czwartek, 23 czerwca 2011

Tuska mecz o głowę

Druga fala kryzysu nadciąga. Poważni analitycy, podchodzący do spraw gospodarki realnie a nie życzeniowo są w zasadzie zgodni: siła tej drugiej fali będzie nieporównywalnie większa od pierwszej. Wszystkie działania nakierowane na ratowanie gospodarki zamiast likwidować przyczyny kryzysu, tylko doraźnie niwelują jego skutki, w efekcie pogłębiając patologiczne zadłużenie i nieznacznie odsuwając w czasie ostateczny krach całego systemu. Zaskoczeni będą jedynie ostateczni konsumenci, natomiast finansowi architekci już od dłuższego czasu robią przymiarki do wprowadzenia nowej światowej waluty, mającej w konsekwencji globalnych zawirowań zastąpić dolara, euro i być może parę innych walut. Dopiero wtedy nastąpi przemodelowanie całego systemu, bynajmniej nie w sposób zapewniający większe bezpieczeństwo, lecz raczej utrwalając podziały i możliwości kreowania zysków z finansowych przepływów i operacji. Sygnalizowała to prof. Staniszkis już w 2009 roku.

Na lokalnym polskim podwórku jedyną rzetelną i całościową wiedzę na temat stanu finansów państwa ma niewątpliwie obóz rządzący. Różne sygnały wskazują, że stan ten jest zatrważający i że trwają gorączkowe analizy, co z tą sytuacją zrobić. Wariantów jest oczywiście kilka, a każdy z nich wiąże się ze sporym ryzykiem. Jedno co wydaje się być pewne to fakt, że druga fala kryzysu nie przebiegnie w Polsce tak łagodnie jak pierwsza, a wręcz przeciwnie, różne ekonomiczne wskaźniki spadną z hukiem i z niszczycielską mocą wodospadu rozbiją naszą kruchą stabilizację w drobny mak.

Pojawiają się też od czasu do czasu analizy - sugerujące, jakoby PiS robił wszystko, by w nadchodzących wyborach parlamentarnych nieznacznie przegrać. Na fali społecznych protestów, jakie w kontekście nadchodzącej katastrofy niechybnie się pojawią, ma zamiar objąć pełnię władzy na wzór Victora Orbana. Teorie te można z równym powodzeniem przyłożyć do obozu rządzącego. Coraz częściej dają się bowiem słyszeć też głosy, że wielu spośród najwyższych urzędników obecnej władzy wcześniej czy później trafi przed Trybunał Stanu i wcale nie musi to być spowodowane jedynie sprawami związanymi z Katastrofą Smoleńską. Liczba działań rażąco naruszających interes naszego kraju, czyli mówiąc wprost sprzecznych z polską racją stanu, jest tak duża, że nawet pomijając Smoleńsk, jakakolwiek władza traktująca poważnie własne państwo nie może przejść obok nich obojętnie.

***

W takim kontekście działania obliczone na utrzymanie się przy władzy przestają być tylko zaspokajaniem związanych z władzą instynktów, a stają się dosłownie kwestią życia i śmierci. Zachować władzę, albo sparaliżować ewentualnych następców tak, by nie mieli oni możliwości ruchu – oto cel rządzącej formacji. To, na co liczą sympatycy PiS, jest jednak śmiertelnym zagrożeniem dla całego szeroko pojmowanego obozu Tuska. Obóz ten solidarnie musi walczyć nie tylko o utrzymanie władzy w najbliższych wyborach, ale także musi mieć opracowaną strategię utrzymania tej władzy po kryzysowych zawirowaniach. Jakie rysują się możliwe scenariusze?

1. Obóz Tuska utrzymuje się u władzy na jesieni 2011.

Jest to wbrew pozorom najbardziej niebezpieczna dla rządzących opcja. W momencie kryzysu cała wina za ten kryzys spada na dotychczasową władzę. Wobec ostatniej ciszy wokół PSL raczej nie uda się zwalić winy na koalicjanta, jak to bywało w poprzednich parlamentarnych układach. Wymuszone rozruchami wcześniejsze wybory wygra opcja stojąca w całkowitej kontrze do obozu rządowego. W takich okolicznościach PiS przejmuje pełnię władzy i niczym Orban na Węgrzech robi gruntowne porządki.

2. Obóz Tuska nieznacznie przegrywa na jesieni 2011.

Wariant całkowitej porażki obecnie rządzących, na co liczą sympatycy partii nazywanej antysystemową jest raczej nierealny w warunkach medialnego monopolu i braku konsumpcyjnego bodźca do zdemaskowania fałszu neogierkowskiej propagandy sukcesu. Przypadek Smoleńska pokazał bardzo wyraźnie, że bicie w symboliczne niepodległościowe bębny i realna utrata podmiotowości na międzynarodowej scenie nie mają dla ludzi większego znaczenia wobec niezakłóconych możliwości włożenia do garnka wszystkich składników zupy. Realna jest jedynie minimalna wygrana lub minimalna przegrana PiS, co spowoduje kompletny paraliż państwa: żadnych reform przeprowadzić się nie da, a winę ponosić będą „faszystowscy wichrzyciele z antysystemowego ugrupowania oszołomów”.

Paraliż ten będzie świetnym wytłumaczeniem dla „zaskakującej” fali kryzysu, która w Polsce przyjmie niespotykane gdzie indziej rozmiary, oczywiście spowodowane zawirowaniami i destabilizacją, związanymi z niemożnością powołania jakiejkolwiek koalicji. Media zaleją nas pretensjami publicystów utyskujących na ciemnotę obywateli, którzy uniemożliwili swoją wyborczą decyzją dokończenie rozpoczętych przez Platformę Obywatelską reform, co uchroniłoby nas podobnie jak w 2008 roku przed skutkami światowego kryzysu. Wobec parlamentarnego pata zostają rozpisane wcześniejsze wybory i przerażone społeczeństwo podobnie jak w 2007 roku powtórnie mobilizuje się, by wybrać właściwą formację na trudne czasy.

3. Jesienne wybory wygrywa PiS i formuje rząd.

Jak wspomniałem samodzielne rządy PiS są raczej nierealne. Myślę że nawet przy wygranej PiS zostanie zawiązana koalicja wszystkich przeciw PiS. Ale nawet jeśli jednak PiS będzie formował rząd to i tak oznacza to raczej skuteczny paraliż jego działań. Prezydent z WSI, obstrukcja w Sejmie, brak możliwości przeprowadzenia jakichkolwiek głębszych reform będzie działał bardzo na niekorzyść tej partii potwierdzając jej nieporadność i „antysystemowy” charakter. Być może podobnie jak to było w roku 2005 układ posunie się do wepchnięcia PiS w koalicję z SLD, co byłoby dla tej partii wizerunkowo zabójcze i przypieczętowałoby jej porażkę. Efekt ostateczny będzie taki sam jak w przypadku drugim: PiS zostanie obarczone winą za powstały kryzys i establishment ogłosi powrót na właściwe, z góry upatrzone pozycje.

***

Rozpatrywanie powyżej nakreślonych wariantów sytuacji, jako oderwanej od realiów politycznej fantastyki jest grubym błędem. W tak zwanym poważnym politycznym dyskursie dopuszczamy przecież rozważania różnego rodzaju analityków na temat zmian nastroju Jarosława Kaczyńskiego, zaś rzucone przez niego słowa o polityku lewicowym starszo-średniego pokolenia dają asumpt do przewidywania powyborczej koalicji PiS-SLD. Tym bardziej uzasadnione są rozważania o ukrytych przed widownią motywach działań innych najważniejszych osób w państwie.

Warto zwrócić uwagę na zainicjowane już jakiś czas temu działania rządu wobec grup kibiców. Rozumiem, że likwidowanie co jakiś czas namiotu Solidarnych 2010 ma na celu przetestowanie społecznego oporu, przetestowanie granic odporności i siły ewentualnej reakcji na te jawnie łamiące prawo działania. Oczywiste jest przecież to, że na miejsce jednego namiotu pojawi się następny, a jego likwidacja nie zamknie ust ani Ewie Stankiewicz ani pozostałym osobom zabierającym głos pod namiotem. Podobnie testujący granice społecznej odporności, a być może siły ewentualnego wsparcia ze strony zagranicznych mediów charakter miała akcja ABW przeciwko autorowi strony kpiącej z Prezydenta Komorowskiego. Reakcja, a raczej jej brak, sugeruje raczej możliwość eskalacji takich działań, niż ich ograniczenie.

Jednak w tym testowaniu i stwarzaniu medialnych faktów, które mają przesłonić realne problemy, by ludzie dyskutowali o marginesach różnych niszowych zjawisk, zamiast werbalizować prawdziwe przyczyny nadchodzącego wielkimi krokami kryzysu, w tych wielopoziomowych intrygach obóz rządzący zapędził się w kozi róg. Tym rogiem okazały się być mniejsze i większe stadiony, już nie tylko piłkarskie, ale również na przykład żużlowe.

Problem kibiców szalejących w drodze na stadion i w drodze ze stadionu jest stary jak historia samej piłki nożnej. Mrożące krew w żyłach historie o demolowaniu pociągów i autobusów, filmy o hooligańskich ustawkach, statystyki zmasakrowanych samochodów i witryn sklepowych – wszystkie te opowieści sprawiły, że widok ogolonych wyrostków z szalikami na szyi przyprawia każdego normalnego człowieka o szybsze bicie serca i chęć natychmiastowego oddalenia. Widok rozśpiewanego autobusu wiąże się z nieodpartym pragnieniem długiego nawet spaceru do jakiejś innej linii omijającej najbliższy piłkarski stadion. Trudno jest usłyszeć cokolwiek o kibicowskiej solidarności wobec chorych kolegów, biednych dzieci, czy kontuzjowanych piłkarzy. Nic nie słychać o stowarzyszeniach wspierających różne charytatywne inicjatywy. Większość jest zdziwiona dzisiaj inteligencją dowcipu politycznych haseł, jakie ku zdziwieniu tejże większości nie wiedzieć czemu pojawiają się na trybunach. Przecież kibice to bezmyślne karki, które są w stanie jedynie wykrzykiwać nieprzyzwoite przyśpiewki, zaś stadiony powinny być zarezerwowane jedynie dla piłki. Warto zajrzeć do numeru Nowego Państwa, by się o tym przekonać.

Warto jednak wziąć pod uwagę, że tzw. kibole to nie tylko hooligańskie ogolone karki, które wykorzystywane są często w policyjnych prowokacjach, gdy siły mające dbać o porządek i bezpieczeństwo chcą sobie trochę potrenować metody pacyfikacji agresywnego tłumu. Mało kto pamięta niesławną akcję stołecznej policji z 2 września 2008 roku, gdy w Warszawie zatrzymano prawie 752 kibiców, na których następnie policjanci biciem wymuszali przyznawanie się do winy. Mecenasowi Wiesławowi Johannowi, byłemu sędziemu Trybunału Konstytucyjnego cała ta akcja przypominała najgorsze czasy stanu wojennego. W 2009 roku nie ulegało według niego najmniejszej wątpliwości, że wszystko było znacznie wcześniej zaplanowane i przygotowane. Odpowiedzialnością powinno się przede wszystkim obciążyć osobę, która podejmowała decyzje i wydawała rozkazy. Według Johanna to, co 2 września zrobiła policja, jest przestępstwem ściganym przez polskie prawo karne. Tymczasem nic się nie stało, choć wicepremier Schetyna i minister Ćwiąkalski chwalili się na konferencjach prasowych udaną policyjną akcją, a Ćwiąkalski zapowiadał, że będzie namawiał prokuratorów do twardej postawy wobec chuliganów. Ostatecznie nikomu nie udało się nikogo o nic oskarżyć i po kilku miesiącach sąd odmówił aresztowania kogokolwiek.

Warto także wziąć pod uwagę, że tzw. kibole to także rodzice z dziećmi, którzy od czasu do czasu idą razem na stadion. A nie jest to wcale tania rozrywka i pogląd, że na stadion przychodzą jedynie mający ochotę bezkarnie sobie pokrzyczeć biedni ćwierćinteligenci, jest z gruntu fałszywy. Obojętnie zaś jak majętni są stadionowi kibice, to przecież wszyscy są obywatelami, którzy mają swoje rodziny, grona znajomych, z którymi spędzają czas także poza stadionem i z którymi rozmawiają nie tylko o piłce nożnej. Uderzenie w kibiców wydaje się być grubym błędem. Dopiero teraz bowiem objawiła się wszystkim organizacyjna sprawność tej grupy, która jest w stanie w krótkim czasie się zorganizować, przygotować olbrzymie transparenty, liczne manifestacje i ponadregionalną solidarność.

***

Sygnalizowana przez różnych analityków rzekoma samodzielność Tuska w podejmowanych przez siebie decyzjach, jest mocno dyskusyjna w skomplikowanym układzie różnego rodzaju interesów i politycznych zależności. Nie mam oczywiście żadnej pewności co do faktycznego stanu rzeczy, jednak szczerze mówiąc i tak nie ma to większego znaczenia, bo konsekwencje dla zarządzanego państwa są tak samo opłakane. Nieważne czy Tusk sam podejmuje decyzje czy też jego sztab, zawsze wewnątrz obozu władzy grają różne siły ciągnąc w różnych kierunkach. Dopiero wypadkowa tych różnych sił decyduje o ostatecznym kierunku w jakim potoczy się cały obóz, a wraz z nim nasze państwo.

Być może sam Donald Tusk, jak każdy rasowy polityk, nigdy nie zrezygnuje z dążenia do utrzymania władzy i niewątpliwie wiele zjawisk wskazuje na to, że stało się to już jakiś czas temu celem samym w sobie. Jednak można też dostrzec inne symptomy wskazujące, że są w tym bynajmniej nie jednorodnym obozie siły, którym wcale nie musi zależeć na spektakularnym zwycięstwie w nadchodzących wyborach. Stąd w propagandzie sukcesu pojawiają się rysy w postaci radykalnych akcji antykibicowskich, sprzątania niepoprawnych stron internetowych, czy usuwania niewygodnych namiotów. Widoczne w sondażach zbyt daleko idące konsekwencje wiążą się z odpuszczaniem i powrotem do propagandy sukcesu. Zbyt silny wzrost w sondażach sygnalizuje, że należy znowu wykonać jakąś anty-akcję. To balansowanie na krawędzi, pozornie sprzeczne ruchy obozu rządzącego, w rzeczywistości mówią nam stanowczo dużo więcej niż analizowanie werbalnych deklaracji poszczególnych polityków.

Nie jest istotne jakie dokładnie będą proporcje wygranej czy przegranej jakiejkolwiek strony w nadchodzących jesiennych wyborach. Chodzi głównie o to, by w kontekście nadchodzącego krachu doprowadzić do powyborczego pata. Oprócz możliwości zwalenia na przeciwnika winy za gospodarczą katastrofę, pozwoli to także utrzymać stan chaosu i niepewności uniemożliwiający wyciągnięcie prawnych konsekwencji z szeregu zaniedbań, zaniechań i nadużyć w ostatnich latach dokonanych przez wysokich urzędników państwowych. To jest gra o osobistą wolność całego szeregu prominentów obecnego obozu władzy z premierem na czele.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz