piątek, 28 października 2011

Niemcy obronią nas przed faszyzmem?

Wczorajsza Rzeczpospolita informuje, że do rozbicia Marszu Niepodległości antypolskie organizacje wzywają na pomoc niemieckich bojówkarzy:

"Prawicowo-konserwatywny rząd i Kościół katolicki od lat utrzymują w Polsce klimat rasistowski, antysemicki, homofobiczny (...). Chcielibyśmy zwrócić uwagę na ów problem i wezwać do wspierania naszych polskich towarzyszy w Warszawie 11 XI 2011" – apelują. Na ulicach Berlina i Wiednia wiszą plakaty wzywające do blokady Marszu Niepodległości.

– Możliwe, że grupa z Niemiec weźmie udział w naszej kontrdemonstracji. Niemieccy anarchiści to grupy bardzo mobilne, jeżdżą po świecie. Polscy anarchiści też byli w Dreźnie – mówi "Rz" Mateusz Mirys ze stowarzyszenia Młodzi Socjaliści, współtworzącego Porozumienie 11 Listopada m.in. z Federacją Anarchistyczną, stowarzyszeniem Nigdy Więcej i pismem "Krytyka Polityczna".


Pierwsza myśl jaka przyszła mi po przeczytaniu tej informacji to refleksja historyczna. Może Hitler i jego wojsko także przyjechało nas wyzwolić spod panowania ksenofobicznych i faszystowskich endeckich rządów? Rozpadające się po śmierci Piłsudskiego państwo polskie wymagało ochrony przed faszystowską zarazą? Polskie ciemne siły w charakterystyczny dla totalitaryzmu sposób szybko zorganizowały faszystowskie bojówki znane pod nazwą Armia Krajowa, które działały nawet kilkadziesiąt lat po przegranej przez Niemców wojnie.

O ile Niemcy chronili nas przed faszyzmem w ukryty i pokrętny sposób, dla zmylenia przeciwnika twierdząc oficjalnie, że kultywują faszyzm, o tyle całkowicie otwarcie z faszyzmem walczyli żołnierze z innego wyzwoleńczego ruchu. Stalinowskie wojska i ich miejscowe wsparcie pod czerwonymi sztandarami z sierpem i młotem skutecznie zlikwidowały na jakiś czas ogniska faszystowskiego ruchu oporu. Żółta gwiazda na sztandarach pozostała zresztą do dzisiaj, zmienił się tylko kolor sztandaru postępu i cywilizacji z czerwonego na niebieski, co jest widoczne nawet w kolorystyce nocnego podświetlenia PKiN. Siły antyfaszystowskie nie mogą ustawać w swoich wysiłkach albowiem faszystowska hydra znowu podnosi głowę.

Kto wiatr sieje ten burzę zbiera. Co chciał osiągnąć Andrzej Wajda deklarując na przedwyborczym spotkaniu Bronisława Komorowskiego, że w Polsce mamy wojnę? Wtedy interpretowano te słowa jako metaforę. Jednak po zeszłorocznym brutalnym pobiciu, jadących na warszawska manifestację członków ONR, do dzisiaj nie znaleziono sprawców. Policja jest bezradna, czy chce sprowokować ONR do znajdowania sprawców takich incydentów na własną rękę? Co chce osiągnąć policja aresztując Starucha wracającego w tłumie kibiców z Kopca Powstania Warszawskiego? Ktoś usilnie stara się sprowokować Polaków do bardziej zdecydowanych działań. Polacy są mądrzy i znoszą cierpliwie coraz brutalniejsze prowokacje. Jak długo?

Marsz Niepodległości, Warszawa, Pl. Konstytucji, dnia 11.11.11, godz. 15:00.

piątek, 14 października 2011

Warszawscy radni mają nas za kombinatorów.

Był ciepły letni wieczór. Nic nie zapowiadało, że przyczyni się on do ujawnienia kolejnego przejawu braku szacunku lokalnych radnych dla reprezentowanych przez nich obywateli. Mój znajomy zbierał się powoli do wyjazdu na studia za granicą. Odwiedził mnie, by pogadać o przygotowaniach do wyjazdu, o rozterkach, o planach. Wyjazd na cztery lata, mimo że zaplanowany i upragniony, powodował też jednak sporą tremę. Wykłady będą po angielsku, ale miejscowego języka nie da się szybko poznać. Nie będzie znajomych mogących dać wsparcie, nie ma załatwionej na dłużej kwatery, trudno szukać pracy bez znajomości języka. Na cztery lata wpada się w zupełnie nowy świat, a w Polsce zostaje wszystko. Także stary samochód, którego nie opłaca się sprzedawać, a którego szkoda, bo wysłużona honda pomimo osiągnięcia pełnoletności, nie zgłasza żadnych pretensji do swojego wieku i jeździ zawsze gdy potrzeba.

- No właśnie - stwierdził nagle - a ty nie chcesz może mojego samochodu? Mówisz że samochód jest ci nie potrzebny, bo mieszkasz w centrum, ale raz na tydzień, do sklepu, czy na działkę do rodziców... mógłbym go trzymać u rodziców w garażu, ale wiesz, samochód jak stoi to niszczeje...

Zastanowiłem się i doszedłem do wniosku, że to nie jest głupi pomysł. Dogadaliśmy szczegóły... i wtedy zaczęły się schody. Zorientowałem się, że mieszkam w strefie płatnego parkowania. Muszę zatem wykupić abonament mieszkańca, żeby móc parkować pod domem. Okazało się jednak, że w przypadku parkowania nie mojego samochodu nie jest to takie proste. Istnieje bowiem Uchwała Nr XXXVI/1077/2008 Rady miasta stołecznego Warszawy z dnia 26 czerwca 2008 roku. Artykuł 6 tejże uchwały stanowi natomiast, że:

"Wprowadza się opłatę abonamentową w wysokości 30 zł rocznie za parkowanie przez mieszkańca (osobę zameldowaną na pobyt stały lub czasowy na obszarze SPPN) w pobliżu jego miejsca zamieszkania w strefie płatnego parkowania niestrzeżonego (w rejonie 5 parkomatów) wyłącznie jednego pojazdu samochodowego o dopuszczalnej masie całkowitej do 2,5 tony, będącego jego własnością, współwłasnością lub pozostającego w jego użyciu na podstawie odpłatnej czynności cywilno-prawnej lub umowy użyczenia zawartej w formie aktu notarialnego, której są stroną."

Warszawscy radni zażądali zatem od mieszkańców Stolicy przedstawienia umowy użyczenia w formie aktu notarialnego. Co ciekawe, umowa kupna-sprzedaży samochodu nie musi być w formie aktu notarialnego. Nie musi być także umowa odpłatnego użyczenia. Ale jeśli kolega koledze, czy też np. ojciec synowi, użycza bezpłatnie samochód - trzeba udać się do notariusza i sporządzić akt notarialny. Urzędnik w okienku powiedział, że nic na to nie poradzi i żeby zgłaszać pretensje do radnych, którzy podjęli taką uchwałę.

No dobrze, poszedłem więc w rejs po notariuszach, z których jeden po drugim pukali się w głowę. Jeden powiedział, że to kuriozum i nie będzie robił takiej umowy w formie aktu notarialnego, bo już samo takie żądanie jest niezgodne z prawem, albowiem pisemne oświadczenie woli jest wystarczającym aktem prawnym do wszelkich dalszych czynności. Poszedłem do drugiego, który stwierdził, że przeprasza, ale nigdy nie słyszał o czymś takim i nawet nie wie jak taki akt miałby wyglądać. Poszedłem do trzeciego, który powiedział żebym się zgłosił za tydzień. Nie mogłem jednak czekać, bo był poniedziałek, a w środę znajomy miał samolot. Na szczęście w końcu znalazłem po znajomości notariusza, który zgodził się zrobić taką umowę od ręki.

Dzięki znajomościom udało mi się zdążyć i mogę teraz opiekować się samochodem znajomego. Jednak przyczyny takiego obostrzenia nie dawały mi spokoju. Postanowiłem zwrócić się do radnych, którzy dalej są radnymi i którzy głosowali za podjęciem tej uchwały w takim kształcie z następującymi pytaniami:
  1. Jakie przesłanki zadecydowały o obowiązku sporządzenia umowy użyczenia pojazdu w formie aktu notarialnego?
  2. Dlaczego uchwała nie wymaga dla umowy cywilno-prawnej formy aktu notarialnego, zaś dla koleżeńskiej umowy użyczenia wymaga stworzenia tej formy dokumentu urzędowego?
  3. Czy jest możliwe zniesienie tego absurdalnego zapisu, który zadziwia każdego notariusza do którego się zgłosiłem?
Wysłałem te pytania do 22 radnych, do których maile były podane na oficjalnej stronie internetowej Rady Warszawy. Odpowiedź dostałem tylko od jednego, Andrzeja Golimonta, który odpowiedział mi w telegraficznym skrócie:
  1. Konieczność zabezpieczenia Miasta przed pomysłowością mieszkańców nie spełniających kryteriów do otrzymania abonamentu.
  2. Nie wymaga. Można umowę zarejestrować w urzędzie skarbowym ("odpłatne czynność cywilnoprawna").
  3. Moim zdaniem nie - z powodów jak w pkt 1. Zdziwienie notariuszy trudno uznać za argument.
Jednym słowem radni Warszawy uważają mieszkańców Warszawy za kombinatorów, którym należy jak najbardziej utrudnić możliwości tego kombinowania. Alternatywnym celem radnych Warszawy jest zmuszenie mieszkańców Warszawy do obrotu gospodarczego poprzez brak kuriozalnych wymagań dla umów odpłatnych, to znaczy takich, w których następują jakieś płatności, od których trzeba odprowadzić choćby mikroskopijny podatek. Oprócz Andrzeja Golimonta, radni Warszawy nie czują się w obowiązku udzielić nawet najbardziej lakonicznej odpowiedzi na pytanie mieszkańca, którego interesy ponoć reprezentują.

To jest bardzo dobry przykład, uwidaczniający źródło stanowienia złego prawa. Na najniższym samorządowym szczeblu, nawet przy uchwale dotyczącej stref płatnego parkowania nie poprzestaje się na wyznaczeniu granic stref i wprowadzeniu prostych zasad odpłatności. Powstaje od razu pomysł zabezpieczenia miasta przed "pomysłowością mieszkańców nie spełniających kryteriów". Przed czym zabezpiecza ten przepis? Cóż za trudność dla chcącego zapewnić sobie prawo do abonamentu podpisać taka umowę w formie aktu notarialnego z jakimś mieszkającym w centrum staruszkiem? Co ten zapis takiego daje, poza zmuszeniem mieszkańca do zmarnowania czasu i poniesienia dodatkowych kosztów?

Demokracja zaczyna się od najdrobniejszych rzeczy, realizuje nawet w małych sprawach. Na najniższym szczeblu samorządności, w najdrobniejszych nawet sprawach, brakuje zdrowego rozsądku i szacunku dla obywatela. Brakuje po prostu MYŚLENIA. Tu widzę przyczynę życia w porządku prawnym, który nie ma na celu uporządkowania międzyludzkich relacji tylko wprowadzenie jak największej liczby utrudnień. W tym błahym temacie nikt z radnych nawet nie czuje potrzeby wytłumaczenia się ze swojej decyzji. Czegóż wymagać przy tworzeniu ustaw mogących w konsekwencji przynieść milionowe zyski jednej albo drugie grupie interesu.

Jak głosowali poszczególni radni można zobaczyć tutaj. Ja na tych ludzi na pewno nie oddam już głosu w żadnych wyborach.

poniedziałek, 10 października 2011

Opowieść polityczna

Zenobia wróciła do domu po ciężkim dniu pracy. Włączyła telewizor tłumacząc, że chce obejrzeć tylko wiadomości. Najpierw TVN o 19:00, czasem Polsat, później TVP1 o 19:30. Tak, żeby porównać źródła i dzięki temu mieć obiektywny ogląd świata. Następnie razem z mężem przygotowała obiadokolację, kąpiel, łóżko i rano znowu do pracy. Dzień za dniem, wieczór za wieczorem.

Mąż przynosił czasem do domu jakieś filmy na płytach. Dokumentalne. Twierdził, że nie obejrzy ich w telewizji. Zenobia nie chciała ich oglądać. Twierdziła, że widocznie są za słabe by pokazywać je w publicznej telewizji, a tym bardziej w jakiejś komercyjnej. Raz czy dwa dała się namówić, to było coś o mgle i o smoleńskiej katastrofie. Ile można o tym samym? Po co faszerować się tą pisowska propagandą? Trzeba z rozsądkiem podchodzić do rzeczywistości.

W niedzielę Zenobia postawiła krzyżyk przy ministrze finansów, twierdząc, że na czas kryzysu potrzeba kogoś, kto umie liczyć pieniądze. Słyszała jakieś plotki o monstrualnie rozrośniętym ostatnio deficycie, o ukrytym długu, ale przecież nie ma co się dziwić, że zrozpaczona opozycja rozsiewa katastrofalne wizje. Wszyscy trąbią o kryzysie, ale Zenobia ma wrażenie, że to tylko po to, by usprawiedliwić rezygnację z podwyżek. Przecież widać gołym okiem ile się buduje, że w sklepach niczego nie brakuje, a ceny rosną na miarę naturalnie zdrowej inflacji. Grecy żyli ponad stan, ale Polacy ciężko pracują i nie ma powodu, by konsumpcyjny kryzys grecki pojawił się w jakże innej Polsce.

* * *

Zenobia jest rozsądna i spokojna. Nie toleruje agresji i demagogii. Już w trakcie wyborów, rozmawiając ze znajomym po prostu ucięła rozmowę gdy ten się zdenerwował.

- Najgorsze jest to - zaczął wzdychając znajomy, - że jakikolwiek by nie był wynik wyborów to będzie dym. Wszystko bowiem jest przygotowane do unieważnienia wyborów. Wymuszone decyzją Sądu Najwyższego opóźnione dopuszczenie list Nowego Ekranu, chryja z listami Korwina-Mikke, gdzie PKW "nie zdążyła" sprawdzić podpisów rejestrują tylko 19 z 21 list, co w efekcie uniemożliwia potraktowanie listy Korwina jako ogólnopolskiej a to przecież daje dostęp do mediów itd. Teraz wyczytałem, że gdzieniegdzie wydano wadliwe karty do głosowania... Jeśli wygra PiS to Platforma bardzo poważnie rozważa wariant unieważnienia. Jeśli wygra PO to PiS może się na tej samej podstawie domagać unieważnienia. Nawet jeśli PiS i PO uznają legalność to kto inny, Nowy Ekran albo Korwin będą się domagać unieważnienia. Jeśli nie teraz to później. Powodów do unieważnienia jest multum i w zasadzie skandalem będzie jeśli one nie będą unieważnione. Cała kadencja będzie poddawana w wątpliwość przez opozycję, która będzie negowała legalność parlamentu.

- Tak - odpowiedziała refleksyjnie Zenobia, - to jest właśnie takie irytujące w polskiej polityce: zamiast zorganizować wielkie społeczne protesty przed wyborami, aby je po prostu przesunąć, by zlikwidować te wątpliwości i zadbać o ich niekwestionowaną legalność, to czeka się na wybory i będzie się robić dym dopiero potem. Zamiast dbać o Polskę i jej instytucje to dba się tylko o partyjny interes.

- A kto miałby zorganizować te protesty społeczne?

- No jak to kto? Opozycja! Chcą rzetelności i prawa, to powinni organizować pilnowanie przestrzegania tego prawa.

- Ale gdyby PiS zorganizowało protesty to wszyscy by zaczęli wieszać na nich psy, że to wichrzyciele i awanturnicy...

- No bardzo wygodna postawa. To dosyć łatwe wytłumaczenie, nie sądzisz?

- Ale dlaczego nie oczekujesz np. od PO że ono zorganizuje protesty?

- No przecież nie jest to w interesie PO, więc po co ma ona organizować te protesty...

- No ale w interesie PiS też to nie jest, bo by go przecież rozszarpali w mediach, więc...

- Tego nie wiesz...

- No przepraszam, ale nie widzisz tego co się dzieje?...

- ...ale dlaczego podnosisz na mnie głos?

- No bo głupoty mówisz! - zirytował się znajomy - nie widzisz tego co mówisz? Nie widzisz nic złego w tym, że PO nie zrobi nic niezgodnego ze swoim interesem (i słusznie) ale jeśli PiS nie chce robić czegoś niezgodnego ze swoim interesem to działa przeciwko Polsce??? Sorry, ale to są jakieś bzdury!

- Wiesz co, to jest właśnie powód, dla którego nie chcę rozmawiać o polityce. Jak tylko schodzi na politykę to zaczynasz krzyczeć i jeszcze mnie obrażasz.

- Krzyczę nie z powodu polityki tylko z powodu nierówności zasad! Poza tym nie widzisz nic złego w nazwaniu kogoś kretynem, gdy pieprzy farmazony, ale gdy spróbowałem pokazać ci twoją niekonsekwencję, to się od razu obrażasz. Nie powiem czego to jest przejawem...

- Wiesz co, skończmy tą rozmowę. Cześć.

Zenobia nie miała ochoty na pogłębianie tematu, który był przecież jednym wielkim szambem. Miała poczucie, że każda rozmowa o polityce wyzwala w ludziach ukryte pokłady agresji, które w przypadku jakichkolwiek innych spraw pozostają w ukryciu. Ten jeden temat przenika swoim smrodem każdego, kto go poruszy. Tak jak w tym przypadku. Ona próbowała rozsądnie rozmawiać, a ten napadł na nią z nie wiadomo jakiego powodu. Rozmowa o polityce zawsze się tak kończy. Szczególnie z tymi od kaczora. To naprawdę są oszołomy. Normalnie rozmawiać nie potrafią. I od razu wymyślać zaczynają. Na racjonalne argumenty odpowiadają agresją. Nie, od rozmowy na ten temat trzeba się zdecydowanie trzymać z daleka. Choć rozmowa ze zwolennikami Platformy wygląda całkowicie inaczej. Miło, kulturalnie, rzeczowo...

* * *

Znajomy Zenobii szedł noga za nogą zatopiony w myślach. Znowu dał się wyprowadzić z równowagi absurdem dnia codziennego. W sumie przecież to normalne i zrozumiałe, że działania tego, kogo lubię jesteśmy skłonni usprawiedliwiać nawet w wypadku różnych nieetycznych zachowań, zaś od swoich przeciwników oczekujemy ponadstandardowej poprawności. To samo można zaobserwować w każdych innych warunkach. Jeśli lubisz gościa, to jego zaczepianie jakiejś panny na ulicy uznasz za sympatyczny błyskotliwy podryw. Jeśli nie lubisz gościa, uznasz go za chamskiego obślinionego oblecha. Dlaczego zatem ta zwyczajna i ludzka niekonsekwencja jest tak irytująca? Nieważne zresztą dlaczego, ważniejsze jak sobie z nią radzić? Ta bezradność wobec ludzkiej ułomności jest taka obezwładniająca.

Trening. Trening osobowości. Ma rację Karnowski, że trzeba budować instytucje. Ma racje Sakiewicz, że trzeba budować niezależne media. Straszna jest maniera tego nowego brukowego dziennika, ale jeszcze straszniejsze jest to, że gazet z takimi poglądami jest tak mało wobec liczby tytułów prorządowych. Gdzie ta czwarta władza, która patrzy realnej władzy na ręce? TVN? Polsat? TVP? Wolne żarty. Ale kto jest w stanie strawić pięćdziesiątą modlitwę w ciągu dnia w radiu Maryja? Na pewno nie takie Zenobie, którym czasu brakuje na zrobienie porządnego obiadu. Mając wybór między TVTrwam a TVP, nie dziwne że wybiera TVP. W efekcie oburza się na każdy przejaw dyskryminacji homoseksualisty, pochyla się nad losem bezdomnego psa, ale od wyborcy PiS wymaga nieskazitelnej przyzwoitości. I nie widzi w tym cienia symbolicznej przemocy, nie dostrzega dyskryminującej władzy języka, z którym tak walczą feministki. Językowa dyskryminacja niepodległościowego światopoglądu jawi się dla takich Zenobii równie realnie jak paranormalne wyginanie łyżeczek i telepatia.

Instytucje. Jak je budować? Jak stworzyć wspólnotę biznesową, która będzie prowadziła na tyle niezależny biznes, że brak reklam i informacji w tak zwanych wiodących mediach tego biznesu nie zarżnie? To nie mogą być pojedyncze firmy narażone na utratę kontrahentów. Przykład kieleckiego przedsiębiorcy, który zmarł po pożarze swojego samochodu, pokazał jak się kończy pozorna finansowa niezależność wobec solidarnego sprzeciwu mafijnych układów. Solidarności mafijnej musi zostać przeciwstawiona solidarność obywatelska. Ale tej nie zbuduje się na wzmacniającej międzyludzką nieufność frustracji i resentymencie. Tu potrzeba pozytywnego konstruktywnego myślenia, połączonego z otwartością postawy. Wielkie korporacje wysyłają swoich pracowników na specjalistyczne szkolenia w zakresie takiego myślenia o swojej firmie. Być może trzeba pomyśleć o tego typu szkoleniach w zakresie myślenia o własnym państwie?

Nie ma bardziej irytującej sytuacji niż bezpodstawne niesprawiedliwe oskarżenia. Ma rację Zenobia, że uleganie tej irytacji nie jest konstruktywne. Ulegając tej irytacji nie uda się pokazać niekonsekwencji jej myślenia. Jej ułomność polegająca na oczekiwaniu od adwersarza formalno-merytorycznej nieskazitelności w niczym nie usprawiedliwia ulegania ludzkim odruchom. Nie przekona jej żaden znajomy, jeśli będzie codziennie oglądała TVN, Polsat i TVP, gdzie nie ma nic niestosownego w rozmowie o wydarzeniach sprzed 20 lat pod pretekstem troski o najbliższą przyszłość, czy nie ma nic niestosownego w zakrzykiwaniu polityka opozycji przez prowadzącego program dziennikarza. Musi powstać telewizja, gdzie rzeczowa i kulturalna rozmowa będzie czymś, do czego można się odwołać. Na razie wszyscy, nawet w prywatnych rozmowach ulegamy tej manierze niesłuchania odpowiedzi i zakrzykiwania rozmówcy.

Znajomy Zenobii dotarł do domu. Usiadł na kanapie i niewidzącymi oczyma patrzył na brązowiejące liście za oknem. Muszą opaść. Muszą zgnić pod białym, nieskazitelnym śniegiem. Później jeszcze dni pluchy i nadejdzie zielona trawka. Chwila ciepłych dni i znowu jesień. Koło historii. Natura. Czym tu się irytować?

czwartek, 6 października 2011

Nie dziś to jutro

Jestem spokojny. Wracając z wakacji zajrzałem do leżącej na stoliku przydrożnego baru Gazety Wyborczej przyciągnięty wizerunkiem milczącego od jakiegoś czasu Adama Michnika. Przeczytałem jego odezwę do światłego narodu i na mej twarzy pojawił się uśmiech. Zawsze odczuwam dziwny dreszczyk przyjemności, gdy literatura realizuje się na moich oczach. A przecież tyle napisano o dzieciach rewolucji pożeranych przez nią samą, tyle napisano o Folwarku Zwierzęcym i co? I dalej dzieje się to samo w zamkniętym kole ludzkich mechanizmów. Adam Michnik wchodzący w skórę Jerzego Urbana rozbraja i cieszy. Cieszy, bo tylko kłamstwo posunięte poza granice absurdu ma szansę się samo zdemaskować. A zdemaskowane kłamstwo traci swoją moc oddziaływania. Zdemaskowanemu kłamcy już nikt nie wierzy. Nikt poza innymi świniami, które weszły na fotele ludzi i spełniają się w paleniu cygar i popijaniu burbona.

Tekst Adama Michnika politycznie jest aż tak absurdalny, że nawet nie wymaga polemiki. Oskarżanie dwuletnich rządów ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego o porażkę czteroletnich rządów Donalda Tuska jest zabawne nawet dla zwolenników tego ostatniego. Apelowanie o udział w wyborach, bo ich bojkot może doprowadzić do władzy ludzi, którzy... no właśnie, to jest ciekawe nawet z czysto psychologicznego punktu widzenia. Ten tekst, przy odrobinie woli, mógłby być pretekstem do niejednego procesu sądowego. Czytamy między innymi: "tych ludzi przyłapano na wielu kłamstwach, gdy przegrywali kolejne procesy sądowe" - a ja szukam jakiegoś procesu Antoniego Macierewicza, który byłby przegrany w ostatniej instancji. I nie znajduję. Na temat przegranych procesów Michnika można znaleźć sporo informacji w internecie. Dalej: "ci ludzie zmieniali w ciągu jednej nocy ustawy, by przeobrażać media publiczne w instrument własnej propagandy" - czy Michnik ma na myśli nocne głosowanie nad zmianą ustawy o dostępie do informacji publicznej? I na koniec: "ci ludzie ogłosili Lecha Wałęsę agentem komunistycznej bezpieki" - czy agentem się zostaje przez ogłoszenie? Czy przez podpisanie zobowiązania współpracy i dostarczanie przez długi czas różnych informacji? Michnik zaprzecza dokumentom zgromadzonym w IPN? Ach, zapomniałem o wyroku sądowym na Waszczykowskiego, w którym sąd stwierdził, że dokumenty zgromadzone w IPN są nieprawdziwe ;-)

Takie oderwanie od rzeczywistości, abstrahowanie od faktów, świadczyć może tylko o tym poziomie zatrucia organizmu, który nie pozwala już tego ukryć. Jeden kieliszek, dwa - można udawać że się nic nie piło, ale nawet największy twardziel nie jest w stanie ukryć alkoholowego upojenia po wypiciu duszkiem pół litra wódki. Ten przypadek mamy właśnie u Michnika, Lisa i Gugały. Lis w rozmowie z Kaczyńskim był merytorycznie nieprzygotowany, przekroczył granice dobrego wychowania, ale generalnie udało mu się nie stracić panowania nad sobą. Gugała zaś, podczas rozmowy z Hofmanem, dostarczył widzom naprawdę dużej dawki specyficznej rozrywki.

Gugała nie pozwolił swojemu gościowi odpowiedzieć na żadne ze swoich pytań. Gugała powtarzał zdementowane opinie niemieckiej prasy jako fakty. Rozbawienie gościa wywołane absurdalnym zachowaniem gospodarza rozsierdzało gospodarza coraz bardziej i po raz pierwszy miałem okazję zobaczyć tego wytrawnego, zawsze opanowanego dziennikarza, w stanie pokazywanym na wycofanym z obiegu sławetnym spocie Platformy Obywatelskiej. Coraz bardziej trzęsący się głos, coraz bardziej podniesiony, coraz głośniejszy... Miałem wrażenie, że raptowne zakończenie programu jest spowodowane uświadomieniem sobie przez prowadzącego, że zaraz nie wytrzyma i rzuci w gościa szklanką albo czym innym. Zaiste cudowny pokaz profesjonalizmu, obiektywizmu i niezależności ;-)

Wszystkie te drobne skądinąd zdarzenia układają się w całość, która sprawia, że czuję się spokojny. Ci ludzie czują, że grunt pali im się pod nogami, że już nie ma ratunku, że czas bezbolesnej i bezkarnej spokojnej manipulacji się kończy. Jak pokazuje przykład węgierski zmiany nie są nierealne. W sytuacji gdy coraz więcej ludzi wyrzuca telewizor i odstawia jedynie słuszne gazety, wpływ propagandy maleje. Wielkie tuzy pseudodziennikarstwa zaczynają przejawiać objawy syndromu bankruta: nadmierna konsumpcja mająca przesłonić niewygodną rzeczywistość. Już nie liczy się przyszłość, renoma, honor, bo przyszłości już nie ma. Można sobie pozwolić na szaleństwo, przynajmniej ostatnią chwilę przyjemności: zwymyślać Kaczyńskiego na czołówce, nakrzyczeć na gościa na wizji, napawać się pogardą.

Zawsze jest szansa na realną zmianę, na przywrócenie pojęciom ich znaczeń, na rozliczenie prawdziwych bandytów, na restaurację uczciwości, na uwolnienie energii stłamszonej absurdalnymi przepisami i postkolonialną mentalnością. Decyzja zależy od nas. Do nas należy wybór. Oni, bankruci, to wiedzą. Dlatego tak się denerwują. Ja też to wiem. I dlatego jestem spokojny.