wtorek, 29 listopada 2011

Kara śmierci nie usprawni działania sądów

Tocząca się od kilku dni kolejna dyskusja o karze śmierci byłaby całkowicie zrozumiałym tematem zastępczym, gdyby nie była zainicjowana przez partie opozycyjną. Pomijając motywy inicjatorów, warto może jednak zwrócić uwagę na to, co naprawdę przeszkadza w utrzymaniu poczucia bezpieczeństwa uczciwego obywatela w polskim państwie. Nie wysokość kary bowiem, ale jej nieuchronność jest czynnikiem najbardziej odstraszającym potencjalnego przestępcę. Tym co likwiduje poczucie bezpieczeństwa i podtrzymuje poczucie zagrożenia jest brak skuteczności prokuratorów oraz nierówne traktowanie obywateli przez wymiar sprawiedliwości.

Większość z nas, na przysłowiowych imieninach u bliższej lub dalszej ciotki, usłyszeć może kilka rodzinnych przykładów opieszałości czy wręcz niechęci do działania aparatu ścigania przestępców. Zamiast przykładów potocznych warto może jeszcze raz przytoczyć niektóre z tych najgłośniejszych na całą Polskę. Prokurator Andrzej Witkowski dwa razy był odsuwany od śledztwa w sprawie śmierci ks. Jerzego Popiełuszki. A jest to przecież jednen z najlepszych specjalistów od spraw zabójstw. W prokuraturze pracuje od roku 1978. - To znakomity śledczy, potrafi rozwiązywać najtrudniejsze zagadki kryminalne - nawet te, w których wydaje się, że nie ma już szans na ustalenie sprawców - mówi Piotr Zając - niegdyś przełożony Witkowskiego w lubelskim IPN. - A przy tym zupełnie apolityczny, nigdy nie należał do partii, w czasach PRL nie prowadził śledztw przeciwko działaczom opozycji. Przez prawie 30 lat pracy Witkowski nie przegrał ani jednej sprawy. Ani jednej i być może dlatego właśnie sprawę Popiełuszki po prostu mu zabrano. Prokurator Witkowski wyspecjalizował się w sprawach o zabójstwa. Eliminował zabójców z życia publicznego. Jego śledztwa w IPN zakończyły się wyrokami dla zbrodniarzy z SB i UB. (źródło) Innym przykładem jest sprawa zabójstwa Olewnika, którego trzech zabójców najpierw wiesza się w celi, byśmy następnie zostali uraczeni odgrzaniem hipotezy o samouprowadzeniu. Wypuszczenia Edwarda Mazura, by następnie bezskutecznie starać się o jego ekstradycję w sprawie zabójstwa Marka Papały - szkoda nawet komentować.

Jeśli chodzi o nierówne traktowanie obywateli, wystarczy podać dwa przykłady działań, całkowicie niszczących zaufanie do państwa. Pierwszym jest ewidentna i bezdyskusyjna sprawa obywatela Daniela Kloca przeciwko policjantowi Andrzejowi Czajce. Obywatel skopany na ulicy przez funkcjonariusza zostaje natychmiastowo ukarany trzymiesięcznym więzieniem, zaś sadystyczny funkcjonariusz państwa zostaje jedynie zawieszony w czynnościach. Inny przykład diametralnie różnego traktowania to przypadek sześciomiesięcznego już aresztu Piotra Staruchowicza w kontekście niemal natychmiastowego zwolnienia za kaucją Gromosława Czempińskiego i pozostałych pięciu podejrzanych w sprawie. Oskarżeni o łapówki przekraczające milion złotych uzyskali możliwość odpowiadania z wolnej stopy po wpłaceniu kaucji w wysokości miliona złotych czyli równowartości prawdopodobnej łapówki. Gdyby prawo stosować jednakowo dla wszystkich obywateli, Piotr Staruchowicz powinien wyjść na wolność za kaucją o równowartości chińskich klapek i ręcznika.

Jak obywatele mają się czuć bezpiecznie, gdy na widok policyjnego munduru człowiek ma ochotę przejść na drugą stronę ulicy w obawie o bezzasadne szykanowanie? Jak ma się rozwijać przedsiębiorczość, jeśli sukces oznacza albo wizytę smutnych panów z kijami bejsbolowymi, albo smutnych panów z legitymacją urzędu skarbowego, jak w przypadku Kluski? Jaką skuteczność może mieć walka z korupcją jeśli podejrzani o korupcję wychodzą na wolność za poręczeniem nie przekraczającym jednorazowej łapówki? Jak nie myśleć o samosądach, gdy skuteczni prokuratorzy są degradowani, zaś niektóre kryminalne sprawy pozostają niewyjaśnione bynajmniej nie z powodu braku dowodów?

To są realne problemy i przyczyny panowania przestępczego świata. Nawiązując do słynnego powiedzenia Czesława Bieleckiego - wysokość kar nie zlikwiduje impotencji w ściganiu przestępców. Owszem powrót na wolność seryjnego mordercy już po kilku latach jest niewątpliwie problemem. Ale znacznie większym problemem jest pozostawanie na wolności przestępców bez najmniejszej nawet kary.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Szukanie zapalnika

Intencje społecznych inżynierów stają się coraz bardziej czytelne. Nie należy tracić z oczu połączeń między pozornie niepowiązanymi wydarzeniami. Nie jest przy tym istotne czy poszczególni aktorzy zdają sobie sprawę ze swojej roli, czy nie. Nie jest istotne czy są zadaniowani przez jakiś spisek, czy po prostu płyną z nurtem społecznych nastrojów. Nie sprawczość, ale konsekwencje są bowiem istotne. Koincydencja i następstwo zdarzeń.

Oto utrzymuje się latami napięcie trzymające emocje i uwagę wyborcy na zjawiskach, które teoretycznie nie powinny mieć miejsca. Szydzenie, lżenie, ubliżanie uprawiane przez zawodowych destabilizatorów w postaci Niesiołowskiego, Palikota czy Szczuki nie tylko kanalizuje społeczne emocje, ale też trzyma je na wodzy poprzez komunikaty w rodzaju "nie no, nie rób z siebie Palikota!" W efekcie mamy społeczeństwo zobojętniałe na zachowania, które kiedyś kończyły się wyzwaniem na pojedynek i czasem dość dotkliwą fizyczną nauczką.

Jednak są sytuacje, gdy społeczne niepokoje są niezbędne dla uzasadnienia bardziej drastycznych ruchów władzy, która najpierw opieszałością doprowadza do stanu zapaści, by następnie drakońskimi metodami zresetować system zostawiając resztki zysku w kieszeniach establishmentu, obarczając kosztami transformacji pozbawiony politycznych kompetencji "motłoch". Kontekst rozpadającej się Unii Europejskiej, w której solidarność już dawno nie istnieje, zaś wspólna waluta lada chwila runie, jest właśnie takim momentem. Europa to nie położona na rubieżach maleńka i nieliczna Islandia, która mogła sobie pozwolić na luksus niezależności i samodzielności w załatwianiu własnych spraw. Europa jest zbiorem naczyń zbyt silnie połączonych, by pozwolić takiej Grecji na wariant Islandzki. Blokada informacyjna nie występuje tylko w Polsce, blokada informacyjna nie dotyczy jedynie liczebności patriotycznych wystąpień. Analogiczna do polskiej, blokada informacyjna o metodzie islandzkiej jest bardzo znamienna.

W sytuacji fiaska pewnego polityczno-gospodarczego projektu, coraz jaśniejsze się staje, że możliwe są dwa warianty. Albo europejscy przywódcy oddadzą władzę obywatelom swoich krajów, przeprowadzając reset na wzór dalekiej północnej wyspy, albo europejscy przywódcy zostaną "jedynym wybawieniem z katastrofy społecznych rozruchów organizowanych przez nieodpowiedzialne terrorystyczne formacje, które pod hasłami żądania demokracji doprowadziły do destabilizacji systemu i uniemożliwiły przeprowadzenie zaplanowanych koniecznych reform". Język jakoś dziwnie znajomy, nieprawdaż?

Dążenie do realizacji wariantu drugiego zdradzają reakcje na nieoczekiwane sytuacje. Nie jest istotne czy nagonka na Marsz Niepodległości w 2011 roku była częścią ogólnoeuropejskiej prowokacji, czy była samodzielną inicjatywą polskich inżynierów społecznych. Niewątpliwie jednak próba wywołania w tym najspokojniejszym europejskim kraju zamieszek na miarę Londynu czy Paryża spaliła na panewce, wobec odpowiedzialnej solidarności i politycznej dojrzałości polskiego społeczeństwa. Pomimo wybitnie prowokacyjnych akcji sił porządkowych nic się nie wydarzyło, bo trudno akcję kilkudziesięciu rozrabiaków nazwać rozruchami. Umożliwienie pozostawienia w środku nieprzyjaznego tłumu telewizyjnych samochodów i brak jakiejkolwiek ochrony ze strony policji w kluczowych momentach także trudno traktować inaczej niż prowokację. Zrealizowana kilka dni później uroczystość odsłonięcia na warszawskim Bemowie pomnika Żołnierzy Wyklętych nie zaowocowała nawet jednym nieprzyjaznym wobec państwa hasłem, ale też nie było na tą uroczystość medialnej nagonki.

11 listopada 2011 roku okazało się, że wyzwiska w stylu Palikota czy Niesiołowskiego nie robią na nikim żadnego wrażenia, jednak okazało się też coś zupełnie innego. Oto w dzisiejszym kosmopolitycznym świecie sporą część społeczeństwa mogą zmobilizować do manifestacji hasła patriotyczne, zaś bodźcem, który podziałał nieoczekiwanie mocno, był argument narodowy: trzeba dać odpór Niemcom!!! Niemcy przyjeżdżają bowiem do Warszawy bić Polaków w Święto Niepodległości! Nie była to zresztą plotka, bo tak faktycznie się działo. Trzeba zatem pójść za ciosem.

W dzienniku Rzeczpospolita red. Talaga ogłasza, że Polska powinna zrezygnować z niepodległości i przystąpić "do Europy „niemieckiej” z rządem gospodarczym, wspólną polityką fiskalną, może nawet jedną armią", zaś im szybciej się zdecydujemy tym korzystniejsze warunki akcesji wynegocjujemy. Tuż po patriotycznym Marszu Niepodległości, który był kilkanaście razy liczniejszy od "kolorowej" blokady - jak można te słowa zinterpretować inaczej jak dalszy ciąg prowokacji?

Znowu jesteśmy między młotem a kowadłem, bo oto z drugiej strony Rosja zupełnie otwarcie przyznaje, że także jest żywotnie zainteresowana europejską destabilizacją. Co więcej mocno zamanifestowała, że pilnie obserwuje co się dzieje u teoretycznie nieistotnych sąsiadów i jest kuta na cztery nogi jeśli chodzi o wewnętrzne polityki poszczególnych graczy. Deklaracje Dorienki w białoruskiej telewizji, że z punktu widzenia Rosji "Rosja graniczy bezpośrednio z Niemcami. Te dwa ogromne „heartlands” rosyjski i niemiecki graniczą przez „cieśniny lądowe" – bo Polska, Czechy, Słowacja i Białoruś odnoszą się do kategorii takich cieśnin" nie mają na celu przecież przekonania Polski czy Białorusi do zrzeczenia się niepodległości. Ta wypowiedź ma właśnie reaktywować narodowe obawy, lęki i resentymenty, ma odbudowywać określone postawy i nastroje.

Nie możemy mieć silniejszego potwierdzenia, że gra zmierza na konflikt, że pilnie poszukiwany jest zapalnik i że gdzieś uznano iż polska krewkość najlepiej się na taki zapalnik nadaje. Nie ma wątpliwości, że Polacy konfliktu nie chcą, ale też nie ma wątpliwości, że Polska Szwajcarią nie jest i raczej nie będzie. Wobec praktycznie nieistniejącej armii pozostaje nam tylko modlitwa o cierpliwość...

wtorek, 22 listopada 2011

Bolek jak Heubauer?

Niedługo będziemy mieć sztandar i znaki europejskie, ale jeszcze tego nie mamy. I dlatego do tego momentu musimy przywrócić orła. Za dwadzieścia lat zrobimy, co zrobiliśmy dzisiaj - oświadczył Lech Wałęsa, komentując sprawę koszulek piłkarskiej reprezentacji Polski. - pisze Wprost.

Aż się chce zakrzyknąć: kto nam podmienił Wałęsę?!!! Okazuje się, że logo PZPN na koszulkach piłkarskiej reprezentacji nie było bezrefleksyjnym zabezpieczeniem dodatkowego zarobku, lecz planową sondą społecznej tolerancji na demontaż narodowej symboliki.

Jowialność Wałęsy była atutem w budowaniu wizerunku prostego polskiego robotnika, przywiązanego do polskich wartości i po chłopsku zdroworozsądkowo podchodzącego do różnych kwestii w rozmowach z komunistyczna władzą. Wszyscy się zachwycali trafnością jego obrazowych porównań, które w punkt trafiały rzeczywistość, a jeśli chybiały to były pretekstem do pełnych sympatii żartów. Po 1989 różne osoby zaczęły dezawuować wartość Wałęsy, co interpretowano jako zawiść konkurentów sfrustrowanych niespełnionymi ambicjami, albo jako komunistyczne próby zniszczenia symbolu polskiej aksamitnej rewolucji.

Po jakimś czasie coś się stało i Wałęsa zaczął dostarczać coraz więcej powodów do systematycznego obniżania szacunku dla własnego autorytetu. Trwa to konsekwentnie do dzisiaj i aktywność byłego prezydenta Polski wydatnie wspiera kulturowe tendencje do negowania wartości wszelkich autorytetów. Sam długo byłem orędownikiem podtrzymywania pozytywnego mitu Wałęsy, ale to się zmieniło. Dzisiaj bojownik o wolną Polskę wyraża nadzieję, że za 20 lat emblematy i symbole tej wolnej Polski, o którą rzekomo walczył przez całe życie, zostaną unicestwione i zastąpione przez symbolikę paneuropejską. Nie udało się z gwiazdą czerwoną, uda się z gwiazdą złotą.

System nowego paneuropejskiego totalitaryzmu domyka się. Z jednej strony medialnie marginalizowane są jakiekolwiek głosy sprzeciwu, z drugiej strony zbyt pewni siebie aktorzy tracą kontrolę nad przekazem demaskując prawdziwy charakter "wspólnoty, która nadchodzi". Przychodzi na myśl roztropność naszych przodków, którzy nie mieli ani skrupułów ani złudzeń co do sposobu postępowania z osobami, które nie wykazały się pożądanymi przez wspólnotę cechami. Każdy człowiek jest ułomny, ale właśnie po to tworzy się panteony, by rzadko z natury rzeczy występujące jednostki wybitne wskazywały wszystkim pozostałym kierunek dążeń w małych prywatnych codziennych wyborach. Wszakże fakt, że ideał jest nieosiągalny nie oznacza, że nie należy do niego dążyć.

Warto w kontekście biografii i wspomnianej na wstępie wypowiedzi Wałęsy, przypomnieć postać pewnego polskiego pisarza, o którym dziś nikt już nie pamięta, ponieważ jego życiowe wybory zdyskwalifikowały jego obecność w panteonie literatury. Przypomnijmy fragmenty artykułu Cenckiewicza:

"Gdyby nie współpraca z austriackim zaborcą i jednoznaczny osąd II Rzeczypospolitej, Zygmunt Kaczkowski (1825-1896), współpracownik o pseudonimie Heubauer, byłby dziś patronem ulic i katedr literatury. Jego oficjalna biografia przypomina żywoty bohaterów, którzy z upadkiem Rzeczypospolitej nigdy się nie pogodzili. Kaczkowski dorastał w majątku Aleksandra Fredry w Cisnej. Już w wieku 14 lat trafił do więzienia. Później była szkoła w Tarnowie i studia we Lwowie i Wiedniu. Brał udział w powstaniu krakowskim, za co skazano go na karę śmierci. W oczekiwaniu na wyrok doczekał wiosny ludów i wyszedł na wolność. Zaczął publikować.

Rozgłos zyskał dzięki opowiadaniom i powieściom historycznym. „Genezą powieści historycznych Kaczkowskiego jest miłość tradycji, przywiązanie do przeszłości narodowej" – pisał prof. Ignacy Chrzanowski. Istotnie, m.in. w „Grobie Nieczui” (1858 r.), „Żydowskich” (1872 r.) i „Tece Nieczui” (1883 r.) Kaczkowski piętnował polskie warcholstwo, materializm, nieodpowiedzialne powstańcze uniesienia oraz… zdradę narodową. Był konserwatystą. Jako redaktor lwowskiego „Głosu” współpracował z księciem Adamem Sapiehą. W 1861 r. znów dotknęły go represje. Został aresztowany przez Austriaków pod zarzutem zdrady stanu i skazany na pięć lat więzienia. Ułaskawił go cesarz w grudniu 1862 r.

Kaczkowski był przeciwny powstaniu styczniowemu. Uważał jednak, że skoro już wybuchło, należy je wspierać z zewnątrz finansowo i dyplomatycznie. Już w tym czasie pojawiły się opinie, że Kaczkowski jest na podwójnej służbie. Polscy konspiratorzy z Lwowa zaczęli go śledzić. Okazało się, że kandydat na narodowego wieszcza odwiedza nocami szefa policji Aleksandra Hammera.

W listopadzie 1863 r. polscy spiskowcy we Lwowie uzyskali kolejny dowód zdrady Kaczkowskiego. W 1864 r. sąd obywatelski we Lwowie, tajna ekspozytura powstańczego Rządu Narodowego, uznał pisarza za winnego zdrady i skazał go na banicję. Kaczkowski zaskarżył wyrok do Rządu Narodowego. Był na tyle przekonujący, że 29 lutego 1864 r. Rząd Narodowy wydał dekret kasacyjny. Kaczkowskiego przeprosił nawet były komisarz naczelny Rządu Narodowego, który go wcześniej oskarżał. W 1896 r. Kaczkowski umierał otoczony chwałą.

Po upadku Austro-Węgier dr Eugeniusz Barwiński wyruszył na kwerendę archiwalną do Wiednia. Wpadły mu w ręce akta konfidentów austriackiej policji, a wśród nich opasła teczka agenta o pseudonimie Heubauer i 230 stron jego raportów. Heubauerem był Zygmunt Kaczkowski – agent wywiadu austriackiego, który w latach 1863-1871 składał sążniste i szczegółowe donosy, za które otrzymywał niemałe pieniądze. Barwiński stanął przed dylematem podobnym do tych, które mają dziś historycy badający akta IPN. W 1920 r. ukazała się książka Barwińskiego „Zygmunt Kaczkowski w świetle prawdy (1863-1871). Z tajnych aktów b. austryackiego ministerstwa policyi". Wolna Polska wymazała Kaczkowskiego z kanonu literatury narodowej. Odwaga historyka i prawda zwyciężyły kłamstwo i obłudę fikcyjnych bohaterów."

Jeśli chcemy budować cokolwiek, musimy mieć dobre materiały, nieprzeterminowany cement oraz doświadczonych i uczciwych murarzy. Dotyczy to tak samo powodów upadku polskich stoczni, przeszłości byłego prezydenta, jak i przyczyn smoleńskiej katastrofy. Zamiatanie wątpliwości, pytań i problemów pod dywan jest jak zamurowanie w ścianie zgniłego jajka: smród długo i powoli będzie się wydobywał, a jego lokalizacja będzie trudna do wykrycia. W skrajnych przypadkach pozostanie jedynie opuszczenie felernego domu.

Posłuchaj tekstu przeczytanego w Niepoprawnym Radiu

piątek, 18 listopada 2011

KOD potrzebny od zaraz

To się dzieje na naszych oczach. Nie można dłużej zwlekać. Widać jasno, że nikt nie jest bezpieczny, a zdegenerowany aparat państwowy cofa się w przyspieszonym tempie. Na razie jesteśmy w latach 70-tych, ale jeśli szybko nie zawiąże się następca Komitetu Obrony Robotników, jakiś np. Komitet Obrony Demonstrantów, możemy się nie zatrzymać i wylądować ponownie w latach 50-tych, albo dojść i do brunatnych lat 30-tych.

Prawnicy potrzebni od zaraz. Najwyższa pora, aby zacząć koordynować obywatelskie działania osłonowe. Wiadomo że to już się dzieje. To dzięki interwencji blogerki Rebeliantki i Porozumienia Rawskiego wyszedł na wolność Goczyński. Lecz cały czas siedzi w więzieniu bez wyroku, pobity na komisariacie Piotr Staruchowicz. Teraz do grona represjonowanych dołączył skazany Daniel Kloc.

To już nie są żarty. To nie jest kwestia bezczynności wobec naruszenia prawa przez policjantów. To jest rozszerzenie szykanowania na zwykłych obywateli. Dotąd wsadzano pod lipnymi zarzutami do tymczasowego aresztu. Teraz sąd skazuje przechodniów, którzy znaleźli się w niewłaściwym miejscu. Po co? Po to by nie wychodzili z domów. Chodzi o zastraszenie. Czy pozwolimy się zastraszyć?

Informacja na portalu niezależna.pl o skazaniu ofiary brutalnej napaści policjanta





Informacja dopisana 23 stycznia 2012 r.:

Za portalem wPolityce podaję informacje kontaktowe:

Biuro Interwencji i Monitoringu Prawa i Sprawiedliwości
ul. Nowogrodzkiej 84/86 II piętro w godz. 13-15

po uprzednim kontakcie telefonicznym, mailowym lub listowym
e-mail: biurointerwencjiimonitoringu@pis.org.pl
telefon: 22 699 71 97

środa, 16 listopada 2011

Sukces w Marszu do Niepodległości

Trzeba to jasno i wyraźnie powiedzieć: Polacy to cywilizowany zdyscyplinowany Naród, przywiązany do konstytuujących go wypisanych na sztandarach wartości: Honor i Ojczyzna. Dotyczy to wszystkich, nie tylko „matek z dziećmi” i „trzęsących się staruszków”, ale także, a może przede wszystkim tak poniżanych „środowisk kibicowskich”.

Od 1989 roku straszy się Polaków niebezpieczeństwem nacjonalizmu, którego dowodem miały być paramilitarne bojówki organizowane przez różnego rodzaju Tejkowskich i innych byłych agentów SB. Po zmianie ustroju kontynuowali oni swoją prowokacyjną działalność, lecz niestety Polacy są niezmiennie dalecy od jakichkolwiek skrajnych ideologii. Polacy nigdy masowo nie ulegli żadnym antyludzkim totalitarnym w swojej istocie pomysłom. To dlatego przecież na terenie Polski chronili się przed wiekami, szykanowani w całej Europie heretycy, Żydzi oraz inni innowiercy. Polacy okazali się przy tym na tyle przywiązani do swojej tradycji, że pomimo współistnienia z protestantami z jednej i prawosławnymi z drugiej, dziś w dalszym ciągu Polska jest katolicką wyspą otoczoną jak przed wiekami prawosławiem wschodu, protestantyzmem zachodu i ateizmem południa. Dotychczasowe próby złamania ducha narodu, najpierw poprzez fizyczna eksterminację, a następnie przez wieloletnia propagandę nie przyniosły spodziewanych rezultatów i dziś rozlewający się po Europie młodzi ludzie są cenionymi poszukiwanymi pracownikami, którzy swoją pracowitością i rzetelnością wzbudzają zawiść miejscowych robotników. Czy byłoby to możliwe bez przywiązania do wartości umożliwiających współdziałanie?

Tendencje oikofobiczne, przekonanie o niskiej wartości graniczące z nienawiścią do własnej nacji, są w medialnej propagandzie dziwnie skorelowane ze stopniem edukacji. Im wyższe wykształcenie tym częstsze przejawy pogardy do własnego narodu. Nieprzypadkowe jest przecież sformułowanie "młodzi, wykształceni z wielkich miast". Świadczy to jednak nie tylko o kreowanym wizerunku postawy, ale także o jakości edukacji, która oprócz przekazywania wiedzy i umiejętności ma przekazywać określony światopogląd. Wykształcenie jest przecież także czynnikiem warunkującym dostęp do władzy i nie jest przypadkiem, że im wyżej w państwowej urzędniczej hierarchii, ale też im bliżej publiczności szklanego ekranu, tym większe przekonanie o niskiej wartości ludzi mieszkających miedzy Bugiem a Odrą. A przecież - i trzeba to też powtarzać wyraźnie i głośno - takie przekonanie jest celem wbijanej nam co najmniej od 1945 roku do głowy komunistycznej propagandy.

Intencją blokady Marszu Niepodległości było nie tyle „powstrzymanie faszyzmu”, ile przede wszystkim kompromitacja idei niepodległościowych. Cała sytuacja zmierzała do sprowokowania zamieszek, by uwiarygodnić deklarowany strach przed demonami faszyzujących radykałów. Blokady w centrum miasta, informacje o zaproszeniu niemieckich bojówek, histeria antyfaszystowskich apeli, która wywoływała u większości Polaków odruch pukania się w czoło. To jednak nie zrażało funkcjonariuszy systemu propagandy i atmosfera absurdu nakręcała się coraz bardziej.

Intencją samego Marszu Niepodległości była zaś demistyfikacja propagandowego wizerunku oszołoma, jaki ze skutkiem udaje się przypiąć do każdego Polaka nie wstydzącego się swojej polskości. Stąd rezygnacja z partyjnych transparentów i znaków. Stąd nieustanne apelowanie o spokój, godność i nieuleganie prowokacjom. Stąd nieustanne próby wyciszenia skrajnych głosów i trzymanie do samego końca trasy Marszu w tajemnicy, by nie było okazji do konfrontacji, nad którą trudno będzie zapanować.

Po zeszłorocznym Marszu Niepodległości obie strony wyciągnęły wnioski. Gdy poprzednim razem zmieniono jego trasę, a kolejne nielegalne blokady były profesjonalnie pacyfikowane przez policję poprzez zablokowanie blokady, uczestnicy Marszu cierpliwie stali i czekali, aż policja puści ich nową trasą. W tym roku organizatorzy trzymali trasę przemarszu w tajemnicy, zaś druga strona wpuściła prowokatorów do środka Marszu. W efekcie udało się wywołać zamieszki w medialnych punktach: startu na pl. Konstytucji i docelowym na Rozdrożu. Znamienne, że rozruchy na Nowym Świecie w okolicach siedziby Krytyki Politycznej, która była współorganizatorem blokady przeszły w zasadzie bez medialnego echa. Znamienne, że gdy policyjny klin wszedł w sam środek tłumu na Rozdrożu, jedyna reakcja było skandowanie przez tenże tłum okrzyku "prowokacja! prowokacja!" Znamienne, że idący po ulicach Warszawy przez dwie godziny Marsz nie był rejestrowany przez żadną stację TV i nie towarzyszyła mu żadna eskorta policji. Wszyscy po prostu doskonale sobie zdawali sprawę, że podczas Marszu nie będzie żadnych zadym, bo przecież nie o zadymy w Marszu chodzi.

Nie chcę się zajmować prezentowaniem dowodów na prowokacje różnych stron, od lewackich bojówek, przez kompromitującą się policję, aż do bezmyślnych narwanych kiboli. To świetnie robią obecnie wszyscy komentatorzy. Chcę skupić się na innym aspekcie wydarzeń z 11 listopada 2011 roku.

Trzeba to jasno i wyraźnie podkreślić: Marsz Niepodległości 2011 odniósł spektakularny sukces na wielu polach. Polacy udowodnili sobie samym, że stać ich ciągle na samoorganizację, że siła dobrych idei jest ciągle żywa i jest silniejsza niż medialna propaganda nienawiści i podziałów. Pokazali sobie samym, że agresja nie jest sposobem na rozwiazywanie problemów, a Polska jest naszym wspólnym domem, o który wszyscy musimy dbać wspólnie, bo jeśli sami o niego nie zadbamy to nikt o niego nie zadba.

Wypunktowując trzeba stwierdzić, że:
  1. Udało się zdemaskować skalę medialnego kłamstwa, porównywalnego jedynie, jak to ujął prof. Żaryn ze stalinowska propagandą. Stało się tak dzięki masowemu ruchowi dziennikarzy obywatelskich, czyli zwykłych ludzi, którzy zabrali ze sobą na Marsz swoje kamery. Zebrane przez Nowy Ekran materiały były następnie wykorzystywane przez inne media, często bez podania źródła, co w kolejny sposób zdemaskowało złodziejski charakter tych instytucji. Zostały bowiem naruszone zarówno zbywalne jak i niezbywalne prawa autorskie prezentowanych materiałów. Efekty tej demistyfikacji przyjdą z czasem.

  2. Skala tzw. zamieszek po podsumowaniu strat jest w porównaniu z liczebnością tej pokojowej manifestacji marginalna i pomijalna. Wystarczy sobie uświadomić, że nawet jeśli przyjąć, że liczba awanturników przekroczyła 1 tys. to jest to mikroskopijny ułamek uczestników obu manifestacji, który według ostrożnych szacunków oscyluje w sumie w granicach 30-40 tys. osób. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że zatrzymanych osób było 210 to daje pół procenta uczestników. Jeśli uświadomimy sobie że prawie połowa z tych zatrzymanych to lewaccy obcokrajowcy, to okaże się, że burdy były nie były znacząco większe niż w codziennych policyjnych statystykach. Do przemocy wobec siebie nawzajem niechętni są zarówno prawicowi jak i lewicowi Polacy. To ważna konstatacja.

  3. Wobec powyższego faktu zupełnie inaczej należy spojrzeć na, jednak bardzo liczne, środowiska kibicowskie uczestniczące w Marszu Niepodległości. Okazuje się, że są w stanie masowo przyjąć do wiadomości apel o spokój i godne zamanifestowanie przywiązania do idei niepodległości, że wobec tej idei nie mają najmniejszego znaczenia podziały między wrogimi na co dzień klubami oraz, że są w stanie powstrzymać się od agresywnych reakcji na policyjne i lewackie prowokacje, jeśli wymaga tego potrzeba chwili. Udowodnili, że nie są bezmyślnym bydłem, jak chcą ich usilnie pokazać propagandowe media. Udowodnili sobie samym, że są godnymi ludźmi, przywiązanymi do wartości które wynieśli z domów, a które tak usilnie stara się zniwelować szkoła i medialna propaganda.
Po ostatnim 11 listopada, gdy minęła mi złość na medialne manipulacje i kłamstwa środowiska związanego z Krytyka Polityczną, zaczynam z optymizmem patrzeć w przyszłość. Kłamstwo działa dopóty, dopóki uchodzi za prawdę. Zdemaskowane kłamstwo przestaje być skuteczne. Ale tolerowanie kłamstwa w przestrzeni publicznej rozwala państwo. Jeszcze długo wielu ludzi będzie trwało przy serwowanej przez neostalinowską propagandę narracji, bo tego wymaga od nich psychologiczny mechanizm konsekwencji wobec samego siebie. Trudno jest się przed samym sobą przyznać do ulegnięcia. 15 lat od ujawnienia tego faktu przez Antoniego Macierewicza, Michał Boni w końcu przyznał się do współpracy z SB. Po 11 listopada 2011 skala manifestacji, jej wynikający z głębokiego zakorzenienia wyznawanych wartości spokój, powodują, że przełamane zostały kolejne lody narodowych podziałów. Spokojni biznesmeni, kombatantcy starcy, matki z dziećmi na wózkach, młodzi szalikowcy, ogolone karki, profesorowie, dziennikarze i posłowie szli razem czując się ze sobą dobrze i bezpiecznie. Zjednoczeni nie w abstrakcyjnym proteście, ale w afirmacji własnej tożsamości. Tożsamości eksterminowanej przez oba totalitaryzmy XX wieku:
Pod tym transparentem szła w Marszu Niepodległości Klubokawiarnia Republikańska i Ob-Ciach

Lepiej sobie nie wyobrażać, co by było gdyby te tłumy skrzyknęły się do protestu o porównywalnie „pokojowym” charakterze co środowisko kawiorowego lewactwa. To czego nie podają media dociera jednak do decydentów i dlatego prezydent Komorowski od razu wyraził "ogromny niepokój", że "ktoś mógł wpaść na pomysł, aby do Polski zapraszać ludzi spoza granic naszego kraju, którzy wyraźnie nie są zainteresowani świętowaniem polskiej niepodległości, a urządzaniem na polskich ulicach awantur i burd". "To narodowy polski wstyd." Donald Tusk z kolei podkreślał, że awantury tego dnia miały chuligański charakter, a nie polityczny. Zaś Tomasz Nałęcz wychodzi z propozycją zorganizowania w przyszłym roku wspólnego dla wszystkich środowisk Marszu Niepodległości, w którym znalazło by się "miejsce dla całego spektrum postaw - od profesora Jana Żaryna po Sławomira Sierakowskiego".

Te wypowiedzi świadczą o wypunktowanych przeze mnie elementach wielkiego sukcesu Marszu Niepodległości, poprzez który Polacy pokazali, że nie dadzą sobie zrobić wody z mózgu i są w stanie legalnymi pokojowymi metodami skutecznie działać w przestrzeni publicznej. Przekaz tego Marszu nie tylko pokazał coś obywatelom, ale realnie oddziałał na zabetonowane wydawałoby się władze. Pytanie czy obywatele uwierzą w tą nagłą zmianę narracji. Bo jest już chyba dla wszystkich jasne, że idące w zaparte środowisko Krytyki Politycznej popełniło spektakularne polityczne samobójstwo.

Posłuchaj tekstu przeczytanego przez JaWa dla Niepoprawnego Radia

piątek, 11 listopada 2011

Marsz Niepodległości

1. Kolorowa w czerni

Na Marszałkowską dotarłem od Hożej w okolicach godziny 13. Za Wilczą widać i słychać było zgromadzenie Kolorowej Niepodległej. Bez większych problemów wszedłem w środek festynu. Afrykańskie rytmy, piknikowa atmosfera, kolorowe dmuchane piłki odbijane w powietrzu, sielanka. Zobaczyłem znajomą, która roztańczona świętowała chyba jeszcze niedawno obchodzone 60-te urodziny. Powiedziałem jej ze śmiechem, że jesteśmy z dwu stron barykady, na co ona również ze śmiechem odparła, że przecież nie musi nam to przeszkadzać w tańcu. Zgodziłem się, ale na taniec nie miałem ochoty i rozstaliśmy się w przyjaznej atmosferze. Pokręciłem się jeszcze trochę i spróbowałem przedostać się przez kordon policji w stronę pl. Konstytucji. Niestety policjanci byli bardziej stanowczy niż zabezpieczający drugą stronę festynu bojówki antify i musiałem zawrócić.

Idąc w kierunku Wilczej dostrzegłem poruszenie po lewej stronie. Nagle używane jako barierki kolorowe transparenty poszły w dół, zza czarnych kurtek zostały wyjęte jasne kije, szereg zafalował i zaczęła się regularna młócka. Z dalszych rzędów poleciały szklane butelki z farbą. Nadbiegła policja i czarny szereg szybko wrócił na swoje miejsce.

Wyszedłem na zewnątrz kordonu. Do karetki odprowadzono trzy osoby z rozciętymi głowami. Słychać okrzyki "zajebać faszystę!!!" Jeden z poszkodowanych, zalany krwią z rozciętej na wysokim czole skóry krzyczy że jest swój. Gapie dają mu spokój, a on pozuje fotoreporterom na tle karetki. Krew obciera dopiero wtedy gdy aparaty fotograficzne i kamery się znudziły. Wracam do czoła kordonu i uświadamiam sobie, że ta Kolorowa Niepodległa jest dziwnie jednolicie czarna. Próbuję zadać pytanie zamaskowanym osobnikom, ale oni tylko kręcą głowami. W końcu wołają jakiegoś gościa, który jest w stanie coś wydukać, albo nie ma zakazu wypowiedzi. Pytam:
- dlaczego Kolorowa Niepodległa ma kolor czarny?
- głupie pytanie, głupia odpowiedź, wiec lepiej nic nie powiem.
- a ja słyszałem, że nie ma głupich pytań są tylko głupie odpowiedzi?
- to mamy innych informatorów.

2. Czarna zadyma

Na pl. Konstytucji o godzinie 14 nie było dużo ludzi. Nieco więcej niż na kolorowym festynie, ale i tak daleko było zapowiadanej liczebności Marszu. Przez ustawione na samochodzie przy wylocie na pl. Zbawiciela głośniki podawane są komunikaty organizacyjne. Apele o zdyscyplinowane i godne manifestowanie dumy z Niepodległości. Informacje o spodziewanych prowokacjach i potrzebie nieulegania im. Z biegiem czasu gromadzi się coraz więcej ludzi. Zorganizowane grupy kibicowskie są oczywiście najbardziej widoczne. Ale są też wspierające się na laskach osoby starsze i rodziny z dziećmi. Kręcę się po placu, żeby objąć wzrokiem możliwie największy przekrój ludzi. W pewnym momencie od strony Koszykowej zaczyna się ruch policji. Dodatkowe szpalery, armatki wodne, niedawno zakupione zestawy LRAD. Robią wrażenie. Ludzie zaczynają się irytować, ale inni, przedstawiciele organizatorów, uspokajają, że taka jest rola policji i taka ich praca i żeby to uszanować.

Tuż przed godziną 15, od strony Pięknej zaczyna się rzucanie petard. Odpalone są race. Widzę nerwowe bieganie organizatorów wzdłuż policyjnego szpaleru, sam też podchodzę bliżej. Widać dziwnie rachitycznych ubranych na czarno "kiboli", którzy z zasłoniętymi twarzami rzucają w policję petardami. Policja zaczyna apelować o rozsądek i spokój. Gdy obserwuję to z boku, staje się jasne, że ktoś albo faktycznie nie wytrzymał, albo to klasyczna prowokacja. Czekam na interwencję samych kiboli, którzy na zdrowy rozum powinni jeśli nie uspokoić to odseparować się szybko od zadymiarzy, zrobić miejsce policji, która z kolei szybko by odseparowała zadymę tak jak w zeszłym roku. Tym bardziej że chuliganów nie jest dużo. Sam stoję niedaleko wśród kiboli, którzy absolutnie nie kwapią się do zadymy, tylko są tak jak ja zdziwieni zastanawiając się o co chodzi. Reakcji jednak nie ma. Policja zamiast wejść klinem w tłum i odseparować ewidentnie oddzielną od reszty bojówkę posuwa się tyralierą. Idą w ruch armatki wodne. W odpowiedzi oprócz petard idą tłuczone płyty chodnikowe.
Dostrzegam faceta z megafonem szybkim krokiem wychodzącego od strony zamieszek. Pytam się, co tam się dzieje, dlaczego dają się prowokować? Nie widzisz - pada odpowiedź - przecież to lewactwo udaje kiboli, nic z tym nie da się zrobić, idziemy wszyscy pod MDM!!!

Faktycznie nic z tym nie dało się zrobić. Tyraliera policji zaczęła spychać wszystkich w kierunku MDM. Zarówno demolującą chodnik bojówkę, jak i całą spokojną resztę. Gdy ludzie zaczęli kierować się w stronę Waryńskiego, bojówka została sama. Zajęci rozbijaniem chodnika zadymiarze przez moment stracili za plecami wizualne wsparcie. Dzięki temu można było zobaczyć, że tych chuliganów było wszystkiego może ze 100 osób.  

3. Marsz Niepodległości

Dopiero gdy manifestacja wyszła z pl. Konstytucji można mówić o pełnym godności i dumy Marszu Niepodległości. Komentując burdę na placu ludzie przekazują sobie także informacje o wydarzeniach pod siedzibą nawołującej wprost do terroru Krytyki Politycznej. Pobiegłem Marszałkowską wyprzedzając pochód i spotkałem czoło przy Boya-Żeleńskiego. Manifestacja nie prowokowana przez policję szła karnie, zgodnie z zaleceniami megafonu zajmując jedną jezdnię trasy. Skręciła w Goworka i Spacerową, przy Chocimskiej główny marsz spotkał się z jakąś inną grupą, która częściowo dołączyła do pochodu, a część pobiegła Chocimską dalej, twierdząc że tam są lewacy. Na szczęście obyło się tym razem bez prowokacji być może dlatego, że nie było w pobliżu żadnych kamer telewizyjnych stacji. Marsz posuwał się powoli, ale spokojnie, skandowano hasła, ale nie usłyszałem żadnego ocierającego się chociaż o cień antysemityzmu czy homofobii.
Przy pomniku Tarasa Szewczenki postanowiłem zobaczyć całość Marszu. Od jego czoła do samego końca zdążyło się całkowicie ściemnić, a ja sam zdążyłem potwornie zmarznąć. SMS-em dostałem informację od osoby mającej doświadczenie w szacunkach tłumu, że idzie co najmniej 30 tys. ludzi. Bałem się, że w ogonie będą ciągnęły się jakieś niedobitki nieszczęsnych zadymiarzy, ale pochód grzecznie zamykał transparent i nie było żadnych ogonów. Telewizyjnych kamer oczywiście też nie było. Po co pokazywać godność i dyscyplinę przywiązanych do idei niepodległej Polski manifestantów?

Przebiegłem szybko Klonową pod Belweder i pomnik Piłsudskiego. Tutaj ponownie dołączyłem do czoła Marszu i razem dotarliśmy na pl. Na Rozdrożu. Zająłem miejsce w Al. Szucha na przeciwko Dmowskiego. Przedstawiciel organizatorów przez megafon co chwilę prosi wszystkich o przechodzenie w kierunku pl. Trzech Krzyży, żeby zrobić miejsce wszystkim manifestantom. To zbieranie trwa długo. W 1/3 pochodu jedzie samochód z nagłośnieniem. Samochód właśnie dotarł, czyli można przyjąć, że upłynie jeszcze sporo czasu zanim wszyscy się zbiorą, zostaną wygłoszone przemówienia i manifestacja się zakończy.

4. Przedwczesny koniec.

Od strony Al. Szucha nadjeżdża armatka wodna wraz tłumem policjantów. Pierwsza myśl, że nadciągają lewacy i policja ich odgradza. Ale samochód się nie zatrzymał. Komunikaty wzywające do spokoju i klin policji przedzielił ten duży już tłum na pół. Od Szucha aż po barierki przy Parku Ujazdowskim kordon. Tłum skanduje "prowokacja! prowokacja!" Bo to jest klasyczna prowokacja. Jeśli coś się działo po przeciwnej stronie placu Na Rozdrożu, to można było przysłać policję od tamtej strony. Od strony Szucha był całkowity spokój i oczekiwanie na przemówienia. Tymczasem zaczął płonąć samochód TVN.

Po demonstracji znajomy opowiadał o dziwnych sytuacjach. Gdy pochód wychodził z pl. Konstytucji próbowano podpalić samochód Polsatu. Zaczęli go gasić z jakimś przygodnym "kibolem". Tymczasem dwaj podpalacze zniknęli jak kamfora. Spalenie Samochodu TVN już w trakcie manifestacji było komentowane na miejscu jako kolejna prowokacja. Potwierdzają to nagrania, na których jeden z organizatorów próbuje bronić tych aut przed wandalami. 30 tysięcy ludzi przechodzi koło kompleksu ambasady rosyjskiej i poza okrzykami nie ma żadnych prowokacji. Podobnie pod Belwederem, ale tam nie ma też kamer.

Trudno nie mieć skojarzeń z relacjami z demonstracji w latach 80-tych, gdy rzecznik rządu Jerzy Urban opisywał bandyckie wybryki Solidarności, zrywany na ulicach bruk, pijani chuligani, pobite matki i dzieci. Na koniec Marszu, gdy ku zaskoczeniu wszystkich włącznie z organizatorami, zostało ogłoszone jego rozwiązanie, ten 30-tys. "agresywny tłum" po prostu się rozszedł w ciągu ok. 30 min. Jeszcze wszyscy nie dotarli na miejsce gdy policja zdelegalizowała Manifestację po wcześniejszej brutalnej prowokacji. Nie było końcowych przemówień, podziękowań, bo ktoś najwyraźniej zdecydował, że nie można dopuścić do podsumowania tej najliczniejszej niepodległościowej manifestacji w ciągu ostatnich lat.
Wracałem z bólem w sercu. Ze świadomością, że brak dostatecznego organizacyjnego zabezpieczenia tyłów przed wewnętrzne służby porządkowe umożliwił nagłośnienie ekscesów i kolejny raz skompromitowanie idei polskiej niepodległości. Świetna policyjna organizacja w zeszłym roku pozwoliła łudzić się, że policja jest wystarczającą siłą do ochrony manifestantów przed bandytami. Niestety stało się inaczej. Bandyci wmieszali się w tłum, a tłum okazał się nieprzygotowany na wewnętrzne prowokacje. Jednak było tam ok. 30 tys. świadków, którzy na własne oczy widzieli to, co się działo i jak te wydarzenia zostały pokazane w mediach. 30 tysięcy osób zaszczepionych na medialne kłamstwa w stylu Jerzego Urbana. Niech relacje uczestników Marszu roznoszą się szeroko. Polska jest dla wszystkich.

* * *
Na koniec trzy filmy uzupełniające.

Mocna, ale bardzo trafna  i bardzo prawdziwa wypowiedź prof. Jana Żaryna:


Blogerski reportaż "Widziałem naziola":


Sfilmowany fragment Marszu Niepodległości
- tego nie zobaczysz w żadnej telewizji:


Konfrontacja medialnych doniesień i faktycznych obrazów z Marszu:

niedziela, 6 listopada 2011

Nie podlegać nienawiści.

To jednak cieszy, że pomimo różnicy zdań intelektualiści zgadzają się co do pewnych podstawowych imponderabiliów. Można bowiem mieć różne spojrzenie na szczegóły kształtu organizacji społecznej, ale istnieją pewne wartości, co do których zgadzają się wszyscy. Dopóki istnieją takie wspólne wartości, dopóki spór dotyczy szczegółów, dopóty jest nadzieja że spór nie przeniesie się z płaszczyzny werbalnej na fizyczną.

Oto pani Krystyna Karkowska Krauze mówi, że w idei niepodległości chodzi o nie podleganie. Zastanawiając się nad tym czemu mamy nie podlegać, dochodzi do wniosku, że najważniejsze to nie podlegać nienawiści. Jakie to mądre słowa! Nie wolno nam ulegać nienawiści i po chrześcijańsku powinniśmy wybaczyć tym młodym przestępcom, którzy z zasłoniętymi chustkami twarzami będą rzucać kamieniami. Od doprowadzenia ich do porządku jest policja i tylko ona ma monopol na użycie przemocy w celu powstrzymania przemocy. W każdej zbiorowości mogą znaleźć się jednostki o podwyższonym poziomie agresji, które nie przepuszczą okazji do jej rozładowania. Jednak nie może to być powodem, aby kultywować w sobie nienawiść do naszych Rodaków. Czy postulujemy blokowanie wstępu do hipermarketu ludziom, którzy nie są w stanie zrozumieć twierdzenia Pitagorasa? Czy mamy pomysły, aby blokować wejście do baru osobom, które należały do PZPR? Możemy jednoznacznie oceniać ich walory umysłowe, możemy jednoznacznie oceniać ich postawę moralną, ale nie powinniśmy przecież dążyć do reglamentowania dostępu do miejsc publicznych naszego kraju. Takie pomysły były cechą charakterystyczną dla faszyzmu (tramwaje tylko dla Niemców) i dla komunizmu (sklepy "za żółtymi firankami"). Polska Niepodległa to kraj, gdzie dla każdego jest miejsce dopóty, dopóki nie łamie prawa.

Dlatego cieszy wypowiedź pani Krystyny Karkowskiej Krauze, że powinniśmy być wolni od nienawiści. Od nienawiści wobec Murzynów, wobec Żydów, wobec Polaków, wobec zwolenników kosmopolityzmu, wobec miłośników niepodległości, wobec katolików, protestantów czy prawosławnych. Faszystowskie i komunistyczne w genezie pomysły blokowania swobody wypowiedzi, wolności głoszenia swoich poglądów powinny być spacyfikowane przez policję, jako łamiące prawo do legalnej manifestacji. Faszystowskie i komunistyczne w genezie pomysły aktywizacji młodzieżowych bojówek, które napadają inaczej myślących w pociągach powinny być z całą mocą potępione i ścigane przez organy powołane do pilnowania przestrzegania prawa. Jest przecież paragraf na ściganie podżegania do przemocy i nienawiści.

Wypowiedź pani Krystyny Karkowskiej Krauze opatrzona jest logo Kolorowej Niepodległej. W treści jednak nie pada ani razu zaproszenie na wydarzenie organizowane pod tą nazwą. Można zatem przypuszczać, że wypowiedź pani Krystyny jest wsparciem nie tyle konkretnego środowiska ile określonej postawy. Ta wypowiedź pasuje w 100% także do innego wydarzenia o nazwie Marsz Niepodległości. Dlatego cieszy mnie ona bardzo, bo być może uświadomi organizatorom blokad Marszu Niepodległości, jak bardzo błądzą? Wiem, sporo osób uzna, że jestem zbyt wielkiej wiary dla możliwości intelektualnych pewnych osób. Trudno. Ja nie uważam tej wiary za zbyt wielką.



Inną osobą, która akcentuje potrzebę aktywnego przeciwstawienia się nienawiści i przemocy to Maria Janion. Stwierdza ona: "Gotowość do protestu wobec nietolerancji, ksenofobii, homofobi i rasizmu, wobec mowy nienawiści, wobec gloryfikowania przemocy to przejaw odpowiedzialności". Cieszą te słowa, bo być może pozwolą uświadomić sobie uczestnikom blokad, że biorą udział w czymś z gruntu złym, w akcji o charakterze skrajnie nietolerancyjnym, ksenofobicznym i rasistowskim. Gdyby to był Marsz Niepodległości Afryki, albo Marsz Niepodległości Izraela, osoby go blokujące zostałyby, całkowicie słusznie, nazwane właśnie w ten sposób. Poparcie Marii Janion dla akcji blokad wynika najprawdopodobniej z braku świadomości ich charakteru, bo nie przypuszczam, aby tak wielki i doświadczony umysł pozwolił sobie na tak daleko idącą intelektualną niekonsekwencję noszącą znamiona hipokryzji. Ma rację Krystyna Karkowska Krauze, że trzeba dużej odwagi, aby przeciwstawić się nienawiści, w przypadku środowisk nawołujących do blokad - nienawiści wobec własnego narodu. Jeśli czujemy się odpowiedzialni, to powinnismy razem z Marią Janion głośno przeciwko temu zaprotestować.

Sam Seweryn Blumsztajn wygłasza hasła, z którymi podchodzący poważnie do swojej tradycji Polak nie może się nie zgodzić: "Jest taka Polska przyjmująca Białorusinów czy Czeczenów, którzy schronili się u nas, uciekając przed dyktaturami, i życzliwa wobec tych, którzy tylko szukają u nas lepszego losu, bez względu na to, skąd przybywają i jaki mają kolor skóry. Polska, w której bezpiecznie czują się wszelkie mniejszości: narodowe, rasowe, religijne i seksualne. Polska dumna z różnorodności swoich korzeni, kraj poetów i bohaterów „z matki obcej”. Ojczyzna Mickiewicza, Miłosza i Edelmana. Polska Piłsudskiego."

Warto zauważyć, że europejska tolerancja ma polskie korzenie. Gdy w całej Europie, w ordynowanych przez władców pogromach, ginęli Żydzi, protestanci i innego rodzaju mniejszości, ich niedobitki uciekały do Polski właśnie. Systemowa tolerancja nie zapobiegła oczywiście jednostkowym aktom bestialstwa, ale trudno mówić o prześladowaniach Kościoła Katolickiego z powodu zamordowania św. Stanisława, czy trudno mówić o absolutyzmie polskich władców przejawiającym się zabiciem Samuela Zborowskiego. Systemowa dyskryminacja i szowinizm były z reguły dziełem zaborców i najeźdźców, zaś nieustanne przypisywanie Polakom tych cech można interpretować jako przynależność do nurtu oskarżeń żołnierzy AK o faszyzm. Dzisiejsze szerzenie nienawiści do polskiego patriotyzmu poprzez używanie ulubionego zarzutu z czasów stalinowskich kompromituje oskarżycieli, a nie rzekomych faszystów.

Nie wiem jakie są powody ignorowania historycznych faktów przez Seweryna Blumsztajna. Nie wiem czy wynika to z utraty kontaktu z różnorodnymi poglądami, czy jest przemyślanym działaniem z premedytacją. Cieszę się natomiast, że mimo wszystko pozostaje gdzieś świadomość, że Polska to różnorodność nie tylko kultur, czy odcieni skóry, ale także idei i poglądów. Warto przypomnieć że: tolerancja i szacunek - każdy Polak to rozumie. To był powód tak dużej liczebności przedstawicieli narodowości żydowskiej na polskich ziemiach. Dzisiaj natomiast w polskim Sejmie jest dwu posłów o ciemnym kolorze skóry i jedna posłanka, która urodziła się mężczyzną. Jeśli natomiast będą jakiekolwiek zarzuty i pretensje do tych osób, jestem przekonany, że będą to pretensje o działanie na szkodę Polski, a nie pretensje o historie ich przodków. Czy taka sytuacja byłaby możliwa w kraju, w którym nie ma tradycji tolerancji i szacunku?

Pomysły blokowania Marszu Niepodległości są tak naprawdę w swojej istocie obce polskiej kulturze. Wyrastają z obcej ideologii. Są przejawem szowinizmu właśnie, który nie toleruje odmiennego światopoglądu. Jeśli blokowanie poniesie porażkę, to nie dlatego, że siły ciemności okażą się większe, ale dlatego, że osadzone głęboko w polskiej kulturze tolerancja i szacunek okażą się silniejsze od propagandowych przekłamań i naciągania rzeczywistości do fałszywych idei. Wystarczy zejść ze szklanej wierzy, popatrzeć na rzeczywistość, popatrzeć na rezultaty i refleksja przyjdzie sama, kto bardziej zaprzecza szczytnym i wciąż żywym w polskiej kulturze wartościom takim jak tolerancja i szacunek.