolejnego defamacyjnego filmu:



Wywołanie burdy przez Anglików, wobec organizacyjnego, technicznego i psychologicznego braku przygotowania polskiej policji (co pokazały jej działania podczas demonstracji w ciągu ostatniego roku) spowodowałoby dużo większe wizerunkowe straty Wielkiej Brytanii, niż te spowodowane propagandowym zniesławiającym filmem.

Natomiast jak wyglądała w przeszłości kwestia bezpieczeństwa na stadionach przypomina poniższa tabelka, w której nie znajdziesz Polski, za to wielokrotnie powtarza się lokalizacja stadionu: Anglia, Szkocja czy Kongo.

Data Stadion Mecz Zabici Ranni Przyczyna
5.04.1902 Ibrox Park, Glasgow (Szkocja) Szkocja – Anglia 25 517 Zawalenie się trybuny
9.03.1946 Burnden Park, Bolton (Anglia) Bolton Wanderers – Stoke City 33 400 Zawalenie się muru
24.05.1964 Stadion w Limie (Peru) Eliminacje olimpijskie 318 500 Zamieszki po meczu
23.06.1968 Buenos Aires (Argentyna) River Plate – Boca Juniors 74 150 Panika na stadionie
2.01.1971 Glasgow (Szkocja) Celtic – Rangers 66 140 Zamieszanie na stadionie
17.02.1974 Stadion w Kairze (Egipt) 49 Panika na stadionie
6.12.1976 Port-au-Prince (Haiti) Haiti – Kuba 4 Panika na stadionie
20.10.1982 Moskwa (ZSRR) Spartak – Haarlem 340 Zamieszki po meczu
11.05.1985 Valley Parade, Bradford (Anglia) Bradford City – Lincoln City 56 265 Pożar na stadionie
29.05.1985 Heysel, Bruksela (Belgia) Liverpool – Juventus Turyn 39 400 Zamieszki i panika na stadionie
10.03.1987 Trypolis (Libia) 20 Panika na stadionie
12.03.1988 Katmandu (Nepal) 93 Panika na stadionie
15.04.1989 Sheffield (Anglia) Liverpool – Nottingham Forest 95 Panika na stadionie
13.01.1991 Orkney (RPA) 40 Zamieszki na stadionie
5.05.1992 Bastia (Francja) SC Bastia – Olympique Marsylia 18 2300 Zawalenie się trybuny
16.06.1996 Lusaka (Zambia) Zambia – Sudan 9 78 Tumult po meczu
16.10.1996 Gwatemala Gwatemala – Kostaryka 84 150 Panika na stadionie
6.04.1997 Lagos (Nigeria) 5 Napór kibiców na bramy stadionu
9.07.2000 Harare (Zimbabwe) 13 Panika po meczu, starcia z policją
11.04.2001 Ellis Park, Johannesburg (RPA) Kaizer Chiefs – Orlando Pirates 43 85 Panika na stadionie
29.04.2001 Lubumbaszi (Kongo) 7 50 Panika po meczu, starcia z policją
9.05.2001 Akra (Ghana) 129 Panika po meczu, starcia z policją
26.11.2007 Salvador (Brazylia) Bahia – Vila Nova 8 150 Zawalenie się trybuny
15.09.2008 Butembi (Kongo) 13 35 Zamieszki po meczu
30.03.2009 Abidżan (WKS) WKS – Malawi 22 130 Panika po meczu

Więcej informacji na temat wydarzeń z powyższej tabeli można znaleźć na stronie redlog.pl

A jak wygląda ruch kibiców w Polsce? Chyba faktycznie troszkę inaczej niż w Wielkiej Brytanii. Jednak filmu pokazującego obraz odmienny od tego prezentowanego przez BBC nie zobaczymy w "obiektywnej" BBC. Co więcej, nie zobaczymy go także w polskiej telewizji "publicznej". Można na szczęście jeszcze obejrzeć go w internecie:



W polskojęzycznej telewizji możemy co najwyżej usłyszeć nadzieję, że być może film BBC nas obudzi i zrobimy coś z rasistowskimi zachowaniami przejawiającymi się np. krytykowaniem dziennikarki prezentującej antypolskie fobie w korespondencjach z naszego kraju.

Ja też mam nadzieję że film BBC nas obudzi i zaktywizuje nas do przeciwdziałania polonofobii, która staje się bardzo szybko obowiązująca narracją europejskich mediów.