Witold Gadowski słusznie przypomina precesję symulakrów, poprzedzanie terenu przez mapę, tworzenie pojęć niezwiązanych z desygnatem. Gadowski opisuje symulakry faktów, ale fałszowanie rzeczywistości nie rozpoczęło się wczoraj i zachodzi na wielu głębokich poziomach. Dlatego tak ciekawe i zaskakujące jest grzebanie w genezie różnych słów i transferze znaczeń.
Niektóre z manipulacji na języku są tak skuteczne, że są przejmowane przez tych, w których mają uderzać. Ich subtelność, pozorna oczywistość i rzekoma lepsza trafność sprawiają, że nikt się nie buntuje, bo przecież język to tkanka żywa i jeśli ludzie używają określonego słowa, to trzeba go po prostu wpisać do słownika i koniec. Jako dziecko dziwiłem się oburzeniu rodziców poprawiających mnie gdy mówiłem, że na przerwie biegamy na bojkot. Te stare wapniaki uparły się, żebym nie używał słów których rzekomo nie rozumiem, a przecież to oczywiste że chodziło o boisko.
Dziś nawet pod Namiotem Solidarnych 2010 profesor Nowak mówi o samolocie PREZYDENCKIM, podczas gdy samolot nie przestał być RZĄDOWYM tylko dlatego, że leciał nim Prezydent. Nazywanie w określony sposób przedmiotów niepostrzeżenie ustawia na poziomie podświadomości tak subtelne kwestie jak odpowiedzialność za przygotowanie i przebieg lotu.
Takich manipulacji na języku jest jednak dużo więcej, a najbardziej znaczącym jest zauważone swego czasu w magazynie Obywatel odwrócenie pojęć PRACODAWCA i PRACOBIORCA. Przecież to oczywiste, że pracodawca to ten który daje swoją pracę, biorąc za to pieniądze, zaś pracobiorca kupuje u pracodawcy określoną usługę. W przypadku usług zachowało się oryginalne znaczenie pojęć i nikt nie ma wątpliwości co oznacza termin usługodawca i usługobiorca. A przecież ta zamiana od razu ustawia tego kto DAJE na wyższej pozycji moralnie, etycznie i w konsekwencji prawnie, od tego który BIERZE. Nie mamy wątpliwości, kto w przypadku dawania i brania np. zasiłku jest tym dobrym a kto darmozjadem, nieprawdaż?
Jednak tego rodzaju manipulacjami na języku, ustawiającymi relacje społeczne między różnymi grupami nie zajmują się walczące o równość i sprawiedliwość organizacje lewicowe. Nikt z lewicowych ideologów, nikt z próbujących te ideologie wdrażać polityków nie zająknie się nawet o tym niesprawiedliwym zawłaszczającym gwałcie na języku. Oni wolą skupiać się na wkładaniu kolejnych potocznych określeń do worka słów zakazanych (np. kretyn, matoł, pedał) albo na emancypacji pojęć dotąd uznawanych za wulgarne (np. cipka, kurwa, pornos).
Wrodzone słowiańskie poczucie wolności buntowało mnie przeciwko napomnieniom rodziców o poprawność językową i używanie pojęć adekwatnych do desygnatów. Dużo dużo później zrozumiałem dlaczego to poprawność językowa daje wolność, a ich troska nie była niewoleniem lecz troską o wolność właśnie. Bowiem tylko używając języka zgodnie z narosłą przez wieki tradycją umożliwia dialog zarówno z przeszłością, jak i z innymi w teraźniejszości. Trudno porozumieć się przecież w opisanej przez Janusza Krasińskiego sytuacji, gdy w moskiewskiej restauracji goście proszą o „kawior w puszku”, a kelner słysząc to zastanawia się skąd wziąć „dywan w armacie”.
Ja słuchając rozważań o samolocie prezydenckim albo dywagacji o relacjach między pracodawcą a pracobiorcą także zastanawiam się o co chodzi. Bo chyba jestem za cienki w uszach, by skumać te wszystkie językowe łamańce pojęciowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz